czwartek, 29 lutego 2024

S p r a w a polska

W poście pt. "Wąskie horyzonty myślowe", w kontekście tego co dzieje się w Europie i na świecie, stwierdziłam, że poprzedni rząd nie nadawał się na trudne czasy. I znowu powtarzam to samo w formie pytania - Czy Polacy mogą mieć pewność co do nowego rządu, że ten dopełni wszelkich starań, by zapewnić nam bezpieczeństwo militarne? Pytam i z uporem maniaka będę regularnie o to pytać, ponieważ na dzisiaj nie ma ważniejszej rzeczy niż sprawa naszego bezpieczeństwa. Do zadawania tego pytania zmusza mnie mój własny niepokój i to, że jako obywatelka nie widzę żadnych ruchów rządu w kierunku włączenia społeczeństwa w prace związane z własnym i państwowym bezpieczeństwem.

Tyle wokół mówi się, co może nam zrobić Rosja. Tu i ówdzie różni eksperci wypowiadają się co do terminu, nie czy, tylko kiedy ewentualnie Rosja napadnie na Polskę. Jedni mówią o latach, inni o miesiącach. Ponieważ to pod różnymi względami bardzo gorący czas dla Europy i świata, i ponieważ otwartym tekstem mówi się o tym, że Rosja w swoich mocarstwowych zapędach nie cofnie się przed niczym i przed nikim, i ponieważ sama Rosja nie dementuje tych pogłosek a wręcz je swoim zachowaniem potwierdza, nowa władza powinna już TERAZ uruchomić działania zmierzające do uświadamiania Polaków i czynnego ich angażowania w sprawy obronności kraju.

Niestety dzisiaj częściej rozmawiamy o politycznej bieżączce, niż o realnym zagrożeniu wojną ze strony Rosji. Cóż z tego, że nasz minister Sikorski będąc w USA, jako jedyny (niestety) nie strzępiąc języka mówił jak na ten moment sprawy się mają. Szkoda, że jako jedyny ma realną świadomość kłopotów geopolitycznych dot. naszej szerokości geograficznej. Reszta przywódców go słuchała, potakiwała głowami i podziwiała, że ma on TAKĄ odwagę rzucać prawdę prosto w oczy stronie rosyjskiej. Nasz minister z powodu swojego wystąpienia urósł w ich oczach do rangi bohatera. A nawet Męża Stanu. Jego mowa szerokim echem odbiła się w świecie.

No i co z tego? Czy dla Polski coś z tego wyniknie? Minęło kilka dni i jak widać po tym wielkim wydarzeniu kurz już opada. Żaden z przywódców nie pokusił się na podobne gorące wystąpienie. Nie miał odwagi przywalić Rosji w podobnym stylu. Żaden z nich nie pociągnął tematu, było poklepywanie naszego ministra po plecach. Na placu został nasz Sikorski i... tyle! Kurz opadł, wszyscy rozeszli się czy rozjechali do swoich gabinetów i sprawy wróciły do starego rytmu. Do konferencyjnej jałowej gadki szmatki. A czas u c i e k a! Na co nie zwraca uwagi Ameryka, której zbyt oporne traktowanie tak pilnej sprawy jak sprawa Ukrainy, ociera się o śmieszność.

To świadome izolowanie się USA od problemów reszty świata, w stylu że to "nie nasza wojna", nie tylko zemści się na samej Ameryce, ale skutecznie uderzy w zainteresowane strony. Nie pomoże dyscyplinowanie "sojusznika", nie pomoże krytyka amerykańskiej klasy politycznej, ich mediów a nawet ich społeczeństwa, które ślepe na realia coraz bardziej skłonne jest popierać swojego Trumpa. Rzeczywistość jest dzisiaj taka, że była potrzeba przywołania do pionu najważniejszego z graczy. Ale cóż z tego, skoro ten gracz nie widzi zbieżności swoich interesów z naszymi. Sikorski może sobie polityczne flaki wypruwać, a i tak widać, że zbyt wiele nie uzyskał. 

Polska strona jasno przekazuje, że wynik wojny Rosji z Ukrainą to nasz żywotny interes, to nasze "być albo nie być". Prawdą jest, że stoimy w obliczu  ryzyka konfrontacji zbrojnej z Rosją i Białorusią. Przywódcy tych krajów to groźni i fanatyczni szaleńcy, roszczący sobie prawo do bycia wielkim i nie podbijalnym imperium. Szczególnie Rosji do bycia imperium jeszcze daleko, jednak dziecięca naiwność przywódców Europy i rozedrgana politycznie Ameryka są przyczyną dalszego cierpienia dzielnej Ukrainy. Tym bardziej Polska musi skupić się na swoich sprawach, bo nie znamy dnia ani godziny, kiedy wschodni bandyta wkroczy na nasze tereny.

Minister Sikorski w niewybredny sposób dał do zrozumienia każdej ze stron, czym grozi opóźnianie pomocy Ukrainie. Jaśniej się nie dało. Innym jasnym też sygnałem dla USA jest monachijskie spotkanie Sikorskiego ze swoim chińskim odpowiednikiem i planowana na czerwiec wizyta Dudy w Chinach. Czyżby to miało być samowolne działanie Polaków szukających współpracy z innym sojusznikiem bez porozumienia z USA? Niech każdy myśli sobie co chce, ważne, co pomyśli Biały Dom. Niech się zatem zastanawia, czy taka wizyta leży w jego interesie. Ponieważ sytuacja na świecie zmienia się bardzo szybko, to czy Ameryka nie boi się, że straci opinię wiarygodnego partnera i roli światowego przywódcy?

Czy Ameryka nie boi się, że rychło z powodu jej indolencji może dojść do przetasowania sił na światowej politycznej szachownicy? Czy Ameryka koniecznie chce się przekonać o tym, że Europa z Polską poradzą sobie bez niej? Czy to jest ten właśnie interes USA? Wątpię, a wraz ze mną wątpią w to lepsi znawcy tematu ode mnie. Bezpieczeństwo świata nie jest już tylko teoretycznym rozważaniem. Jest realnie zagrożone. I nieważne gdzie w Europie toczyłaby się ta wojna. Czy w Ukrainie czy na terenie innego sąsiedniego państwa. Dotyczyłaby nas w takim samym stopniu jak teraz.  Dotyczyłaby wszystkich państw sojuszu NATO. Tak wynika z ostatnich słów Putina. 

Lekcją dla Ameryki, o której nie powinna nigdy zapominać, jest fakt, że artykuł 5 został użyty tylko raz w historii NATO – do jej ochrony. Polska i inni sojusznicy udowodnili swoją lojalność angażując się w wojnę w Afganistanie, gdzie ginęli nasi żołnierze. Jeżeli USA zapomniały, że taki sojusz działa w obie strony, to tym bardziej jest to kompromitacja. Nie sądziłam, że doczekam chwili, kiedy Ameryka stanowczym głosem będzie pouczana przez jednego ze swoich wiernych i oddanych sojuszników. Nie powinno do tego dojść. A jednak doszło. I choćby z tego powodu społeczność amerykańska powinna pamiętać, jak ważne dla Polski jest bezpieczeństwo.

Naszą sprawę winni popierać sojusznicy. Choćby za wielokrotnie przelewaną dla nich polską krew. Choćby za to, że udowodniliśmy nie raz swoją lojalność kosztem nawet życia. Gdy chodzi o sprawy bezpieczeństwa państwa, jedynym mocnym i jakże sensownym w przekazie głosem, jest na razie głos ministra Sikorskiego. Duda Andrzej do pięt mu nie dorasta. Donald Tusk jest zbyt zajęty wewnętrznymi sprawami. Jarosław Kaczyński to żaden partner do rozmowy na żadne czasy. Sikorski nie ma sobie równych. Jest politykiem światowego formatu i ten fakt należy zaakceptować. Powiem więcej, minister Sikorski nie ma sobie równych nawet na światowych salonach.

Jak na warunki polityki polskiej, nie mieści się on w jej ramach. Ktoś powiedział, że jest za dobry. Zatem kto wie, jak odniesie się do niego Europa. Myślę, że i dla tego środowiska będzie trudnym do utemperowania gościem. Biorąc jednak pod uwagę zagrożenie ze strony Putina, może spełni się plotka o objęciu przez Sikorskiego stanowiska europejskiego dyplomaty. Pamiętam Sikorskiego z jego jeszcze dziennikarskich czasów, a potem kiedy stawał się młodym politykiem. Zawsze był ambitny cokolwiek nie robił i cieszy się naprawdę ogromnym doświadczeniem. Od początku pokazywał, że w polityce jest przeciwnikiem wagi super ciężkiej. 

Pokuszę się i powiem, że na dzisiaj Sikorski jest najlepszym ambasadorem otwartej na świat Polski. Czy przesadzam? Myślę że nie, wystarczy prześledzić jego dokonania, których może mu pozazdrościć nasz nieudany i pogubiony prezydent. To nie Duda, a Sikorski sprawił, że w okolicznościach jakie mamy, to polski głos głośno i wyraźnie słychać na świecie. Tak więc należy zadać właściwe pytanie - gdzie minister Sikorski będzie bardziej dla Polski przydatny? Pełniąc funkcję ministra polskich spraw zagranicznych, czy robiąc międzynarodową karierę dyplomaty w Brukseli? Jaką decyzję ostatecznie podejmie Donald Tusk, a jaką sam minister? Jestem tego bardzo ciekawa.

Chciałabym się też dowiedzieć, co w temacie utrzymania bezpieczeństwa granic naszego państwa przy współudziale polskiego społeczeństwa, ma do powiedzenia władza. Śledząc życie polityczne w kraju, zauważam spokój, taki, jakby nic niedobrego miało się nie wydarzyć. Życie toczy się swoim tempem.                                              

                                        Dlaczego się więc martwię?


Obrazy: *Internet 

wtorek, 27 lutego 2024

Bez żadnego trybu

Czy Kaczyński przelicytował, gdy lekkomyślnie ogłosił rychłe oddanie władzy w partii? A może zrobił to specjalnie, by zobaczyć, komu będzie spieszno do stołka prezesa? A może sobie i członkom partii mówi "sprawdzam", by zorientować się czy może jeszcze pobawić się w polityka i w partyjnego właściciela? Szczególnie właściciela partyjnych umysłów. Właściciela wciąż i mimo wszystko skutecznie pociągającego za sznurki w swoim własnym teatrze lalek. Gdy jeszcze miał za sobą siłę absolutnej władzy państwowej, mógł robić dosłownie co chciał. Gdy teraz jest  jej pozbawiony, a przez to jako przywódca dla niektórych nieatrakcyjny i mocno osłabiony, jego pozycja jest coraz mniej znacząca.

Utrata władzy osłabiła go na tyle, że ci, którzy wcześniej nie śmieli wychodzić przed szereg, teraz z otwartą przyłbicą prostują karki pokazując, że mogą ze starym i coraz bardziej pogubionym prezesem zawalczyć o jego dziedzictwo (cokolwiek to słowo oznacza). Już się nie boją. Już nie czują tak jak wcześniej jego oddechu na plecach. A ich ambicje już niczym nie poskromione, każą im walczyć, bo jest o co. Jednak zaślepieni ewentualnym zdobyciem przewodnictwa w partii, nie doceniają starego politycznego wygi. Może jest dzisiaj osłabiony, może nie ogarnia całości jak jeszcze niedawno ogarniał, ale w swoim umyśle wciąż jest tym samym prezesem.

Cwanym, sprytnym, dalekowzrocznym człowiekiem, który nie po to przez dziesiątki lat budował partię, by teraz oddać ją jakiemuś mało rokującemu przeciętniakowi. Trzeba pamiętać o pewnym bardzo ważnym dla Kaczyńskiego szczególe. Budując swoją partię, poszerzając jej zasięg, zdobywając coraz to więcej zwolenników, jednocześnie pozbywał się z jej szeregów ludzi, mogących prędzej czy później zagrozić jego pozycji w partii i w polityce. Pozbywał się ludzi inteligentniejszych od niego, albo przynajmniej inteligencją równym jemu samemu. Takich nazwisk w ciągu ostatnich dwudziestu lat poleciało z partii bardzo wiele. 

Pamiętacie posłów PiS?: - Pawła Zalewskiego, Marka Jurka, Kazimierza Ujazdowskiego, Radosława Sikorskiego, Pawła Kowala, Michała Kamińskiego, albo Pawła Poncyljusza? A pamiętacie kogoś takiego jak Ludwik Dorn? Swego czasu zwanego trzecim bliźniakiem (zmarłego niespełna rok temu)? To była postać, która inteligencją i swoim życiorysem mogła obdarować kilka osób, tak był bogaty. Myślę, że Kaczyński mógł mu zazdrościć choćby części faktów z tegoż życiorysu, bo jego własna droga życiowa wypada bardzo blado. Niczym się niestety nie wyróżnia. No, może tym, że poświęcił swoje dorosłe życie jednemu marzeniu, partii, którą stworzył, i którą chyba zabierze do grobu i tym, że z polskiej polityki zrobił chamski targ.

Powyższe nazwiska przez pewien czas coś znaczyły w partii, przez pewien czas były Kaczyńskiemu z jakiegoś powodu przydatne, ale zostały z niej usunięte. Trwale. Na zasadzie, murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Podziwiam te osoby z jednego powodu, za lojalność w stosunku do byłego pryncypała. Który niestety, nie odwdzięczył się im tym samym. Nie miał i nie ma tego w zwyczaju. Ponieważ jest mściwy i pamiętliwy, potrafi nawet po latach odwinąć się złym słowem, gdy coś mu nie pasuje. Potrafi niszczyć, gdy sam czuje się zagrożony. Potrafi z mściwą satysfakcją kogoś zdyskredytować, bo ośmielił się mieć własne przeciwne zdanie.

Bo ten ktoś pozwolił sobie na pójście na niezależność, mimo, że stanowił tzw. przystawkę partyjną dla PiS. Tym ktosiem byli chociażby Andrzej Lepper i Roman Giertych. Politycy pełniący w rządzie PiS jedne z najważniejszych funkcji, a którym prezes Kaczyński  swoją osobą wcale nie przesłaniał całego polskiego politycznego świata. Każdy z nich wiedział swoje i każdy chciał swoją działalnością zostawić po sobie ślad, co mogło się nie podobać i co nie mieściło się w scenariuszu pisanym przez Kaczyńskiego. Wychodzenie przed szereg bez wiedzy i akceptacji prezesa, nie wchodziło w grę. W partii nie było to tajemnicą, było o tym wiadomo od zawsze.

Od zawsze też było wiadomo, że jest tylko jeden szef. Oddany partii bezgranicznie i traktujący partię jak swoją rodzinę. Poświęcał jej cały swój bez urlopowy czas. Rządził w niej i dzielił. Nie mając rodziny, nie mając hobby ani jakichkolwiek innych zainteresowań, kierował swoją uwagę na partię. Dlatego nie wierzę, że kiedykolwiek odda ją w obce ręce. Jeżeli nie zabierze jej do grobu, to rozbiór, czy inaczej rozpad partii PiS, dokona się nad jego trumną. I to bez żadnego trybu. Dokładnie w taki sam sposób, w jaki prezes Jarosław Kaczyński prowadził swoje polityczne życie. Bez żadnego trybu. Nie licząc się z nikim, swoim zwyczajem.

Nie zazdroszczę temu, kto zgarnie tę zgniłą ideologicznie pulę. To bardzo brudna scheda, która może stać się jedynie obciążeniem dla następcy. Chyba, że następca okaże się jeszcze czarniejszym charakterem od Kaczyńskiego, nie bojącym się przekraczać granic, i tak już wielokrotnie przekraczanych. To musiałaby być osoba dokładnie taka sama jak Kaczyński. Nie porównywana do niego, nie zbliżona charakterem, ale dokładnie taka sama, albo i lepsza. Czy jest dzisiaj ktoś taki? Nie widzę mimo, że czarnych charakterów w PiS nie brakuje. Mimo, że chętnych na to miejsce nie brakuje. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Kaczyński jest.

Nie odda też władzy w partii z kolejnego powodu, robi to dla siebie. Wyłącznie dla siebie. Dlatego, że nie będzie miał potem co robić. I nie będzie chciał widzieć na własne oczy, jak ktoś niekompetentny w jego mniemaniu (ktokolwiek by to był) prowadzi jego "dziecko" na dno. W sumie, to ja też bym tak nie chciała. I po kolejne, tym ruchem pod tytułem "oddanie władzy", kolejny raz z przyjemnością (takie odniosłam wrażenie) zagrał w swoją starą i sprawdzoną grę, na którą dał się nabrać nażarty i zadowolony z życia, były premier Morawiecki. Czym skompromitował się dokumentnie. Jest jak wcześniej powiedziałam, gość nie docenił talentów starego wygi.

Niestety, biologia jest nieubłagana. Niespełna 75 - letni zawodowy polityk nie jest młodzieniaszkiem. Jest przegranym politycznie staruszkiem, z którym mało kto się dzisiaj liczy. Zostało mu już tylko przy kominku (jeżeli go ma), wspominać czasy własnej jednoosobowej potęgi, przed którą kłaniały się zastępy partyjne (widzące w tym kłanianiu się korzyści dla siebie), wraz z ideowo zaślepionymi wyznawcami. Mówię, że przy kominku, ponieważ z czasem (tak przewiduję) z powodu powiększającej się ogólnej niedyspozycji (wiek ma swoje prawa), będzie spychany przez swoich nie tylko z sejmowej mównicy. Bez żadnego trybu.

Chwile absolutnej władzy i potęgi mijają. Jak każde chwile. Obojętnie kogo dotyczą. Czas własnego końca przyspiesza sam Kaczyński, kierując się z uporem maniaka własnym skompromitowanym kodeksem i trzymając się jak tonący brzytwy, wspomnień o naprawdę niezłym niegdyś potencjale, jaki reprezentował. Że to człowiek już skończony, niech świadczy choćby fakt zamiany na stanowisku przewodniczącego delegacji PiS do Parlamentu Europejskiego profesora Legutki na chuligana politycznego, jakim jest eurodeputowany z ramienia PiS Dominik Tarczyński. Stary prezes stracił już swój polityczny węch. Wierzę, że jest już zmęczony.

A skoro tak, to czy już nie czas przejść na emeryturę? Myślę, że Polacy chętnie ujrzą go w kapciach i przy kominku. Choć niektórzy chętnie widzieliby go w zupełnie innym miejscu. 

Obrazy: *Internet

niedziela, 25 lutego 2024

Minister Bodnar... chodząca konsekwencja

"Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku" - słowa J. Kurskiego (źródło: "Gazeta Wyborcza" 12.03.2007).


Powyższy cytat jest jednym z symboli pisowskiej władzy. Był zapowiedzią tego, co potem zrobili z państwem ludzie Kaczyńskiego i on sam. A co zrobili? Wzięli sobie państwo na własność. I zgodnie z "przepowiednią" Kurskiego, każdy działacz, każdy współpracownik i zwolennik partii, który bez mrugnięcia okiem spełniał oczekiwania prezesa, został nagrodzony. Nie cierpiał głodu i niedostatku. Czerpał ile wlezie z państwowego dobra, powiększając swoje prywatne dobro. Zamiast jako władza służyć państwu i jego obywatelom, wycisnęli to państwo jak cytrynę do ostatniej kropli. Nie martwili się co będzie jutro, bo byli przekonani, że będą władać Polską po wsze czasy.

Tak się nie stało. Wyciśnięty jak cytryna lud, pewnego dnia pokazał im środkowy palec. Przyszedł czas podsumowania ich rządów i rozliczenia krok po kroku, każdej podjętej przez nich decyzji i każdej rozpętanej przez nich afery. Nowa władza nie szczypie się. Szczególnie nie szczypie się minister Bodnar, który stał się swego rodzaju młotem niszczącym były pisowsko - ziobrowy system, młotem przywracającym polskiej praworządności jej właściwe miejsce. To co widzimy to powrót prawdziwego Prawa i prawdziwej Sprawiedliwości do normalnego stanu. Nikogo nie dziwi emocjonalny sprzeciw pisowców i ziobrystów, wszak bronią swoich zdobyczy. Tak, jak to tylko oni potrafią.  

Nie było więc dla mnie zaskoczenia, gdy Sejm głosami Koalicji 15 października obronił Adama Bodnara (wniosek PiS o wotum nieufności upadł), swojego najbardziej pracowitego ministra, sumiennie spełniającego oczekiwania wyborców w temacie przywracania praworządności, co potęguje strach pisowskiej opozycji bojącej się konsekwencji swoich ośmioletnich działań i co ważniejsze, z powodu, było nie było, ciężkiej pracy Jego samego i współpracowników, mamy decyzję UE o odblokowaniu środków z KPO. Minister sprawiedliwości i prokurator generalny w jednej osobie w niespełna dwa miesiące pokazał, a w rzeczywistości to udowodnił, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu.

Pokazał, jak może być groźny i bezwzględny, stanowczy i konsekwentny dla poprzedniej władzy. Przede wszystkim jest prawnikiem z górnej półki. Przy Nim Z. Ziobro i jego najbliżsi współpracownicy (Suwerenne Polska) to atrapa Prawa, to mierność i marność prawnicza i najgorsze w tym wszystkim, że jako prawnicy wiedzieli najlepiej jak łamać Prawo. Jako maleńka przystawka do PiS, jako nasto - osobowa kanapowa partyjka, stworzyli w kręgach własnego grona coś w rodzaju wspólnoty bezprawia. Wykorzystując ośmioletni czas rządów Zjednoczonej Prawicy, nie spodziewając się żadnych konsekwencji swoich działań, bezprawnie zmienili Prawo w kupę nic nie znaczących przepisów i paragrafów.

A powinni zawsze mieć z tyłu głowy włączony alarm, że prędzej czy później te konsekwencje ich dopadną. Minister Bodnar na ich tle jawi się jako nomen omen ten właśnie krystaliczny człowiek, dla którego praworządność znaczy praworządność, a nie cwaniactwo czy manipulacje. Gdy chciałoby się oceniać Jego pracę tylko po dwóch miesiącach urzędowania, to powiedziałabym, że nie ma się do czego przyczepić. To minister, który po prostu robi co trzeba, spokojnie i konsekwentnie, i robi to w majestacie Prawa. Jest kogo się bać, panowie i panie z PiS! Bo minister Bodnar znając bardzo dobrze Prawo, prześwietli wszystkie  wasze afery, do dna wyczyści tę Ziobrową stajnię bezprawia tak, że potem nie będzie już czego zbierać.

Minister Adam Bodnar gwarantuje swoją osobą i swoim dotychczasowym dorobkiem, że po tej czystce nie będzie żadnych powodów, by Go o cokolwiek pozywać. Ponieważ wszystko co robi, robi na spokojnie i z głową, przy tym nie nagina Prawa ani o przecinek. Nie będzie więc żadnego pretekstu do tego, by pisowcy mogli go potem zaskarżać. Ludzie Ziobro nie unikają okazji ani nie strzępią języka do tego, by ministra Bodnara zastraszać powrotem Ziobry, który weźmie się za Niego za to, że śmie ich rozliczać. Z takich strachów minister Bodnar nic sobie nie robi i z pobłażliwym uśmiechem stawia im po męsku czoła. Można się im tylko wyśmiać prosto w twarze.

Zwrócić uwagę też należy, w jakich warunkach działa pan minister. Sytuacja jaką zastał w samym Ministerstwie po swoim poprzedniku i sytuacja w tematach wymiaru sprawiedliwości i praworządności, jaką to sytuację po nim odziedziczył, woła nie tylko o pomstę, ale wręcz prosiła się o posprzątanie. Że minister Bodnar wziął się za porządki w sposób niestandardowy, wywołując u niektórych święte oburzenie, co do stosowania w taki czy inny sposób środków formalno - prawnych przy przywracaniu praworządności, nie rusza mnie. Uważam, że ma do tego prawo. A że swoimi działaniami wywołuje w obozie PiS krzyk rozpaczy, to dobrze. 

Bo lepiej działać w niekonwencjonalny sposób, niż zostawić ten patologiczny bałagan nie ruszony, jaki pozostawił po sobie Ziobro. 

Skoro ten mógł podejść do Prawa niestandardowo, to niestandardowo minister Bodnar mógł wziąć się za jego naprawę. Kropka. Przeciętny zjadacz chleba, któremu mogą nie podobać się działania Bodnara musi zrozumieć, że Ziobro zmieniając bezprawnie Prawo w państwie Prawa, spowodował jego nieważność, czyli wszystko czego dokonał jest bezprawne, tego czegoś nie ma. Mówiąc prościej prawo zbudowane przez Ziobro nie istnieje. Jeżeli teraz demokratycznie wybrana władza dokonuje audytu zastanej po poprzednikach sytuacji, przedstawia nam jej stan faktyczny.

Stan faktyczny jaki zastał po Ziobrze minister Bodnar, to jedna wielka prawna patologia bez żadnej, że powtórzę, bez żadnej mocy prawnej. To nic innego jak jakieś prawne fiksum - dyrdum w ziobrowej wersji. I to ziobrowe fiksum - dyrdum naprawia teraz minister Bodnar. Jeżeli ziobryści i PiS uderzają na alarm, że psuje się praworządność w kraju, to dopiero jest śmiech na sali. Czyżby zapomnieli, że do obowiązków każdej bez wyjątku władzy należy działanie w granicach ustanowionego Prawa? Gdy Zjednoczona Prawica dorwała się do władzy, zaczęła psuć już wcześniej ustanowione Prawo. Przez osiem lat zdążyła zrobić z niego potworka.

Każda władza, każdy rząd, każdy minister, może zrobić tylko i wyłącznie to, co leży w granicach Prawa. Ani o krok nie może od tego Prawa odejść. Jeżeli Ziobro działał w warunkach których Prawo nie dopuszcza, to znaczy, że cokolwiek udało mu się zdziałać, jest bezprawne. Jaśniej się już tego nie da wytłumaczyć. Minister Bodnar powołany został między innymi do przywrócenia stanu prawnego Polski sprzed rządów Zjednoczonej Prawicy. Podejmując wyzwanie i prezentując styl w jakim zabrał się za jego realizację, Adam Bodnar jako minister i prokurator stał się kością w pisowskim i ziobrowym gardle. 

Mało tego, swoim spokojem, kulturą osobistą i charakterem, jako cel, jest dla nich nieosiągalny. Jest ścianą, od której jak piłeczki pingpongowe odbijają się wszelkie ich słowne zaczepki, ordynarne i wściekłe inwektywy i zastraszenia. Jest przeciwnikiem, którego nie ma o co merytorycznie oskarżyć, nie ma się do czego przyczepić. Wszelkie pisowskie emocje, wszelkie awanturnicze podchody w Jego kierunku trafiają jak kulą w płot. Adam Bodnar pokazuje, że nie da się z Nim niczego załatwić, nie da się Go do czegokolwiek sprowokować. Tym samym daje do zrozumienia, że opozycyjna dzisiaj strona, nie jest dla Niego partnerem do jakiejkolwiek rozmowy.

Widząc co się dzieje wokół ministra, można śmiało wyciągnąć wniosek, że to co robi, skutecznie uderza w cel, czyli trafia w najczulszy punkt pisowców i ziobrystów. I bardzo dobrze. Dostają to, na co wyjątkowo zasłużyli. Jest takie przysłowie - mieczem wojujesz, od miecza giniesz. Jak ulał pasuje ono do PiS i Suwerennej Polski, partii, które rządziły wyłącznie poprzez emocje, zastraszanie, skłócenie i ciągłe utrwalanie chaosu. Nie przypominam sobie, żeby cokolwiek i kiedykolwiek ustalane i uchwalane było w sposób merytoryczny. Nigdy. Zawsze zakazy, nakazy, jakaś wojenka, skłócanie wzajemne Polaków, obrzydzanie wszystkiego co niepolskie i ukręcanie prawnego bata. 

Na tym tle działania nowej władzy, merytorycznej, kompetentnej, spokojnej grupy ludzi konsekwentnie i bez emocji robiących swoje, może nie podobają się pisowcom i ich zwolennikom, może i wywołują w nich wściekłość, ale są oczekiwane i popierane przez większość Polaków. Minister Bodnar jest symbolem nowego porządku, i jest osobą, której wizerunkowi nikt i nic nie może zaszkodzić. Jest jak ten przysłowiowy teflon. Na potwierdzenie słuszności Jego działań przywołać można regularnie robione badania sondażowe, wg których Polacy w większości chcą, by rozliczenie wszystkich afer poprzedniej władzy dalej było kontynuowane. 

Według sondaży Adam Bodnar ma poparcie dla swoich działań. Czeka Go jeszcze bardzo dużo pracy, o czym sam mówi, bo to co zostawił po sobie poprzedni rząd jest jednym wielkim prawnym przegięciem. Każdy o tym wie. Każdy, nawet zatwardziały pisowiec, który przez ostatnie osiem lat nie protestował, bo skutecznie zamykano mu buzię garścią srebrników i gadką o patriotyzmie i suwerenności. 


Obrazy: *Internet *Wiadomości.pl *Forsal.pl 

środa, 21 lutego 2024

M A N I A wielkości

"Megalomania w znaczeniu patologicznym nazywana jest też manią wielkości i jest zaburzeniem mentalności, w którym świadomość lub zachowanie osoby jest poważnie zakłócone. Megalomanię można zdefiniować również jako stan urojeniowy, w którym człowiek wierzy, że jest lepszy od innych".

Co musi zrobić nadambitny człowiek, by cały świat zwrócił na niego uwagę? By nie tylko go dostrzegł, ale by realnie zaczął się go bać? Najpierw musiałby udowodnić samemu sobie, że nie cofnie się przed nikim i przed niczym, by osiągnąć cel. Gdy to sobie udowodni, gdy sam siebie przekona, że nie będzie, a że JEST twardym i bezwzględnym człowiekiem gotowym poświęcić wszystko i wszystkich w imię tegoż celu, powinien zacząć działać. Musi postarać się wszelkimi dostępnymi środkami, by stać się numerem jeden nie tylko we własnym kraju, ale kimś, kto całemu światu dyktuje warunki. W takim przypadku nie chodzi tylko o ambicje. One nie wystarczą, gdy chce się być władcą świata. 

Potrzebna jest jeszcze chorobliwa wręcz obsesja na własnym punkcie, mania na tle własnej wielkości, chorobliwie wyolbrzymione poczucie własnej wartości pod każdym względem i bóg jeden wie, co jeszcze.  Mając do tego władzę absolutną nad swoim państwem, mając do dyspozycji własny i jedyny głos ostatecznie decydujący o czymkolwiek co żywotnie dotyczy państwa, mając posłusznych (czytaj: zastraszonych) wykonawców poleceń i rozkazów, mając uległe i skażone nadambicją mocarstwową społeczeństwo ze znikomym procentem opozycyjnym, mając na najszerszą skalę i najlepszą z możliwych  zorganizowaną ochronę własnej osoby i najbliższych (jeśli ich ma), taki ktoś jest nie do ruszenia. 

Przez nikogo. A skoro tak, może robić wszystko na co ma ochotę, ponieważ ma nieograniczoną władzę. Może zatem w swoim kraju wprowadzić jednoosobową i pełnowymiarową dyktaturę. Może niszczyć przeciwników kimkolwiek by nie byli, może igrać z ludzkim życiem, może okradać własnych obywateli i mieć wpływ na ich życie, w końcu kiedy zechce, może wywoływać wojny i prowadzić je na własnych warunkach. Może stać się diabłem wcielonym. O takich osobnikach można pisać dużo, pisało się i nadal pisze się dużo. Tacy osobnicy lubiący przede wszystkim przemocą sprawować władzę byli, są i będą. Nazywa się ich królami, władcami, cesarzami, tyranami, dyktatorami, zbrodniarzami wojennymi.

Myślę, że dla kogoś, kto sprawuje władzę absolutną zbyt długo, władza ta może z czasem nudzić się i nie spełniać już wciąż rosnących oczekiwań w takim stopniu, jak to było na początku. Taka władza z czasem powszednieje, dlatego łaknący krwi szczególnie podstarzali dyktatorzy, by nakarmić swoje niczym niepowstrzymywane starcze e g o, by pokazać poddanym kto tu jeszcze rządzi, stosują coraz to wymyślniejsze sposoby, utrudniając społeczeństwu już i tak niezwykle trudne życie. Chce tym biednym ludziom pokazać, jaki jest twardy i bezwzględny, bo być takim tylko w swoim mniemaniu, to dla niego za mało. Wszak im bardziej dyktator się starzeje, tym bardziej ma nieposkromiony apetyt.

Z końcówką życia może taki porwać się nawet na totalitarny styl rządzenia. Hamulców nie ma żadnych. No i w końcu kto mu zabroni? Niestety, współcześnie mamy do czynienia z kilkoma przypadkami ostrej/niebezpiecznej dyktatury. Patrząc tylko na sytuację, jaka rozgrywa się tuż za naszą wschodnią granicą, mamy obraz tego, co może zrobić człowiek mający pełnię władzy w swoich rękach. Na naszych oczach prezydent Rosji W. Putin, właśnie spełnia swoje marzenia o reaktywacji wielkiej Rosji. Chce również rozszerzyć swoje wpływy poprzez podbijanie sąsiednich państw, chce by Rosja stała się znowu mocarstwem. Groźnym i niezwyciężonym. Chce tego dokonać każdym kosztem.

Jest na tyle zdeterminowany, że jakiekolwiek koszty finansowe i hekatomba ofiar złożona z własnych żołnierzy na ołtarzu jego chciejstwa, w żaden sposób nie są w stanie go powstrzymać. Przynajmniej na to wygląda. Nie powinno być to dla nas nowością, ponieważ lata temu (2007 r. Monachium) Putin otwartym tekstem w swoim przemówieniu uprzedzał, że "Rosja odrzuca nie tylko „dyktat Ameryki”, ale także europejski system bezpieczeństwa i wraca do polityki imperialnej". Ale wtedy nikt nic sobie z tego nie robił. Nikt na pogardzanym przez W. Putina Zachodzie, nie uwierzył w jego słowa. Mijały kolejne lata, Zachód pławił się w wolności, demokracji i wynikającym z nich spokojnym i dostatnim życiu.

Putina, jak wielu przywódców przed nim, dopadła choroba d y k t a t o r ó w.

W tym samym czasie Putin robił swoje. Budował sojusze, budował rurociągi, budował nowe trasy przepływu paliw, podporządkowywał sobie mniejsze państewka, inne od siebie uzależniał w tym Zachód od ropy i nie tylko. Nie marnował czasu tak, jak uśpiony Zachód. Słowem, Putin zwiększał swoje wpływy tak, jak tego chciał. W jego bajania o odbudowie wielkości Rosji chwatko uwierzyli sami Rosjanie, którzy uwierzyli również i w to, że wojna z Ukrainą to żadna wojna, to tylko "specjalna operacja wojskowa". Jednak wystarczyły ostatnie dwa lata, by przekonać się, że nie trudno jest rozpętać wojnę na cudzym terenie, trudniej jest potem nad nią zapanować, tak jest nieobliczalna w skutkach. 

Mało tego, ten kto ją rozpętuje, nabiera większego apetytu. Zawsze. Teraz nie chodzi już tylko o Ukrainę, a o rozpętanie konfliktu z NATO. Putin doskonale wie co robi. Wie też, że lepszej okazji dla niego chyba nie będzie. Weźmy pod uwagę również fakt, że najważniejsi światowi liderzy, to starzy ludzie. Starsi od Putina. Kwestia wieku tych przywódców jest bardzo ważna, bo w grę wchodzi ich zdolność fizyczna, kto wie, czy nie ważniejsza od zdolności intelektualnej. Porównując 81-letniego prezydenta USA Joe Bidena do 71-letniego prezydenta Rosji Władimira Putina, mamy niekorzystny obrazek ograniczonej fizyczności tego pierwszego i pewność siebie i jakże widoczną determinację tego drugiego. 

Przegrana Bidena z Trumpem nie polepszy sytuacji USA ani geopolitycznej sytuacji na świecie, bo Trump po prostu nie sprosta zadaniu. Nie widzi przyszłości świata jak prezydent, ale jak biznesmen cwaniak, do tego średniego kalibru. To za mało, by wygrać z Putinem, nawet jeśli by chciał. Każdy to potwierdzi. Nie pomagają też już trwające wojny (Ukraina, Strefa Gazy). Inne regiony czekają, aż ich konflikty nabiorą wojennego wymiaru. Żyjemy w bardzo trudnych i bardzo bardzo niebezpiecznych czasach. Punktów zapalnych jest zbyt dużo. Nikomu tego nie trzeba mówić. Kto ma na tym skorzystać, już korzysta. Bez względu na sytuację w Europie i na świecie, niezadowoleni pokazują rogi.

W Polsce wykorzystał to Kaczyński, W USA wykorzystuje to Trump, który nie ma bladego pojęcia na czym polega sojusz państw NATO. To nie przyszły prezydent, a pierwszy ignorant i psuj , jak nasz Kaczyński. W innych krajach Europy jeszcze się mocują, ale wyraźnie tam widać nie tylko rosnące znaczenie wściekłego populizmu, ale i wzrostową tendencję ku twardemu prorosyjskiemu myśleniu. Czyżby ze strachu? Obowiązkowo musimy wziąć pod uwagę niezwykle ważny fakt, taki, że USA nie są dzisiaj już tymi samymi USA co kiedyś, że zapatrzonej w przeszłość Rosji nie jest po drodze ze współczesnością, że Chiny to dzisiaj potęga na miarę numeru jeden na świecie, że gdzieś z boku wierzga Korea Północna. 

A to wcale nie mało. Świat MUSI zdawać sobie z tego sprawę.

Sytuację wykorzystują więc nadambitni lokalni populiści, którym zbyt wiele się wydaje, którym e g o uszami wyłazi. Na to wszystko znawcy tematu alarmują, że jesteśmy świadkami załamania się demokracji. I mają rację, bo na świecie już jest niebezpiecznie, Rosja już jest skrajnie agresywna i nieprzewidywalna. Nie wiemy, co zrobią Chiny, które nie mniej od Rosji są groźne. Zamiast ciągle gadać i wypominać sobie 2% na zbrojenia, jest natychmiastowa potrzeba, by się zbroić. Tego od przywódców wymaga dobro naszego Globu. Nie ma czasu zastanawiać się, czy Rosja zaatakuje za 3, 5, 10 lat. Trzeba zachowywać się tak, jakby miała zaatakować już jutro. To rozumie już dziecko w przedszkolu. Dlaczego sytuację lekceważą przywódcy?

Rosja przez ostatnie lata dała światu wystarczająco dużo dowodów (choćby najechanie Gruzji, lub bezczelna aneksja Krymu), że nie będzie się oglądać, co dla kogo jest wygodne, czy co komu dzisiaj pasuje. Proszę zobaczyć, Rosja nastawiła całą swoją gospodarkę na zbrojenie, które idzie pełną parą, dniem i nocą, o czym wróbelki donoszą. Co w tym czasie robi Europa i USA? Gadają... gadają... i gadają. Konferencja goni następną Konferencję, a Amerykańska Izba Reprezentantów wyjeżdża na dwutygodniowy urlop. No ręce opadają.  Czy ci ludzie, od których zależy przyszłość świata, mają nas w głębokim poważaniu? Chyba tak, skoro urlop ważniejszy dla nich od utrzymania pokoju na świecie.

Wcale nie lepsi od nich są nasi "milusińscy". Dudzie nie przeszkadzają głupoty mówione przez Trumpa. Mastalerkowi wyłażącemu z "vice prezydenckiej" skóry nie przeszkadzają głupoty mówione przez Dudę, nawet je całym sercem popiera. Opozycja korzysta z sytuacji, by ugrać swoje ile może. Kaczyńskiemu nie zależy na tym, czy wybuchnie wojna czy nie, bo jest w swoim opozycyjnym żywiole, bo toczy swoje małe wojenki. Rząd zajęty sprzątaniem po PiSie jest jakby niewidoczny, a jedna komisja śledcza goni drugą i trzecią, czyli jak zawsze zajęci jesteśmy swoimi wewnętrznymi sprawami. Jest tak, jakby zewnętrzny świat dla Polski nie istniał. Czysta paranoja. Przynajmniej ja mam takie wrażenie. Jeżeli się mylę, to mnie poprawcie.

Jedno dzisiaj jest pewne, to, że Putin ze swoją manią wielkości nie odpuści nam.

Drugie też jest pewne, to, że jeżeli będzie się opóźniać przyjęcie Ukrainy, Szwecji, czy Mołdawii do NATO, Putin bez skrupułów rzuci swoje siły i na interesujące go regiony Wschodu i Zachodu. W dowolnej kolejności.

Były prezydent Aleksander Kwaśniewski doradza: "Trzeba mieć sprawną armię, przygotowane systemy dowodzenia, systemy organizowania ludności cywilnej. Nastały takie czasy, że lekkość bezpiecznego bytu została naruszona, nie mówię, że całkiem nam odebrana, ale poważnie naruszona". 

Ja mu wierzę. Tak powinno być. Jednak na dzisiaj nie odczuwam, by państwo było zainteresowane takimi działaniami, choćby w przypadku angażowania społeczeństwa polskiego w utrzymanie bezpieczeństwa kraju w razie ataku. Osobiście chciałabym nauczyć się tego i owego w razie "W".

PYTANIE: - Jak długo jeszcze państwa Europy będą dorastać do podjęcia decyzji o realizowaniu zadań dot. naszego bezpieczeństwa i przyszłości naszej Planety?



Obrazy: *Forsal *Euractiv.pl *People *Wieści24.pl  

wtorek, 20 lutego 2024

TAJEMNICE kościoła katolickiego

"Kościół dzisiaj to jest kłamstwo i nienawiść. To klub obrony pedofilów, skorumpowana szajka, to wyciąganie łapy przez tego nażartego oligarchę z Torunia. Proszę sobie włączyć tę kadzielnicę kłamstwa. Dopóki hierarchia tego wypasionego wieprza będzie tolerować, dopóki nie zamilkną te zakłamane media, to nie chcę mieć nic wspólnego z tą instytucją. Biskupi będą ziemie oddawać Morawieckiemu. Jak się obserwowało tę obronę pedofilów, również papieża, który kłamał i kręcił, te demonstracje pisowskie, ta obłuda, te klęczenia, ta Szydło, ta Witek, te obłudne i tak rozmodlone. To coś jest tak obrzydliwego. Ta instytucja jest największym zawodem, jaki mnie spotkał".

To słowa byłego posła Stefana Niesiołowskiego (kiedyś ZChN), wieloletniego polityka, a przede wszystkim chrześcijanina, który przeszedł wprost niezwykłą metamorfozę, jeśli chodzi o swój stosunek do polskiego kościoła katolickiego, który wierzył, że polski kościół ma dobre intencje, że chce pomagać ludziom. W swoim czasie uchodził za katolickiego fundamentalistę. Dzisiaj ten sam człowiek uważa, że "wartości chrześcijańskie mogłyby być użyteczne w polskiej polityce. Natomiast to, że zostały one wykoślawione, splugawione, i że kościół jest dzisiaj zaprzeczeniem, bo istota ewangelii to jest prawda, to jest miłość bliźniego, a kościół dzisiaj to jest kłamstwo i nienawiść. Nie ma o czym mówić". 

Przyznam, że ze strony tego byłego polityka nie spodziewałam się takich słów. Kiedyś myślał w swojej naiwności, że kościół katolicki jest bardzo przyzwoitą instytucją. Zapewnia w wywiadach, że był nieświadomy prawdy o zepsuciu, jakie toczyło się wewnątrz jej murów. Jakoś nie chce mi się wierzyć w te słowa, raczej myślę, że nie chciał wierzyć i nie chciał widzieć tej zgnilizny. Dzisiaj nie szczypiąc się w język, nie szczędzi hierarchom i innym sługom kościoła słów krytyki w jakże obrazowym i obrazoburczym stylu, w jakim tylko on potrafi to robić. Według mnie jego dzisiejsza postawa kłóci się z tą wcześniejszą, jest dla mnie mało wiarygodna. 

Jest mało wiarygodna, ponieważ nie wierzę, że nie widział jak krok po kroku hierarchowie zaprzedawali dusze mamonie i interesom czynionym z niejedną polityczną partią w Polsce. A miało to miejsce nie tylko za naszych czasów, ale niemal od zawsze (od XI wieku), na co Historia ma swoje spisane dowody. Nie wierzę, że nie widział, jak kościół wykorzystując koniunkturę, z kadencji na kadencję stawał się ostatnio wyjątkowo skutecznym wsparciem dla pisowskiej dyktatury. Gdzie wtedy był pan profesor Stefan Niesiołowski? Taki zagorzały i oddany kościołowi chrześcijanin? Jest takie powiedzenie, że: 

"Łatwiej jest przekonać Żyda żeby przyjął chrześcijaństwo, niż biskupa, żeby zaczął zachowywać się godnie". 

Taki z niego wykształcony człowiek, a nie wiedział, że w przeszłości godność biskupa była na sprzedaż, co było masowym zjawiskiem w owych czasach?  Czy pan profesor nie widzi, że ten ówczesny i karygodny i jakże niechrześcijański obyczaj przetrwał do naszych czasów? Nie zauważył jak dobrze się ma? On i jemu podobni chrześcijańscy fundamentaliści dobrze wiedzieli o zepsutej kondycji kościoła. A jednak latami zadawali się z jego przedstawicielami, co było z korzyścią dla obu stron. Latami też mieli okazję przypatrywać się, do jakiego stanu doprowadza się środowisko kościelne w Polsce. Jakoś nie słyszałam wtedy z ich strony oburzenia.

Czy w czasach, gdy pan profesor był posłem na Sejm, które środowisko było bliższe jego sercu, polityczne czy kościelne? Że złośliwie zapytam. Każdy to dzisiaj wie, że kościół nie zmienia się od wieków. Jest starą, skostniałą i odporną na nowości instytucją. Stoi w miejscu, jeżeli chodzi o dotrzymanie kroku rozpędzonej cywilizacji i zrobi dosłownie wszystko, by demokracja miała się jak najgorzej, by zastraszana brakiem rozgrzeszenia, piekłem i czyśćcem ciemna społeczność, była powolna i uzależniona od kościelnej doktryny. Bo głupimi łatwiej się rządzi. Bo głupich łatwiej zastraszać. Bo głupich i niewykształconych łatwiej wziąć pod but.

I tak, ta sprytna myśl sprawdza się od wieków. I w kościele i w polityce. A głupich nigdy nie brakowało i tu i tu. Nieważne, że jakiś ksiądz jest cudzołożnikiem, pedofilem, homoseksualistą czynnym czy biernym, to ksiądz, a takiego trzeba szanować bez względu na popełniane przez niego grzechy. Na wsi zabitej dechami, cywila za to samo by zlinczowano, księdza się szanuje i dba, by włos z jego księżowskiej głowy nie spadł. W jakimś mieście cywila się oskarża, wydaje na niego wyrok i osadza w więzieniu. Księdza, jego przełożony przenosi za karę do innej parafii. Cywilowi i najczęściej jego rodzinie, do końca ich życia nie daje się w spokoju żyć. 

Księdzu się wybacza, bo to przecież słaby człowiek, a że tyle pokus na świecie, to nie jego wina. Bo to dziecko samo się pcha księdzu na kolana. A to ufna młodzież sama garnie się w ramiona kochanego księdza. A to kobieta kusi swoimi wdziękami, przed którymi nawet ksiądz nie jest w stanie uciec, więc ją o wszystko oskarża. Wszyscy winni tylko nie on. Cały świat roi się od pokus, więc co ma zrobić biedny księżulek jeden z drugim? Instytucja ta miała dużo czasu na zbudowanie wokół siebie wysokich nieprzemakalnych murów, miała czas by zastępy swoich pracowników tak wyszkolić, by jakakolwiek korzyść płynęła nieprzerwanie strugą tylko w jednym kierunku, w stronę kościoła. 

          "Jak Bóg jest ich pracodawcą, to niech Bóg płaci za nich ZUS i finansuje"

O tej instytucji nie można powiedzieć niczego dobrego. Charakteryzuje ją kłamstwo, życie na bizantyjskim poziomie, udokumentowane orgie i pijaństwo, manipulacje, szantaż, a nawet zbrodnie na ludzkim życiu. To mroczne fragmenty z historii kościoła chrześcijańskiego, które jakimś cudem nie odstraszyły od niego wiernych. Ci, ślepo wpatrzeni wierzą, że mimo grzechów instytucja spowiedzi wybieli ich dusze tak, by stanąć przed bogiem czystym jak łza. Stanąć, a potem pójść do Nieba. Głupi grzeszny baranek wciąż daje się omamiać obietnicą, składaną przez innego grzesznego z tą różnicą, że ten zdobył święcenia i chodzi w sukience.

Tym samym głupi grzeszny baranek daje pozwolenie uświęconym grzesznikom różnej maści, by dalej robili to, co robią najlepiej. By po prostu grzeszyli poprzez kłamstwo, wykorzystywanie (cokolwiek to znaczy) i łupienie bez litości głupszych od siebie. Gdy pan były polityk Stefan Niesiołowski udziela wywiadów, ugryzłby się w język, zanim zacznie publicznie dokonywać osobistego rachunku sumienia. Lepiej by zrobił gdyby milczał. A tak wygląda mi na takiego, komu nie obce jest ani kłamstwo, ani manipulacja. Niech się już nie wysila, bo kościoła i to co sobą reprezentuje, nie da się już bardziej obsmarować, ani w żaden sposób nie da się obronić. 

Ludzie powinni od tej instytucji uciekać jak najdalej. Ponieważ jest to kolejne środowisko, w którym bardzo dobrze urządzili się sprytni faceci. To środowisko, w którym niemile widziane są obce osoby, szczególnie płci przeciwnej. To środowisko, które w agresywny sposób uzurpowało sobie prawo decydowania o nas i o naszym życiu. To środowisko, któremu w sukurs idzie polityka, mająca zbieżne korzyści z kościelnymi. Człowiek od wieków ma przeciwko sobie dwie potężne instytucje, kościelną i państwową, które ramię w ramię kontrolują, narzucają prawo, rozliczają i niemiłosiernie łupią. 

Czy nie czas, by wreszcie grzeszny łagodny baranek podniósł wysoko łeb i zaryczał w formie sprzeciwu jak lew? 

                                             POST SCRIPTUM:


Od dawna mówi się tu i ówdzie, że kościół w Polsce jest w poważnym kryzysie. Dlaczego? Bo połowa Polaków zmieniła poglądy dotyczące kościoła, z tego m.in. powodu znacząco spada frekwencja. Bo na ten stan miała wpływ sytuacja po 1989 roku, kiedy to ściślej zaczął zawiązywać się sojusz tronu z ołtarzem i od kiedy sami politycy zaczęli cynicznie i instrumentalnie wykorzystywać ten sojusz do własnych celów. 

Rzeka pieniędzy zasilająca budżet kościoła katolickiego w Polsce świadczy o tym najlepiej. Wszystko to dzieje się na oczach Polaków katolików, którzy zamiast skromnych ludzi kościoła, widzą księży milionerów (Tadeusz Rydzyk - 400 mln. zł. darowanych mu z publicznych pieniędzy w ciągu ośmiu lat rządów PiS). Publiczne pieniądze to kasa pochodząca z kieszeni wszystkich Polaków, a więc i z kieszeni katolików. 

A przecież zadaniem kościoła jest głoszenie zasad wiary i życia, na pewno nie bogacenie się kosztem swoich wiernych. Zamiast pouczać o moralności, niech kościół sam najpierw rzuci kamieniem. Ciekawe czy zdoła.


Obrazy: *Demotywatory *Polityka.pl *Newsweek 

czwartek, 15 lutego 2024

GAMOŃ, czy tylko takiego udaje?

Według Słownika Języka Polskiego słowo >gamoń< ma wiele bliskoznacznych odsłon. Gdy nie chcemy używać powyższego słowa, możemy skorzystać z takich na przykład jak: wał, palant, pacan, matoł, bałwan, głupol, dureń, cymbał, baran, idiota, kretyn, patafian i innych nie mniej dosadnych, lub w wymowie i znaczeniu nieco łagodniejszych. Słowo, które omawiamy, określa osoby mało inteligentne i nie radzące sobie w różnych sytuacjach. A czy osoby takie, bez względu na piastowane funkcje, rozumieją otaczającą je rzeczywistość? Wziąwszy choćby przykład pana prezydenta, rozumiał różnicę między liczbami 248 a 194?


To tylko jeden z wielu przykładów autorstwa pana prezydenta, z których można wyciągać różne wnioski. Oczywiście, wszystko zależy od tego, kto je wyciąga i w jakim celu. Patrząc na 9 - letnią prezydenturę tego człowieka (jak ten czas na szczęście szybko leci) można śmiało pokusić się o podsumowanie i stwierdzić, że srogo zawiódł nie tylko wpatrzonych w niego naiwniaków, nie tylko wielu Polaków z przeciwnej mu strony, ale nawet własny obóz polityczny i własnego darczyńcę. Z chwilą objęcia władzy przez D. Tuska i Koalicję, Duda, wg mnie, już z góry postawił na kohabitację konfliktu, co miało wzmocnić jego samego pod każdym względem.

Gdyby konfliktował się z rządem chociaż w mądry wyważony sposób, mając przede wszystkim na uwadze dobro Rzeczpospolitej, zrozumielibyśmy intencje i konieczność. Wszak dobro państwa to priorytet. Ale stało się zgoła inaczej, a właściwie nie stało się nic. Duda Andrzej został po prostu sobą. Tam gdzie trzeba było mądrej głowy państwa, dostawaliśmy Dudę, który ze śmiertelnie poważną miną wygłaszał swoje "mądrości" czy to w Polsce, czy poza jej granicami. Nie słyszeliśmy oklasków i pochwał po jego licznych, a miejscami wymuszonych wystąpieniach. Wszędzie gdzie się pokazywał, były tylko żarty, kpiny i drwiące uśmieszki.

Te pozy, które przybierał w zależności od okoliczności, ten moralizatorski ton, te pokrzykiwania i pomachiwania palcem, te jego grożenie Konstytucją jak kijem bejsbolowym, te jego pouczania jakby miał przed sobą gromadę nieposłusznych dzieci, to wszystko psuło jego wizerunek. Ale pal licho jego wizerunek, cierpiał na tym wizerunek Polski. Skoro świat widzi człowieka, który nie szczypiąc się w język poucza innych i jednocześnie domaga się szacunku dla siebie, to co świat może sobie pomyśleć o Polakach? Jakie wnioski świat wyciąga widząc, że nawet Polacy nie szanują własnego prezydenta? Śmiało możemy przewidzieć jakie. W końcu aż tak głupi nie jesteśmy.

Ogromne e g o tego człowieka i jeszcze większa ambicja, każą mu popełniać tak kardynalne błędy w pełnieniu prezydenckiej funkcji? Nie chce mi się wierzyć, że ma on tak ograniczone pole widzenia. Tak bardzo, że ślepo brnie w coś, co na pewno nie przyniesie mu honoru, na pewno nie umieści go w alei mężów stanu, na pewno w sensie pozytywnym nie zapisze na kartach Historii. Honor, Mąż Stanu, Historia, to nieosiągalne dla niego cele. Może sobie tylko pomarzyć. Kto w Polsce zdroworozsądkowo myśli, ten nigdy nie wybaczy Dudzie jego zachowania, nie wybaczy, że śmie on otwartym tekstem oskarżać i obarczać winą nowo rządzących o to wszystko, czego dopuściła się za swoich rządów Zjednoczona Prawica.

Której, kiedy uprawiała te swoje bezprawne i wbrew Konstytucji RP gry i zabawy państwem, nie groziło ani jedno słowo sprzeciwu z jego strony jako głowy tego państwa. Pokazał na co go stać. A póki co stać go było na współudział w łamaniu Konstytucji, na popieranie rządów PiS i na spełnianie nawet najbardziej nieracjonalnych żądań jednego człowieka. Stać go było, i jak widać nadal jest, na hańbienie urzędu Prezydenta Rzeczpospolitej. Robi to bez wahania, bez chwili namysłu, słuchając podszeptów  i rad wątpliwej kompetencji wszelkiej maści doradców. Sprowadza tym samym na nasze głowy poczucie bezsilności i wstydu. 

Zgodnie z konstytucją, nie możemy go usunąć z Pałacu, musimy tylko czekać do końca tej jego nieszczęsnej kadencji.

Co tu dużo gadać, mając do dyspozycji kilka rozwiązań, prezydent Duda Andrzej egoistycznie postawił na siebie i na konflikt z obecną władzą. Obnosząc się wszem i wokół swoją pozowaną władczą postawą, udowadnia tylko jaki jest miałki, jaki samolubny i krótkowzroczny. Udowadnia, że nie potrafi być prezydentem z prawdziwego zdarzenia, że łatwo mu przychodzi łamanie słów przysięgi, że w swoim mniemaniu włada Polską. A on ma jedno do roboty, służyć Najjaśniejszej najlepiej jak potrafi. S Ł U Ż Y Ć!!! Ale gamonie niestety już tak mają, nie rozumieją czego się od nich oczekuje. Nie rozumieją, bo odbierają świat po swojemu. Naszym nieszczęściem jest, że rządzą nami takie indywidua.

Nie sądzę, by Duda Andrzej, przez jakże dziwny zbieg okoliczności prezydent RP, udawał gamonia. Kogoś takiego chyba nie można udawać, prawda? Albo kimś się jest, albo nie jest. Gorzej, że taki ktoś ma tytuły naukowe i nie wiem jakim cudem, ukończony prestiżowy Uniwersytet Jagielloński. Jak to się stało? W głowie się nie mieści. Tym gorzej dla nas, ponieważ im bardziej wykształcony gamoń, tym jego większe ambicje. Rojenie, że ma się nieograniczoną władzę, że ma się nieskończoność uprawnień i prerogatyw, że jego każde słowo jest święte i niepodważalne, to dopiero trzeba mieć "rozum nie od parady", nie? Żeby nie powiedzieć dosadniej.

Tak się składa, że Polska miała już panów, królów i różnej maści władców. Czy wyszło jej to na dobre? Historia najlepiej wie. Niejeden z nich nie nadawał się do bycia panem, królem czy władcą. Niejednemu z nich władza uderzała mocno po łepetynie. Niejeden z nich okazywał się gamoniem, trutniem, chodzącą niekompetencją, wichrzycielem, a nawet zdrajcą. Z powodu ich decyzji cierpiała Polska i jej naród. Mamy 1000 - letnią historię i niczego się nie nauczyliśmy. Władcy, królowie i panowie nie nauczyli się rządzić, a naród do tej pory nie nauczył się dobrze wybierać króla, władcę, pana, czy partię rządzącą. Wciąż swój sentyment lokujemy w sarmackich zwyczajach.

Nasza naiwność i krótkowzroczność, nasza durna mentalność wykorzystywane są przez politycznych cwaniaków, którym to wykorzystywanie nas bardzo dobrze wychodzi. Dajemy się mamić obietnicami i słodkimi fałszywymi słówkami, pięknym garniturem, dobrym wykształceniem, a jednocześnie brakiem ogłady. Świat pędzi do przodu,  a my mentalnie stoimy w miejscu, a nawet się cofamy. Tak z nami jest niestety. Kiedyś Lech Wałęsa użył z dumą słów - MY NARÓD. Pamiętacie gdzie, kiedy i do kogo to powiedział? Nie będę Wam ułatwiać, przypomnijcie sobie tę chwilę i parę innych słów z Jego słynnej przemowy. 

Wielu innych sławnych Polaków, na przestrzeni wieków, i w ważnych dla Polski momentach, używało dumnych, porywających za serca słów. Nasza Historia to pamięta. Co dzisiaj z tego mamy?  Nieodrobioną lekcję. Mimo upływu czasu i wielu ciężkich doświadczeń, my wciąż nie odrobiliśmy najważniejszej lekcji. Nie mamy na to czasu, bo ważniejsze są polityczne jatki, które prowadzą tylko do jednego - do zastoju, destrukcji, samozagłady, chaosu, jak zwał tak zwał. Słowem, do niczego dobrego. Ale kogo to obchodzi? Jak widać wielu Polakom to nie przeszkadza. 

Nie przeszkadza prezydent gamoń (czy takiego udaje czy nie), pewien człowiek chory nieprzytomnie na władzę (ten na pewno nie udaje) i jego nieokiełznana wataha grabiąca co się da i ile się da. Jesteśmy głusi i ślepi. Politycy? Jak jedni się nie bawią to drudzy z wysiłkiem, ale robią swoje, reszta siedzi potulnie i naciska guzik, a czas ucieka. Nie wiem jeszcze czego oczekiwać po rządach ekipy D. Tuska, jest za wcześnie cokolwiek o tym mówić. Czy będzie gorzej czy lepiej, dopiero się okaże. Na razie mamy w pałacu megalomana żądającego dla siebie względów i przywilejów, mamy bezczelną do granic i działającą bez żadnych hamulców pisowską opozycję i mamy głęboko podzielone społeczeństwo patrzące na te polityczne pląsy.

Masakra. Jeszcze przez kilkanaście długich miesięcy trzeba będzie patrzeć na prezydenckie sabotowanie działań rządu Tuska, a PiS w tym czasie będzie chciało do końca zniszczyć państwo wmawiając ciemnocie, że jest to racją stanu. Razem będą chcieli politycznie zaszczuć D. Tuska i skutecznie zamknąć mu drogę do przywrócenia normalności w państwie. Wszystko po to, by utrzymać swój wierny elektorat przy nodze jak  posłusznego psa. Tylko na to ich stać. 

Tak jak nie dziwię się opozycji, tak bardzo dziwię się prezydentowi, który tak łatwo zapomniał, co znaczy być prezydentem swojej Ojczyzny i jaki to honor nim być.


Obrazy: *Newsweek *Sadurski.com *Wyborcza.pl 

niedziela, 11 lutego 2024

WŁADZA deprawuje absolutnie

Teatr polityczny - Kaczyński, koleś cierpiący na kompleks Boga, krzyczący przed Sejmem z wykrzywioną ze złości twarzą, wygrażający zaciśniętą pięścią, albo inna scena - wykrzykujący z sejmowej mównicy lub też sprzed gmachu Sejmu, słowa o torturach, o gestapo, porównujący D. Tuska do Hitlera, mówiący że mamy zamach na Trybunał Konstytucyjny, że Sejm tak naprawdę już nie istnieje, że marszałek Hołownia nie jest marszałkiem, to agresja. To podsumowanie tylko kilku gorących dni z dwóch miesięcy, od kiedy rządzi Koalicja 15 października. Biorąc pod uwagę ten fragment z życia politycznego w Polsce, niektórzy mają prawo oburzać się, że takie obrazki w ogóle mają miejsce. 

Jednak ktoś kto śledzi w miarę regularnie polską scenę polityczną wie, że takie wystąpienia od dawna są z "powodzeniem" przez prezesa praktykowane. Od dawna też wiadomo, że w polskiej polityce, a szczególnie polityce ostatnich lat, nie ma czegoś takiego jak honor, kultura osobista czy kultura słowa, a nawet doszło do przedefiniowania tzw. poprawności politycznej (cokolwiek to znaczy). Kaczyński te swoje "rewelacje" wykrzykuje odkąd pamiętam, jest w tym coraz bardziej groźniejszy, coraz bardziej nieprzewidywalny, coraz bardziej agresywny. Od lat w zamierzony i ordynarny sposób i nie kryjąc się z tym wcale, wykazuje cechy  politycznego chuligana i anarchisty. 

Manifestował, i robi to nadal, swoją niechęć do władzy, dając do zrozumienia, że kiedy sam nie rządzi, państwo nie ma prawa istnieć. Niedawno udowodnił to twierdząc, że Sejmu nie ma, skoro nie zasiadają w nim jako posłowie, odwołani wyrokiem Sądu M. Kamiński i M. Wąsik. Kaczyński nie robi tego ot tak sobie, robi to, bo zwyczajnie uwielbia zadymy. W większości przypadków nie udawało mu się, ale gdy zdarzały się sprzyjające okoliczności, plan koncertowo działał na jego korzyść. Przekrój tych ośmiu lat jego rządów ewidentnie pokazał, co z ludźmi robi absolutna władza. On dzierżył tę władzę jednoosobowo. Poddał się jej cały bez reszty. 

Nie mając rodziny, nie mając innych zainteresowań, nie mając przyjaciół, koncentrował się tylko na jednym - zdobywaniu władzy a potem jej utrzymaniu. Wystarczyło kilka lat, by przekonać się naocznie, jak bardzo sprawdza się przysłowie - "każda władza deprawuje, ale władza absolutna deprawuje absolutnie". Przekonaliśmy się też naocznie i na własnej skórze, co może zrobić z władzą J. Kaczyński i co z władzą wyprawiali jego ludzie, gdy dostali ją w swoje łapy. Zderzyli się z materią, która swoim ciężarem ich zmaltretowała i której nijak nie potrafili opanować. Z tego "pojedynku" wyszli mocno zdeprawowani, poobijani, z ciężko przetrąconym kręgosłupem moralnym.

Biorąc na siebie ten "słodki ciężar" nie zdawali sobie sprawy, jak się ona na nich odegra. Jeden z ekspertów podsumował ludzi PiS, mówiąc o nich, że "to są ludzie ciężko poszkodowani przez sprawowanie władzy". Podobno Kaczyński zrobił im niezłe pranie mózgów i wmówił, że "nie będą władzą dla ludzi, tylko będą panować nad ludem swoim". I tak się stało. Ludzie PiS i ich polityczne przystawki panowali nad ludem swoim. Panowali nadgorliwie, jednocześnie nie panując nad swoimi niezdrowymi i bezprawnymi ciągotami. I stało się, lud tego nie wytrzymał i wyrzucił ich z ich małych pałacyków, skąd władza niczym wstrętny robal, trafiała pod strzechy biednych i zapatrzonych w swoich zbawców i darczyńców. 

Upokorzeni "władcy" tego nie wytrzymują, zadra staje się tym bardziej bolesna, im widok nowych rządzących staje się przykry. Z tej przykrości ich zachowania stają się niebezpiecznie nieracjonalne, ich wystąpienia przed kamerami stają się w ogóle niezrozumiałe, to co teraz do nas mówią i to co chcą przekazać i jakim językiem to czynią, nie licuje z powagą sprawowanych niedawno jeszcze przez nich urzędów. A pamiętamy, że kilku z nich pełniło najważniejsze funkcje w państwie - Szydło i Morawiecki byli premierami, wielu z nich ministrami, inni byli i są eurodeputowanymi do Parlamentu Europejskiego, byli lub jeszcze są prezesami ważnych państwowych Spółek, sędziami i prawnikami. 

A przecież takie stanowiska obligują do czegoś zupełnie innego, prawda?

Ostry język nienawiści, nieopanowana radykalizacja słowa, utrwalanie chaosu w państwie, to kurs narzucony ludziom PiS przez prezesa i skierowany do najbardziej twardego elektoratu. To gra obliczona na polityczny zamęt mająca trwać tak długo, jak długo będzie się ona opłacać Kaczyńskiemu. Ten styl jest budowany przez niego z uporem maniaka i od dawna. Nie uczy się na porażkach, nie chce przyjąć do wiadomości przegranej, a to siłą rzeczy może doprowadzić do powstania konkurencji na samej prawicy. Może tez doprowadzić do rozłamu wewnątrz partii. Czy aby nie na taką okazję czeka prezydent Duda Andrzej?   

Teraz z perspektywy czasu patrząc na to, co pisowcy wyprawiali z władzą, powoli staje się dla nas jakby otwartą księgą i wychodzi na to, że stworzyli sobie równoległe państwo w równoległej rzeczywistości do naszej. Strach pomyśleć, co byłoby dalej, gdyby wygrali trzecią kadencję. Strach pomyśleć, na co stać byłoby Kaczyńskiego, gdyby nie bunt polskich kobiet i młodego pokolenia, w efekcie czego wybory 15 października 2023 wygrała ówczesna demokratyczna opozycja. Na sama myśl włos jeży się na głowie. Jeżeli teraz nowa władza, a szczególnie ministrowie premiera D. Tuska i liderzy partyjni Koalicji będą ze spokojem robić swoje, to będzie lepiej niż dobrze.

Gdy widzę ministra Bodnara, praworządnego człowieka, którego wcześniej trudno było posądzić o taką odwagę w przeprowadzaniu czystek i rozliczeń, gdy widzę odwagę i styl innych ministrów, to widzę wszystkie słabości poprzedników i wyraźną różnicę między kompetencją poprzedniej Rady Ministrów a aktualną. Poprzednicy, szczególnie ci od Ziobro, wypadają bardzo blado na tle nowych ministrów. To ludzie zdający egzaminy na studiach prawniczych ledwo na tróję. Sam Z. Ziobro "swój ostatni egzamin zdał podobno na =3", a inni "ledwo prześlizgnęli się przez studia". Wszyscy ludzie Kaczyńskiego i on sam, prezentują sobą "klasę" zdecydowanie poniżej średniej. 

"PiS to partia nieudaczników, skupiająca tych, którzy by gdzie indziej nie zrobili kariery" - słowa Stanisława Kostrzewskiego, byłego skarbnika PiS-u, znającego tę formację od podstaw. Czyż nie ma racji? Bywa tak, przynajmniej w Polsce, że kiedy partię taką jak PiS kształtują osoby o tak marnych kwalifikacjach, w zamian za kompetencję otrzymujemy od nich między innymi oportunizm w czystej postaci, który zawsze świadczy o słabym przywiązaniu do wszelkich wcześniej ustalonych zasad. Królowali więc na całego, bez żadnego sprzeciwu ze strony kierownictwa partii, każdy na swoim kawałku władzy. Łatwo więc było Kaczyńskiemu takim właśnie zasobem ludzkim zarządzać. 

Łatwo było mu spełniać ich marzenia o karierze, bogaceniu się, łatwo było mu łechtać ich e g o, łatwo było mu łamać ich kręgosłupy moralne. I tacy ludzie mieli władzę w Polsce. Gdy przejechali się na wyborczej skórce od banana, gdy wreszcie zaczyna do nich docierać, że nie prędko wrócą do władzy (ciekawe co przez to rozumieją?) albo i wcale, nagle wyborcza pisowska lista chętnych do Europarlamentu zaczęła się niebezpiecznie wydłużać. Najbardziej winni  na gwałt szukają miejsc gdzie się da, by zwiać przed Tuskowym pręgierzem normalnego prawa i normalnej sprawiedliwości, by zdobywając europejski immunitet uciec przed odpowiedzialnością za swoje niecne czyny. 

Jakże mogą się pomylić wierząc, że mogą wygrać kolejne wybory do samorządów w Polsce i do Parlamentu w Brukseli. Wiadomo, że i tu i tu mamy ograniczoną liczbę miejsc. Zatem nie wszyscy którzy chcą, dostaną się na listy i zdobędą upragnione i bezpieczne miejsca. Tak nie jest. Więc niektórzy z nich boleśnie się przekonają, że pomyłki niekiedy bardzo drogo kosztują. Ale nawet gdyby jeden z drugim dostał się do Brukseli, dowie się, że tamtejszy Parlament otwarty jest na wstrzymanie/odebranie immunitetu w szczególnych przypadkach. Tak czy siak, sprzed sądowej gilotyny nie uciekną daleko. Tak czy siak przekonają się, co znaczy demokracja.

Śmieszy mnie taka ich naiwna ochota zwrócenia się w potrzebie w stronę tak przez nich znienawidzonej instytucji, jaką jest Parlament Europejski, gdzie jedną z głównych ról odgrywają na równi znienawidzeni Niemcy. Śmieszy mnie to, że już nie śmierdzi im kasa spod flagi nazywanej przez nich szmatą. Dla mnie to nic innego, jak ucieczka z tonącego okrętu.

Zależy mi, by rząd Koalicji 15 października dotarł się jak stare dobre małżeństwo, i by po pierwszych kłopotach X kadencja przebiegała tak, jak tego oczekują wyborcy, czyli efektywnie i spokojnie. Ale... nasi wybrańcy nie mogą zapominać o nas, o swoich wyborcach i tak jak obiecali, niech z nami rozmawiają, niech konsultują decyzje, które ostatecznie kończą swój bieg jako kolejna ustawa.

Rada dla polityków - nie opłaca się okłamywać swoich wyborców, ani ich lekceważyć, prędzej czy później grozi za to surowa kara. Zadajcie sobie pytanie, czy warto kłamać? Bo po odejściu z polityki trzeba jeszcze jakoś żyć, prawda?. Pomyślcie o tym.


Obrazy: *123RF *Wyborcza.pl *Bee.pl *CleanPNG 

piątek, 9 lutego 2024

Z perspektywy dwóch miesięcy

Odkąd Koalicja 15 października przejęła władzę wydarzyło się sporo w naszym kraju i mam wrażenie, że to nie dwa miesiące minęły od chwili zaprzysiężenia rządu, a o wiele więcej. Chyba intensywność minionych wydarzeń tak wpływa na moją ocenę. Nie było ani jednego spokojnego dnia, a emocje generowane przez pisowską opozycję, z dnia na dzień stawały się coraz gorętsze. Było na co patrzeć i czego słuchać. W trakcie formowania nowego rządu, przejmowania ministerstw jedno po drugim, przejmowania kontroli nad służbami i mediami publicznymi, częściowego przejmowania Prokuratury, zastanawiam się, co jeszcze nas czeka i jak daleko posunął się rząd w czyszczeniu pola po pisowskich rządach.

Zastanawiam się też na jakim rzeczywistym etapie tego sprzątania jest Rzeczpospolita po ośmiu latach rządów poprzedniej skrajnie prawicowej i populistycznej władzy. Jest jeszcze pewien szkopuł, nie wszyscy Polacy są w stanie zrozumieć sens zachodzących zjawisk, w których zmuszeni są czynnie uczestniczyć. Nie są w stanie zrozumieć, bo zbyt silne emocje przeszkadzają im w zdroworozsądkowej ocenie sytuacji. Są wśród nas osoby o niezwykle gorącym temperamencie, które chciałyby, by od razu wszystko zostało naprawione, tym bardziej, że w kampanii wyborczej Koalicja zapowiadała jak najszybsze rozliczenie ludzi PiS i że efekty będą natychmiastowe.

Z drugiej strony mamy głosy nakazujące cierpliwość, spokój i przede wszystkim zrozumienie, ponieważ jak widać każdego dnia, przeprowadzenie tej zmiany jest bardzo trudne. Niektórzy eksperci mówią, że jest o wiele trudniej, niż było po 1989 roku. Wtedy też było gorąco, też wskazana była cierpliwość, jednak rzeczywistość była inna, ludzie byli inni. Uważam, że teraz jest gorzej pod wieloma względami. Chociażby samo podejście do tych wydarzeń grupy ludzi oddających władzę. Oni sami nie mogą tego zaakceptować mimo, że od ich przegranej mija dwa miesiące. Niby dużo czasu i mało, jak się wydaje, zależy kto i jak na miniony czas patrzy.

Kolejny punkt to skład nowego rządu. To koalicja wielu partii, o różnych oczekiwaniach i wymaganiach. Każdym objętym ministerstwem kieruje jakże barwna reprezentacja tej koalicji. Nasuwa się więc pytanie, jak sobie ona radzi odkrywając w swoich resortach błędy poprzedników. Łatwo nie jest biorąc pod uwagę niezwykle skomplikowaną sytuację i parytetowy skład każdego kierownictwa. Musimy pamiętać, że nie chodzi tylko o zmiany w resortach. Przez osiem lat PiS miał czas i okazję, by na każdym stołku w Polsce posadzić swojego człowieka. Od ministra po sołtysa, po dyrektora zagarniętego muzeum czy innego funduszu/ stowarzyszenia.

A takich jednostek jest bardzo dużo, ponieważ przez te lata powstawały kolejne, hojnie finansowane w taki czy inny sposób przez wszystkie bez wyjątku ministerstwa Zjednoczonej Prawicy. Nowej władzy, która planując audyty każdej instytucji czy placówki, przyświeca jeden cel, zrobić porządek i rozliczyć tak skutecznie, by móc utrzymać władzę jak najdłużej. By jasno dać Polakom do zrozumienia, że kolejne wybory będą wygrywane przez Koalicję co ma zagwarantować, że powrotu PiS do koryta już nie będzie. Rząd ciężko i intensywnie pracuje, stara się tłumaczyć Polakom co już zrobił i na jakim jest etapie.

Mamy więc na bieżąco składane informacje mimo gorączki, jaką funduje nam PiS i Kaczyński, który nie może opanować emocji. Opozycja ze swoim prezydentem robią wszystko, by jak najbardziej utrudnić działania rządu Tuska. Tak będzie do końca prezydentury A. Dudy. Zatem cierpliwość wskazana, bo granica spokoju politycznego, tak naprawdę nie jest jeszcze wytyczona, niestety jest przed nami. Dlatego nie ma co teraz oceniać koalicji 15 października mimo, że nasza niecierpliwość wystawiona jest na ciężką próbę. Zdrowy rozsądek podpowiada, że najbardziej uczciwa ocena stawiana jest po fakcie (czyli po zakończeniu kadencji), a nie w trakcie trwania wydarzeń.

Może się nam nie podobać sposób w jaki rządzący przeprowadzają porządki, brakiem ustaw i nadmiarem uchwał, że czasami przejęcia instytucji czy spółek wyglądają na siłowe, jednak trzeba przyjąć do wiadomości, że nie ma innej drogi. Nie ma, ponieważ poprzednicy tak wszystko zamotali prawnie, że trzeba nieźle się nagimnastykować, by wszystko wróciło do stanu sprzed ich rządów. Do stanu normalności. Akceptuję więc stosowanie nieładnych chwytów, jeżeli ma to doprowadzić do naprawy państwa. Gdy rząd upora się z najpilniejszymi sprawami, przyjdzie czas, by na spokojnie i zgodnie z literą Prawa, zająć się całą resztą. 

Mówi się, że poznajemy kogoś po efektach jego pracy, więc dajmy Koalicji szansę, niech się wykaże. Nie po to na nich głosowałam, by teraz głosem krytyki wchodzić w pisowskie buty. Głosując okazałam swoje zaufanie, teraz okazuję nie tylko cierpliwość, ale też dorosłe spojrzenie rozumiejąc, że nie jest to spacer. Co otrzymuję w zamian? Przede wszystkim spokój premiera Tuska i jego Rady Ministrów. To bardzo ważne. Mimo wręcz szalonych pisowskich akcji, zachowań i wystąpień przy mównicy sejmowej i poza Sejmem, rząd zachowuje spokój i robi swoje. A Donald Tusk kolejny raz okazuje się być politykiem z wielką klasą. Co bardzo boli Kaczyńskiego.

Żeby nie było za miło, przyda się kilka kropli dziegciu do tej beczki miodu. Wydaje mi się, że trochę za wolno przebiegają zmiany w niektórych ziobrowych Sądach, albo gdy idzie o aborcję. Mam wrażenie, że niektóre z tych spraw są specjalnie odkładane na lepsze jutro, a tłumaczeniem mają być zbliżające się wybory samorządowe. Może jednak jestem niecierpliwa? Jest też kolejna sprawa, cotygodniowych konferencji prasowych D. Tuska, na których tłumaczy się z rządowych spraw. Czy czasem nie powinien tego robić rzecznik rządu? Musi to robić sam premier, który trochę ma na głowie? Mimo, że mija dopiero dwa miesiące, to jednak organizacja pracy rządu powinna być załatwiona.

Mam takie życzenie - chciałabym, by w trakcie audytów przeprowadzanych w spółkach skarbu państwa i w rozmaitych funduszach, wychodziło jak najwięcej faktów na temat szastania pieniędzmi publicznymi. Polacy muszą poznać całą prawdę o tym, jak pisowcy i ziobryści i ich ludzie w terenie wyciągali łychami pieniądze z państwowej kasy i na jaką skalę. Gdy wyznawcy PiS porównają wtedy swoją pensję i warunki życia do ich pensji i warunków życia, może wreszcie przejrzą na oczy. Nic bowiem tak do nich nie przemówi, jak kasa. Nie wierzyli w Srebrną, nie wierzyli w Dwie Wieże, nie wierzyli w inne afery, może uwierzą teraz.

W obecnej sytuacji warto by było też odrobić lekcję obywatelskości i jako naród zrozumieć, że nie ma już czasu na gry i zabawy z opozycją, która przez ostatnie lata szkodziła Państwu Polskiemu i szkodzi teraz przeprowadzając swoją głupią krucjatę. Jest to działanie szkodliwe, konfliktogenne i prowadzi do nikąd. Nie wiem w sumie, komu imponuje Kaczyński i jego świta, urządzając takie wybryki. Paru tysiącom innych zadymiarzy? Którym podoba się destabilizowanie państwa? Którzy podzielają uprzedzenia i kompleksy "prawdziwego Polaka" Kaczyńskiego?  I kto tu urządza zamach stanu? się pytam.

Otóż panie i panowie zwolennicy PiS! Polskość nie jest zarezerwowana tylko dla swoich. Prawdziwi Polacy, bez względu na poglądy polityczne i wyznanie, sympatycy i przeciwnicy, wszyscy pracują razem dla Polski zmieniając ją na lepsze, a nie tylko o tym gadają. Są to zwyczajni przyzwoici ludzie, którzy 15 października 2023 r. zawalczyli i wywalczyli swoimi głosami podstawowe prawo obywatelskie, wolność wyboru. Czy to się wam podoba czy nie, teraz to od nas zależy nasza wspólna przyszłość. Do was należy decyzja, czy się przyłączycie do wspólnej pracy nad naprawianiem szkód wyrządzonych Polsce przez waszych.

Polska jest jedna, 

Naród jest jeden, 

Prawo jest jedno, 

Konstytucja RP jest jedna.


Jesteśmy na starcie nowego rozdziału naszej Historii. Naprawiajmy razem Polskę, naszą Ojczyznę, dla dobra naszych dzieci.                                                Nie spieprzmy tego.


Obrazy: *Tik Tok *Facebook *Internet