wtorek, 30 stycznia 2024

Byleby... mówił...

Razem z bratem najpierw powołali do życia partię o nazwie Porozumienie Centrum, którą po czasie przemianowali na Prawo i Sprawiedliwość. Potem w pojedynkę z wiadomego powodu, latami budował ją, wzmacniał, kształtował wg własnej ideologii i powiększał, zdobywając coraz więcej zwolenników. Trwało to całymi dekadami. Po drodze starzał się i mimo, że świat pędził do przodu, on stał w miejscu ze swoimi poglądami i ze swoją wieczną walką, jak książkowy Don Kichot, błędny rycerz walczący z wiatrakami. Książkowy bohater niestety ciężko pobity w trakcie odbywania trzeciej i ostatniej wyprawy życia, umiera. 

Nasz "bohater", w trzeciej i ostatniej z racji wieku swojej politycznej wyprawie po odbicie umiłowanej władzy, jeszcze politycznie nie umiera, jednak wszystko wskazuje na to, że po ciężkich powyborczych ranach, nie jest w stanie wrócić do równowagi. Jego wystąpienia na sejmowej mównicy, jego odpowiedzi na korytarzach Sejmu, jego wywiady i konferencje prasowe, świadczą o słabości nie tylko fizycznej. Do tego brak szczelnej ochrony, której został pozbawiony po przegranych wyborach, jakby ośmiela go do wygłaszania przed dziennikarzami swoich osobistych rewelacji z przekonaniem, wartym niby lepszej sprawy.

Te narracyjne próby budzą już śmiech i politowanie nie tylko dziennikarzy mających z nim bezpośredni kontakt, ale i opinii publicznej. Jeszcze gorzej jest podobno w szeregach PiS, gdzie najbardziej zaufani i ci z dalszych rzędów ław poselskich załamują ręce z bezsilności, widząc niekontrolowaną radosną twórczość szefa. A on wydaje się być nie do opanowania. Zachowuje się jakby po latach spuszczono go wreszcie ze smyczy. Wreszcie, bez oporu i zażenowania, może powiedzieć wszystko, co mu ślina na język przyniesie. Nie wygląda to dobrze, patrząc z perspektywy członków partii i wiernych jego wyznawców.

Na własne oczy Polska widzi schyłek polityka, który mając w swoich rękach wszystko o czym marzył przez całe swoje dorosłe życie, zmarnował to. Marnuje też dziedzictwo brata, na które latami się powoływał. Marnuje swój dorobek jaki by on nie był. Zmarnował okazję do zachowania szacunku i dobrej pamięci o sobie przynajmniej niektórych. Nie może ogarnąć przegranej i przez ten pryzmat, dalej odbiera rzeczywistość jako mu wrogą. Słyszymy słowa wypowiadane w akcie rozpaczy, że doszło do zamachu stanu, że nie ma Państwa i Sejmu. Stanął na pozycji - on i reszta świata z Tuskiem na czele. Tak to wygląda.

Czym takie zachowanie mamy tłumaczyć? Przegraną? Strachem przed rozliczeniem? Obawą przed najbliższą i dalszą przyszłością? W tej swojej obawie przybiera postać nad wyraz tragiczną, ale też i śmieszną. Bliżej mu do skansenu niż nowoczesnego Państwa. Niedobrze, że wciąż ma zwolenników, ślepo w niego wpatrzonych. I jeszcze coś - nie uwierzę i nikt mi nie wmówi, że o wszystkim co działo się przez ostatnie osiem lat w Polsce, Kaczyński nie wiedział, że działo się to za jego plecami. Jak by to nim świadczyło? O nim, wielkim strategu, politycznym mędrcu, zbawcy, naczelniku, w końcu samozwańczym władcy Polski?

Wiedział o wszystkim co działo się w partii, wiedział co do szczegółu o poczynaniach rządu, wiedział o szalonym szastaniu przez swoich ludzi kasą publiczną i o innych grzechach śmiertelnych. Sam nie był lepszy, a przykładem niech będzie niezrealizowany na szczęście pomysł/przekręt o dwóch wieżach "bliźniakami" nazwanych. Albo nocne włamanie do siedziby Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO, pamiętacie? Dziennikarze śledczy donosili, że zrobiono to podobno dorobionym kluczem. Dorobionym kluczem!!! A sprawa LOTOSU? Zatem co? Nie wiedział co Obajtek i Macierewicz wyprawiali? Bujdy na resorach! 

Wiedział o wszystkim, że powtórzę, bo wyrażał na to zgodę. Jeszcze raz - bez jego zgody nic się nie działo, nigdzie, ani w partii, ani w rządzie, ani w Polsce. Biorąc pod uwagę cały jego życiorys, jestem o tym święcie przekonana. Teraz, przechadzając się po Sejmie wygaduje te swoje bzdury. To nie jest nawet dziwne, to jest s t r a s z n e. Uchodząc w oczach swoich wyznawców niemal za boga, politycznie wciąż jest żywotny, wciąż, czując na plecach poparcie choćby garstki podobnie myślących, może jeszcze narobić niezłego bigosu. Skoro to on nie jest u władzy, po prostu ma być źle, ma być jak najgorzej. Mówi więc to, co mówi.

Dzisiaj słowo >zemsta< jest jego drugim imieniem. A ma się zemścić za wszystko, za brata, za matkę, za utratę władzy, za to że nikt go nie lubi. Rusza w ostatni bój rzucać swoje fantasmagorie w tłumy zmanierowanych mentalnie, wiernych i poddanych, zaniepokojonych wielce polityczną zmianą. I im bardziej nowy rząd będzie się starał ich rozliczyć, tym bardziej Kaczyński z pomocnikami będzie lał wodę na swój kłamliwy populistyczny młyn. To już od dawna nie jest polityka. To potwornie zniekształcona przez PiS >p r a w d a< o demokracji, która bezczelnie i bez oporu rozniosła w pył kulturę polityczną i to, co sobą znaczyła.

Kiedyś B. Szydło powoływała się na hasło "Polska w ruinie". Nie wiedziała biedna, że ta ruina będzie dokonywana ich rękami? Dokładnie wiedziała, jak i inni członkowie partii. Bowiem będąc w opozycji za pierwszych rządów D. Tuska mieli czas, całe osiem lat, na przygotowanie planu na przejęcie władzy i Polski. Byli przygotowani do zadania jak mało kto przed nimi. To trzeba im przyznać. Zmiany następowały bardzo szybko, nawet nocą w Sali Kolumnowej. Nawet zarządzaniem wielokrotnym reasumpcji głosowań. Nawet za pomocą bezprawnego dyskryminowania przeciwników politycznych. 

Ówczesna opozycja popełniła grzech lekceważenia i nie docenienia przeciwnika jakim był Kaczyński. Czas wyciągnąć naukę z przeszłości i pamiętać, że prezes największej partii opozycyjnej mimo że starszy człowiek, może pokazać pazury. Niech sobie gada bzdury, niech sobie roi prawo do populizmów, niech... mówi, byleby mówić. Tak go mamy odbierać? Niech sobie mówi? Nie! Należy mieć kontrolę nad wydarzeniami jakie zechce jeszcze kreować. Rząd robiąc swoje, musi mieć na oku poczynania tego człowieka, który nie zauważa, jak sam sobie szkodzi. Nie może też zapominać o zapleczu, z którego zakamarków wyłaniają się tu i tam chętni do objęcia po nim kierownictwa w partii.

Zbliża się moment oddania władzy w PiS. To pewne. Mówi się, że następna miotła bywa jeszcze gorsza od poprzedniej. Tak więc to nie koniec politycznych zapasów. Dalej w Polsce będzie się działo, ponieważ żadna ze stron nie chce oddawać pola. Każda ze stron będzie walczyć do krwi ostatniej. Musimy więc wiedzieć, że lepiej to już było. Władza robi z człowiekiem okropne rzeczy. W grę wchodzą najgorsze nasze cechy. A Polscy politycy nie są pierwszymi w dziedzinie naginania norm i wszelkich innych zasad, gdy chodzi o zdobywanie i utrzymywanie jak najdłużej władzy. Przykłady tuż za rogiem.

To właśnie będzie spuścizna po upadłym szalonym starcu. Czy o to nam chodzi?

Pytam więc: 

- Czy w taki sposób jaki proponuje nam J. Kaczyński okazuje się miłość do Ojczyzny? 

- Czy w taki sposób wyraża się szacunek do współobywateli? 

Zastanówmy się. Mamy nad czym pomyśleć.


Obrazy: *YouTube *Allegro 

poniedziałek, 29 stycznia 2024

ZNISZCZONY e t o s polskiej polityki

Jest co odgruzowywać po rządach PiS - u. Partia ta wykonała nadludzki wysiłek, by w ciągu ośmiu lat skutecznie zawłaszczyć się na państwie i wywrócić je i wszystkie jego instytucje do góry nogami tak, by nikt nie miał prawa połapać się w tym chaosie. Skutki będą odczuwalne jeszcze przez całe lata. Bo ich prawo nie oznacza Prawa, bo ich sprawiedliwość nie oznacza Sprawiedliwości, bo ich trybunał Przyłębskiej nie ma nic wspólnego z Trybunałem Konstytucyjnym, bo ich kreatywna księgowość wcale nie kojarzy się z jawnością i uczciwością. Lista takich brudnych kwiatków jest bardzo długa. 

Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek i ktokolwiek tak bezkarnie (póki co) i na taką skalę poczynał sobie w polskiej polityce. Gdy byłam dzieckiem rządziła PZPR, a nawet jej partyjniacy nie pozwalali sobie na tego kalibru wyskoki (czytaj: przestępstwa). Gdy przekazywali władzę, cały proces odbył się w miarę spokojnie. To, co się działo i dzieje to brutalność w czystej postaci, niczym nie hamowana. Całej kampanii wyborczej, sprzed 15 października, PiS podporządkował wszystko co miał do swojej dyspozycji - reżimowe media, skompromitowane referendum, pieniądze płynące nie tylko ze spółek skarbu państwa, nawet ujawniano tajemnice wojskowe.

W trakcie tej kampanii pisowscy funkcjonariusze nie odmówili sobie nawet mówienia o Donaldzie Tusku jak o zdrajcy. Patologia tej władzy uwidoczniła się w całej swojej krasie zmieniając przy tym obyczaj polityczny, a raczej etos polityki, w coś potwornego. I jak widzieliśmy, gdy odchodzili nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Jarosław Kaczyński bardzo czytelnie i wytrwale dawał wszystkim do zrozumienia, że nie odda co jego. Czyli łatwo nie odda znienawidzonemu przeciwnikowi, tak ciężko wypracowanej i wyrwanej władzy. Widać to było i słychać codziennie w reżimowej stacji, zwanej TVPiS. 

Pracownicy tej stacji nie szczypali się w język. Szczuli i wciąż napuszczali na polityków opozycji, wciąż wskazywali i podkreślali różnice zdań wśród polityków demokratycznej opozycji mające ich skłócić, na co Kaczyński tylko czekał. Normą było straszenie o niedotrzymaniu obietnic i to, że Polsce grozić ma jakiś wyimaginowany straszny kataklizm ze strony Tuska i UE. A to nie wszystko. Należało spodziewać się wręcz tsunami wszelkich niewybrednych ataków ze strony odchodzącej partii władzy. Tak sobie myślę, że opozycja demokratyczna to był strumyczek złośliwości w porównaniu do tego, co miało nas czekać. 

Wybrańcy narodu z reguły nie zajmują się tym, czym powinni. Tak było w przypadku PiS. Wszędzie tam, gdzie funkcjonariusze tej partii zdołali położyć swoją brudną łapę, panowało kolesiostwo, nepotyzm i karmienie niepowstrzymanego apetytu na wszystko, co było w ich zasięgu. Tak wyglądała pseudo polityka w ich wydaniu. Wszyscy nominaci, wierni i do bólu lojalni, mający dług do spłacenia, obsługiwali prezesowską ideologię. Nigdy polscy wyborcy nie mieli gwarancji dobrego rządzenia, ponieważ wybory to było zawsze kupowanie kota w worku. 

W 2015 r. nie wiadomo było na co stać PiS, w 2019 r. wyborcy już wiedzieli, a jednak mimo to, zagłosowali dając tej partii drugą kadencję. Koszty tej decyzji długo jeszcze będą niewyobrażalne, co uwidacznia chociażby przeogromny deficyt finansów publicznych, czy zbankrutowany pomysł Morawieckiego zwany "Nowy Ład". Z wyborami 15 października 2023 r. nie było inaczej. W ich wyniku dowiedzieliśmy się, co znaczy prawdziwa, wściekła i totalna opozycja w wydaniu PiS. Kaczyński i jego tłuste koty już od pierwszych dni o to zadbali, nie odmówili sobie tej przyjemności. Z czeluści pisowskiej retoryki, symboliki i ideologii wyszło najbardziej plugawe ścierwo. 

By ochlapać błotem nowych rządzących. A wszystko w imię ratowania ich umiłowanej teoretycznie ojczyzny, wszak zagrożona. I tak, tak właśnie wygląda to coś, co się zwie polityką w polskim wydaniu. Plucie, szczucie, ochlapywanie błotem. To ma być rodzima polityka właśnie. Myślę, że to z czym mamy do czynienia, nawet nie leżało obok polityki. To, z czym mamy do czynienia obraża pamięć tych, co o nią walczyli i stracili za nią życie. Obraża to Konstytucję RP i Polaków. Obraża to naszą inteligencję. Te wszystkie ruchy tak zbyt szybko teraz wykonywane przez ludzi partii jeszcze niedawno rządzącej, działają przeciwko interesowi państwa. 

Zachowywali się jak właściciele Polski i bez skrupułów i na naszych oczach ludzie ci rozdawali między sobą majątek nie należący do nich, poprzez przetargi, zawieranie nowych umów i w pośpiechu dopinanie starych. Ta polska majątkowa kołdra wciąż była przez nich rozszarpywana, bez umiaru i bez jakiegokolwiek zastanowienia. Tak wyglądała i nadal wygląda polityka w wykonaniu PiS - u za przyzwoleniem prezesa. Zostało wypaczone wszystko co miało związek z kulturą polityki, co miało znamiona etosu polityki. Tego już nie ma. Zostało zniszczone przez niczym nieokiełznaną zachłanność ludzi PiS, zwanych dalej politykami. 

W zamian mieliśmy i mamy populizm w czystej postaci, który stając się swoistą ideologią utworzoną na potrzeby partii, nieźle namieszał Polakom w głowach. Doszło do głębokiego podziału społeczeństwa na tych co są ZA i na tych co są PRZECIW. Zarządzanie państwem w tym stylu stało się niestety przyjętą, ale bezprzykładną praktyką. W konsekwencji zachwiało to wartością państwa, zniszczyło jakość sztuki rządzenia, sprowadziło na samo dno zaufanie do polityków, podważyło sens istnienia instytucji państwowych, bo po co nam polityczna reprezentacja, skoro zamiast dbać o ogólny dobrostan, wszystkimi siłami go niszczy? 

Czy to co się w Polsce stało, jest jeszcze do odwrócenia? Pytanie to śmiało skierować można do aktualnie rządzących. No ale... pożyjemy zobaczymy. Rządzą dopiero od miesiąca. Ciekawe czy ich drogowskazem będą dane nam obietnice i trzeźwy umysł? 

Poprzez Etos rozumiem zbiór wzorów, zasad i wartości regulujących jakość i rolę polityki w życiu obywatela. Etos wyznacza tym samym standardy, które obowiązkowo mają być zachowywane w czasie pełnienia wyznaczonych funkcji. Tyle teoria. W praktyce już wcześniej polska polityka bywała ułomna. Nie obeszło się bez czarnych owiec w każdej partii. Ogromna liczba afer i ich ciężar gatunkowy przerósł nie raz nasze oczekiwania. Nie raz wystawiano na ciężką próbę zaufanie i cierpliwość polskiego wyborcy. Jednak to co zrobił nam PiS, przerosło grzechy wszystkich poprzednich rządów razem wziętych. Nie wolno nam o tym zapomnieć. Za żadne skarby!

Część polskich wyborców dała się przekonać do pisowskich praktyk, część ich nie aprobowała, a pozostali nie mieli zdania. Taki przekrój społeczny rysuje się nam szczególnie po ośmiu ostatnich latach. Obniżyło to bardzo wartość, znaczenie i rolę społecznego potencjału. Jakkolwiek by na temat nie spojrzeć, na dłuższą metę wciąż nie zdajemy egzaminu. Dlaczego? Bo nie jesteśmy jednolitym narodem. Bo nie potrafimy/nie chcemy rozwiązywać własnych spraw. Bo za wszystko co psujemy, winimy jakichś bliżej nieokreślonych innych. Bo nie potrafimy szanować tego, co mamy. 

Nie potrafimy doceniać osiągnięć, bo jesteśmy niedobrzy dla siebie samych. Wręcz lubimy jak ktoś za nas decyduje, tym samym odsuwamy od siebie odpowiedzialność za własne życie. Tacy jesteśmy. Zatem wybierając spośród siebie reprezentację polityczną o takich samych cechach, nie mamy prawa mieć pretensji o decyzje tej reprezentacji, które tak czy inaczej na nas bezpośrednio wpływają.

Zewsząd słychać okrzyki:          "Polska dla Polaków"! 

Pytam więc - co jako Polacy robimy dla Polski?


Obrazy: *Newsweek *Internet 

sobota, 27 stycznia 2024

POCZUCIE bezkarności

"Najbardziej demoralizujący wpływ miała na nich ich bezkarność. Łamiąc ludziom życiorysy, naruszając obowiązujące przepisy prawa, nie ponieśli tak naprawdę za to żadnych konsekwencji. Teraz ich polityczny kumpel ich ułaskawił i są przekonani, że całe życie będą nietykalni". 

(...) "Jak kiedyś znów uda im się dojść do władzy, to jestem pewien, że zemszczą się na wszystkich tych, którzy w ich ocenie im zaszkodzili. Zemsta będzie na sto procent. Oni gotowi są na wszystko i nie ma dla nich świętości, co już wielokrotnie udowadniali"

Autorem powyższych słów jest Tomasz Kaczmarek zwany agentem Tomkiem, człowiek który w CBA był na usługach M. Kamińskiego i M. Wąsika za ich rządów. Który z racji bardzo bliskiej z nimi współpracy, dobrze poznał ich niekompetencję i inklinacje przestępcze, a za przykład podał wykorzystywanie funduszu operacyjnego CBA do własnych sobie tylko znanych celów. Po latach opinia publiczna dosłownie z dnia na dzień dowiaduje się niemal szczegółowo, o sposobach kierowania powyższą służbą przez byłych już szefów. Szefów, którzy nie brzydzili się łamaniem prawa, by te cele osiągnąć.

Premedytacja to ich drugie imię. Dominowała w ich działalności, która to działalność powodowała wielokrotnie cierpienie innych. I bezkarność, którą czuli przez te lata, gdy niszczyli ludziom ich życia. Tak to jest, gdy ma się władzę i gdy tej władzy nikt nie zagraża. Tak to jest, gdy dyletant zabiera się za coś na czym się nie zna, gdy w ogóle nie jest przygotowany na to coś. CBA, służba powołana do życia przez aparatczyków PiS, z nazwy miała zwalczać antykorupcję, nie przeciwników politycznych. I trzecie imię - demoralizacja. Gdy czujesz się bezkarnym, dopadnie cię na 100 procent.

Przykład tych dwóch skompromitowanych polityków PiS pokazuje gnicie byłej władzy od wewnątrz. Wywleka na światło dzienne rozkład i degenerację ich kręgosłupa moralnego. A przecież to nie jedyni funkcjonariusze PiS, którzy splamili się łamaniem przepisów Prawa i Konstytucji RP, wywracając tym samym porządek konstytucyjny w Polsce. Przedstawiciele poprzedniej władzy mieli nad państwem absolutną kontrolę. Czuli się bezkarnie, bo nie było Instytucji ich kontrolującej. Nie było, bo zniszczyli te Instytucje zastępując je własnymi tworami, tzw. neo-instytucjami.

Każdego dnia przez minione osiem lat nie krępując się i nie bojąc się nikogo i niczego, ludzie poprzedniej władzy zagarniali państwo niekonstytucyjnymi metodami. A niektóre strategicznie ważniejsze dla nich resorty, zabetonowali swoimi. Można by rzec, że "zaminowali" teren. Tak, na wszelki wypadek, np. na wypadek utraty władzy. I wreszcie upadli. I stracili władzę. Na własne życzenie. Przedobrzyli tak, że Polakom obrzydł ten wieczny strach i ta wieczna obawa o jutro. Bezkarność polityków PiS i sympatyków partii wdzięcznych za kariery, rozpasała się w całej Polsce na dobre. 

W każdym urzędzie na ważnych stołkach zasiadał reprezentant PiS -u. Od wójta po prezydenta miasta. Dzierżąc swój kawałek władzy, żaden z nich nie oglądał się na Prawo, nie miał skrupułów ani nie zastanawiał się nad czystością swojego sumienia. Nie miał czasu, wszak sumiennie wykonywał polecenia i rozkazy wartko i hurtowo płynące z Nowogrodzkiej. Dla nich wszystkich, począwszy od prezesa a kończąc na szeregowym partyjnym funkcjonariuszu, jakiekolwiek akty prawne przestały mieć znaczenie. Królowała więc bezkarność i obejmowała swoimi mackami coraz szersze kręgi.

Wszyscy oni w swoim przekonaniu wierzyli, że tak już zostanie na zawsze. Prawda jest taka, że nic nie jest dane na zawsze. Najgorsze dla nich jest teraz przekonywać się o tym na własnej skórze. Widzimy te ich wszystkie wygibasy, te ich śmieszne sztuczki, te ich słowne kontredanse i te ich wygrażania brudnymi paluchami. Wynika z tych ich zachowań, że dalej nie przyjmują do wiadomości faktu utraty władzy, że dalej we własnym przeświadczeniu myślą, że jeszcze coś mogą i jeszcze coś znaczą. Nie rozumieją, że namacalnie dokonali zamachu na państwo, i że teraz muszą za to odpowiedzieć. Politycznie i karnie, bo bezkarność się skończyła.

Czy to się poprzedniej władzy podoba czy nie, aktualna władza z czystego obowiązku robi właśnie po nich porządki. Sprząta to czego świadomie i celowo dopuścili się poprzednicy. Sprząta, by wyjść z pisowskiej zasadzki. Aktualna władza, działając tak jak działa, usiłuje ratować Konstytucję. Wartość, na której opiera się Państwo. Której na każdym kroku, bezkarnie, podważano wcześniej ustawę zasadniczą. Bezprawnymi manipulacjami, notorycznym gmeraniem w przepisach, zabawą w jedyną i słuszną władzę doprowadzono do umniejszenia znaczenia Konstytucji i polskiego Prawa. 

Rząd i Parlament (J. Kaczyński) składające się z jednej dominującej partii, mający swojego prezydenta (Duda Andrzej), swój Trybunał Konstytucyjny (J. Przyłębska) i swoje Sądy (Ziobro), mając większość parlamentarną (Zjednoczona Prawica), doprowadził do upolitycznienia wszystkich resortów państwa. Zrobiono to z premedytacją. Dla władzy. Tylko i wyłącznie dla władzy. Która to władza miała być w ich rękach po wsze czasy. Zadaniem obecnego rządu jest przywrócenie statusu Państwa. Metodami nie przekraczającymi granic. Mimo oburzenia poprzedników, Donald Tusk bez strachu przed nimi kontynuuje działania.

Kontynuuje sprytem, determinacją, mądrością i odwagą swych ministrów, korzystając przy tym z licznych błędów popełnionych przez poprzedników. Rząd nie musząc się nikomu (oprócz obywateli) tłumaczyć, a zwłaszcza partii PiS, używa narzędzi, które ma w swojej dyspozycji, a które zabezpieczone są obowiązującym porządkiem prawnym. Zauważyć należy - nie tym porządkiem, który po swojemu zbudował PiS. Porządkiem zgodnym z Konstytucją RP obowiązującą od 2 kwietnia 1997 roku, której PiS nie zdołał w całości zniszczyć. 

Rząd swoimi działaniami ma obowiązek "zakończyć patologię instytucji państwa i przywrócić konstytucyjne państwo prawa". Pisowska rozpacz, słowna ekwilibrystyka Kaczyńskiego zionąca z zakamarków jego umysłu i wszelkie zarzuty wobec rządowi Tuska, że ten łamie Konstytucję, nie robią na D. Tusku żadnego wrażenia. Nie robią, bo widać gołym okiem z kim ma do czynienia. A ma do czynienia z pierwszymi łamaczami konstytucyjnymi. Kaczyński i jego lojalni przyboczni, krzykiem odwołując się teraz do Konstytucji i bezwstydnie wołając z ław sejmowych - demokracja!, stracili wiarygodność.

Bo cóż wykrzykiwane słowa znaczą w ich ustach? Dowodzą tylko, że byli i nadal są politycznymi chuliganami, którzy rządząc kierowali się jakże pokręconą logiką. To nie rząd D. Tuska, a Kaczyński i jego partia PiS z przybudówkami mają na sumieniu niszczenie Konstytucji, wymiaru sprawiedliwości i zachwianie stabilnością Państwa polskiego. To, co teraz wykrzykują, nie znaczy, że to jest prawdą tylko dlatego, że to oni krzyczą. A krzyczą, bo szczęściem dla nas są już bezsilni. Tylko krzyk im pozostał. Krzyk i bezsilność. Aaa... i jeszcze zostały im K. Pawłowicz i J. Przyłębska, usiłujące ze złośliwą intencją, postawić kropkę nad pisowskim "i".

Tak więc rząd Donalda Tuska wciąż będzie mierzył się z kłodami rzucanymi im pod nogi, przez konkretnych, wdzięcznych i lojalnych funkcjonariuszy poprzedniej władzy, licznie rozsianych po całej Polsce. Funkcjonariuszy, którzy na czele z Krystyną Pawłowicz zeszmacili najświętsze dla Państwa wartości. I nie wiadomo, na jakie jeszcze szwindle i świństwa się skuszą, by odbić władzę. Wcale się nie zdziwię, gdy zdecydują się na taki krok, ponieważ kręcenie, manipulowanie i lawirowanie, na zawsze wpisane są w ich wątpliwej jakości moralność. 

Wracając do przytoczonego wyżej przykładu bezkarności byłych posłów Wąsika i Kamińskiego, mamy do czynienia ze stosowaniem tzw. prawa oderwanego od Prawa nam znanego. Bowiem czym innym jest interpretacja Prawa zgodnie z jego wykładnią, a czym innym oderwane od rzeczywistości wypowiedzi. Serial, jakim jesteśmy raczeni, zdradza nieudolność, niekompetencję i wybiórczą znajomość Litery Prawa. Bohaterem tego serialu jest wielka czwórka, ludzie z najwyższych kręgów partii matki: 

- Kaczyński Jarosław dozgonny prezes partii i niedoszły władca i zbawca Polski 

- Duda Andrzej przez przypadek prezydentem zwany 

- Zbigniew Ziobro, niedouczony ignorant, minister sprawiedliwości i prokurator generalny w jednym 

- i wisienka na torcie Mateusz Morawiecki premier, ochrzczony przez lud zasłużonym mianem Pinokia. 

Plus gorliwe świty tej czwórki, gotowe na każde skinienie swych panów. Z perspektywy czasu widać jak byli nieudolni, jak byli leniwi i oporni w pogłębianiu prawniczej wiedzy, z którą z racji pełnionych funkcji mieli na co dzień do czynienia. W swoich działaniach i w swoim przekonaniu, także czując się bezkarnymi, wierzyli, że do nich jedynych w Polsce należy ostatnie słowo. No cóż... złośliwie mówiąc, mieli swoje chwile i... czuli się jak bogowie. Teraz odarci ze złudzeń muszą "walczyć o życie" w politycznym tego słowa znaczeniu. 

Nie jest to przyjemne zadanie, co widać po A. Dudzie, jak nieudolnie ślizga się pilnując pałacowego żyrandola. Odkąd świadomie zajmuję się polityką, nie pamiętam tak bardzo znienawidzonych przez większość Polaków postaci, jak znienawidzeni są dzisiejsi "bohaterowie", od początku stojący po negatywnej stronie polskiej polityki. Może z tym samym natężeniem tego uczucia jest darzony D. Tusk, jednak ci co Go nienawidzą, stanowią znakomitą mniejszość. Nie ma się czym przejmować. 

A Historia jest nieubłagana, opisuje na swoich kartach wyjątkowo dokładnie tych, co stali po złej stronie mocy. Kaczyński, Duda, Ziobro, Morawiecki i ich pomocnicy, że wspomnę też o Kamińskim i Wąsiku, aż nazbyt często wyrażali słownie i czynnie pogardę wobec Polaków, którzy byli dla nich "ciemnym ludem" (słowa J. Kurskiego). Teraz sami odczuwają pogardę tych pogardzanych. Jakie to uczucie panowie? Role się odwróciły. To kara i zapłata za nie zachowanie miary, za prostackie niszczenie państwa, za lekceważenie wyborców, za podzielenie Polaków. 

Nie ma czegoś takiego jak "licencja na bezkarność". Musimy wszyscy bez wyjątku zdawać sobie sprawę, że bezkarność nie trwa wiecznie. Kiedyś się kończy. Nie ma na nią gwarancji. Nikt przy zdrowych zmysłach jej nie daje. Nie załatwi jej w 100 procentach nawet prezydencki akt łaski. Skoro jest wina, musi być kara. Kropka. I uważam, że to JEST sprawiedliwe. Ta zasada powinna dotyczyć szczególnie tych, którzy wycierają sobie gęby Konstytucją RP, dla których świętość Prawa jest niczym. 


Obrazy: *Polityka.pl *Internet 

środa, 24 stycznia 2024

DZIKI K R A J... dzika p o l i t y k a

Czy wcześniej nawet w najśmielszych snach nie mogliśmy sobie wyobrazić czy przewidzieć tego, co dzisiaj z polską polityką robią polscy politycy? Nie, nie mogliśmy. A może jednak? Polscy politycy zawsze mieszali, tylko żyjący współcześnie tego nie pamiętają. Musieliby zajrzeć do Historii i poczytać, skąd wzięła się tak mocno spolaryzowana polska społeczność. Skąd wzięła się nasza plemienna dzikość i ta nasza toksyczność, która towarzyszy nam w życiu od zawsze. Choć byśmy chcieli, nie przeskoczymy naszej przaśnej mentalności, bo dziedziczymy ją od wieków, z pokolenia na pokolenie. Tak bardzo w nas tkwi, że stała się tą naszą mentalnością.  

Zdecydowałam się na opisywanie tej części naszego życia, niewiele o niej wiedząc. Właściwie to nic nie wiedziałam, ale na tyle mnie zaczęła wkurzać,  że w końcu nacisnęłam pierwszy klawisz laptopa. Docierało też do mnie, jak bardzo tę dyscyplinę ukochały sobie szczególnie osoby sprytne, cwane, żądne władzy i na tyle "charakterne", by tabunami garnąć się w jej szeregi pod jakże chwytliwymi hasłami, a w rzeczywistości, by nie licząc się z niczym i z nikim w dziele zdobywania tego, co w zasięgu ręki. Z czasem politycy nie widząc zbyt dużego oburzenia opinii publicznej na swoje "działania", a miejscami mając przyzwolenie na nie, zaczęli sięgać po więcej.

Z powodu braku bardziej zdecydowanego oporu obywateli, z powodu braku ponoszenia jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje, nazwijmy to - wybryki, politycy szczególnie jednej partii wyjątkowo pokazali na co ich stać. Nabierali większej wprawy w psuciu państwa, większej odwagi i sprytu w procesie bogacenia się, czerpiąc bez oporu i na potęgę z państwowego wora. Apetyt rósł im w trakcie jedzenia. A przez ostatnie osiem lat, już nie jedli, a żarli. Tu konieczne wyjaśnienie, że ten państwowy wór, to ni mniej ni więcej, a publiczna kasa, regularnie wyciągana z naszych kieszeni. Żeby było jasne. Zatem miałam co opisywać właściwie od początku. 

Politycy PiS dokonali bardzo niebezpiecznej akcji. Z jako tako jeszcze zjadliwej wcześniej polityki, zrobili sobie prywatny folwark, a z samego serca partii w stronę stojących po przeciwnej stronie, lała się nienawiść, w najgorszej formie. Ton temu działaniu nadawał Kaczyński, w partyjnej narracji rodem z rynsztoka, dając swoim ludziom wolną rękę i pozwalając im na przekraczanie granic, jakichkolwiek granic. Przeciwnik polityczny stał się wrogiem narodu. Nie kryjąc uczuć nazwano go niemieckim agentem. Otwartym tekstem wyrzucano go do Niemiec, a czynił to lider poprzedniej władzy nie szczypiąc się w język. 

Nie były to nieprzemyślane słowa. Wypowiadał je człowiek przepełniony chorą nienawiścią, a jego chłodna polityczna kalkulacja zmieniała na naszych oczach wartość i charakter polityki. Takie zachowanie nie było zwykłym internetowym trollowaniem anonimowego obywatela. Nie było bezkarnym niewyparzonym harcowaniem po sieci. To był jasny przekaz, najcięższa armata zniewag, czysta prowokacja kogoś, kto w oczach wielu zwolenników uchodził za idola grupy rządzącej. Kogoś, kto wcześniej kandydował na prezydenta, kto ostatnio był wicepremierem. I taki ktoś zniżył się do języka ulicy. Posuwał się do prostackich przezwisk (ryży) pod adresem przeciwnika. 

Prezes jeszcze niedawno wielkiej partii rządzącej, a teraz wielkiej partii opozycyjnej. Czy tak powinna zachowywać się władza? Judzić? Przezywać? Dzielić na swoich i tamtych? Manipulować? Polaryzować społeczeństwo? Kłamać w żywe oczy?  Czy władza raczej nie powinna jednoczyć obywateli, dbać o wewnętrzne bezpieczeństwo szczególnie teraz, gdy wojna za miedzą? Tak, teoretycznie powinna. Jednak nie dotyczy to władzy PiS na chama utrwalającej wypaczony obraz rzeczywistości. Nie dotyczy, bo jest spadkobiercą dawnych politycznych zwyczajów. Kaczyński przypomniał je i utrwalił. Zmienił tym samym system.

Nie zgadzam się, gdy ktoś tłumaczy, że to ze strachu przed rozliczeniem Kaczyński za wszelką cenę i wszelkimi środkami chce wykluczyć na zawsze D. Tuska z polskiej polityki, najchętniej zsyłając go do Niemiec. Wysyła tym samym sygnał do znienawidzonego "wroga", że traktuje go jak kogoś zbędnego nie tylko w polskiej polityce, ale w ogóle w życiu publicznym. Traktuje go jak kogoś obcego odmawiając mu polskości i patriotyzmu. Zradykalizował się. Nie czyni tego ze strachu, a z powodu bezwzględnego politycznego (swojego) interesu. Przekroczył granice i wyznaczył miejsce absolutnie wszystkim spoza partyjnego kręgu. 

Rządząc nie dopuszczał do siebie żadnych proponowanych przez drugą stronę rozwiązań, czy to gospodarczych, czy finansowych. Te propozycje nazywał dziecinnymi, a ważne sprawy społeczno- kulturowe zamieniał w "wojenne" potyczki. Tym sposobem zrównał Sejm z piaskownicą. Nie bacząc na styl uprawianej polityki coraz ostrzej prowokował na każdym polu, co skutkowało kardynalną zmianą samej polityki. Polityki, którą wielu, zbyt wielu, przestało rozumieć. Pytanie - jak długo takie traktowanie mogła znosić opozycja i jak długo i cierpliwie Polacy mogą znosić tę polityczną patologię? Zauważyć należy, że wraz z przegraną wcale nie odeszła w niebyt.

Pamiętam, że kiedyś gdy pytano obcokrajowca o Polskę, ten odpowiadał: a... to ten kraj, gdzie białe niedźwiedzie chodzą po ulicach. Taka reakcja od razu zrównywała nas z Rosją. Pokazywała też, że część świata nie wiedziała gdzie leży Polska. Niektórzy wciąż nie wiedzą. Dziki kraj. Mentalnie. Emocjonalnie. Kulturowo. Politycznie. Dawna cudza niewiedza o nas, bolała. Jednak bardziej boli fakt, że nie kto inny, a nasi rodzeni politycy wybierani głosami swoich wyborców, usiłują pokazać tym wyborcom i światu przypisywaną nam niegdyś dzikość, cokolwiek to dla kogokolwiek znaczy. Niejeden z tych wyborców twierdzi dzisiaj, że nie tak miało być.

A jak miało być? Czyżby obywatele, mając za sobą pierwszą próbkę możliwości PiS (2005-2007) nie wiedzieli kogo wybierają? Nie widzieli, jak  "ciężko" prezes ze swoimi ludźmi pracowali, by wszystkim obrzydzić Polskę? A tak właśnie było. Ciężko bezprawnymi metodami "pracowali" nad zabiciem demokracji, zagarnięciem instytucji, urzędów, ministerialnych posad i nad uwłaszczeniem się na spółkach Skarbu Państwa, słowem, nad zagarnięciem całego państwa. A teraz patrzą jak znienawidzony wróg z imienia i nazwiska trzyma nad "ich krwawicą" kontrolę. I czego można było się spodziewać, nie siedzą spokojnie w opozycyjnych ławach, gdzie ich posłano. 

Jak rozwydrzonego bachora. Teraz w agresywny sposób pokazują prawdziwych samych siebie. Nie obchodzi ich, czy Polska to demokratyczny kraj i jakimi prawami się rządzi. Kaczyńskiego w ogóle nie obchodzi demokracja. Nie potrafi i nie chce przyjąć do wiadomości zasad takiego ustroju. Miało być tak, jak on chciał i do końca życia.  Skoro tak, wyrokiem demokracji właśnie, stoi teraz przed ścianą, przegrany. Swoim wypaczonym rozumowaniem doprowadził do oddania władzy, do niezadowolenia w szeregach własnej partii. Ma chaos, różnicę zdań, wewnętrzne kłótnie i plotki na temat własnego odejścia ze stanowiska prezesa. 

Jak widać, nie ma też planu na przyszłość swoją i partii. Wbrew oczekiwaniom wybór Polaków doprowadził wielkiego prezesa do wielkiej klęski. Doszło do odebrania mu władzy. Opozycja zjednoczyła się na tyle, by uzyskać znaczącą i pewną większość mandatów poselskich. Zatem jest szansa na poprawę jakości polskiej polityki. Czy aby na pewno? Czy Koalicja 15 października jest zdolna przywrócić spokój? Stara się. Niekonwencjonalnymi metodami, ale się stara. Jednak żyjemy w innej rzeczywistości, zafundowanej nam przez Kaczyńskiego i jego ludzi. Głęboki podział społeczny, zmiana modelu politycznego, zamach na trójpodział władzy, spowodowały zapaść znanego nam wcześniej systemu. 

Systemu, który jeszcze wytrzymuje, ale już nie zdaje egzaminu w tych warunkach. Zmiany zachodzą wszędzie na świecie i tego nie da się uniknąć. Wiemy, że jest to złe. Musimy wiedzieć i pamiętać, że to co się dzisiaj dzieje, działo się lata temu. Zawsze społeczność polska podzielona była na plemiona, z przekonaniem walczące o swoją świętą rację. Zawsze tak było i jak zawsze, niczego to nas nie uczy. Strony są tak zaangażowane, że niczego nie widzą poza własną racją. Są tak zacięte "w boju", że nie są zdolne zauważyć jakiejkolwiek perspektywy. Podział będzie trwał tak długo, aż w końcu ostatecznie nie przegra jedno z plemion. To nasza tragedia.


Myślę że dzisiaj, cokolwiek w dobrej wierze zrobi koalicja rządząca, społecznie poparta determinacja pisowskiej opozycji będzie to w dobrej wierze burzyć. Trzeba też pamiętać, że nic nie dzieje się w próżni. Za każdą ze stron stoi jej elektorat, któremu podoba się działanie na granicy Prawa. Wniosek - wygrane przez koalicję wybory nie kończą sporu. Koalicja wygrała, więc może teraz wziąć wszystko. Ale nie będzie rządziła wiecznie. Zatem przyszłość polskiej polityki będzie toczyła się po znanych torach. Nic się nie zmieni, bo bez względu na wszystko inne, sami na to nie pozwolimy. Za bardzo leży to w naszej naturze. Niestety. 

Ludzie PiS wprawdzie pierwsi rzucili rękawicę, ale to nie ich pomysł. Kto inny wymyślił jak radzić sobie w niepewnych politycznie czasach, PiS podchwycił pomysł i już nie odpuści. Pytanie - czy rządowi Koalicji 15 października uda się dokonać przełomu, czy raczej ta sejmowa kadencja, która dopiero co się zaczęła, okaże się politycznym incydentem? Tego nikt nie wie. Obie strony z równą zaciekłością bronią swoich stanowisk, co zamiast spłycić podział pogłębia go utrzymując polityczną gorączkę na najwyższym poziomie. 

O czym to wszystko świadczy? O braku wyobraźni. 

Jak z tego impasu wyjść? Bóg raczy wiedzieć. 

Tylko tyle i aż tyle.


Obrazy: *TVN24 *TOK FM 

poniedziałek, 22 stycznia 2024

F A I R PLAY

Wciąż wylewa się brzydko pachnąca maź z kotła przegranej drużyny. Gęsta i lepka, świadcząca o nieczystych intencjach pokonanych, będących jeszcze tak niedawno głównymi rozgrywającymi swój życiowy mecz. Nie udało się. Wygrał przeciwnik, a maź wylewa się i nie ma jej końca. Coraz bardziej ochlapuje przegranych, coraz bardziej przylega do ich nogawek. Skoro nie ma sposobu by ją strząsnąć, tak mocno przylgnęła, to został im krzyk, protest, wetowanie, próby blokowania, okupowania i kombinowania, usprawiedliwiające tym samym siebie i mające utwierdzić społeczność w słuszności postępowania.

Siedząc teraz na tyłach odwołują się do moralności, która wcześniej nic dla nich nie znaczyła. Próbują zastraszenia, co niby zrobią, gdy w przyszłości koniunktura będzie dla nich bardziej łaskawa. Gdy argumenty nie działają, stosują próbę interpretowania Prawa po swojemu. Nie widać zmiany na lepsze w zachowaniach, raczej jest zupełnie odwrotnie. Pomysłowość i odwaga na stosowanie wszystkich dozwolonych i niedozwolonych chwytów świadczy o determinacji, o silnym przeświadczeniu, że kolejna wygrana im się po prostu należy. Maź przylega coraz bardziej.

Atak wg planu ma być zdecydowany, ani kroku w tył. Gdy będzie trzeba, zasady się odłoży, bo gra idzie o wszystko. Ale nie jest łatwo. Obrona nauczyła się odczytywać ruchy napastników. Odkryła ich sztuczki szczególnie te celujące poniżej pasa i poznała słabe punkty. Uderza więc celnie i szybko. Skutecznie. Od razu wiadomo, że na zasady fair play nie ma tu miejsca. Obie strony gotowe wyciągnąć najcięższe działa. Obie strony gotowe ponieść wszelkie konsekwencje swoich zagrywek. Dzieje się. Maź się wciąż wylewa, a atmosfera robi się coraz bardziej gorąca. Podzieleni kibice czekają na kolejny ruch każdej ze stron. 

Potyczka trwa przy otwartej kurtynie. Nic się nie ukryje, niczego kibic nie przeoczy, bo wyjątkowo dbają o to przyjazne i nieprzyjazne media. Mówi się, że poziom jakby wyrównany, ale moim zdaniem, zależy to od tego z której strony i jak się na ten pojedynek patrzy. O bezstronności nie ma mowy. Jednym podobają się nieczyste zagrywki łamiące utarte zasady, drudzy tolerują ocierające się o granice przyzwoitości i regulaminu ruchy rozumiejąc, że stosowane są po to, by uratować dyscyplinę, która z winy przeciwników będących niedawno numerem jeden w lidze, chyli się ku upadkowi.


Gra warta świeczki. Chodzi o przywrócenie tej dziedzinie jej miejsca, chodzi o szybkie i skuteczne przywrócenie jej znaczenia w życiu społecznym, o doprowadzenie, by zawiłości i meandry tej gry stały się bardziej przyjazne i zrozumiałe dla wszystkich bez wyjątku. Ale, czy na polskim boisku w ogóle jest szansa, by grać sportowo? Czy kibice, którzy do tej pory lubili nieczyste zagrywki zaakceptują argumenty rywali?  Pytania... pytania. Rzecz w tym, że sytuacja nie zależy tylko od graczy i od sympatii kibiców. Jest jeszcze ktoś, kto ma coś do powiedzenia, kogo obie strony bardzo dobrze znają i bardzo dobrze wiedzą, czyją stronę trzyma.

Ten ktoś, to osoba mająca ambicje być jedynym rozjemcą w ewentualnych sporach. To ktoś, kto chwilami ma odwagę postawić na swoim, nawet, gdy podjęta decyzja nie ma nic wspólnego z obiektywizmem i od dawna zakorzenionym regulaminem. Który to regulamin nie do końca ma gotowe i ostateczne rozwiązania na każdy problem. Możliwość szerokiej interpretacji przepisów wciąga każdego, od głównego sędziego, przez jego pomocników, po zatwardziałego kibica. Zatem niezadowolenie okazywane jest bardzo często i w bardzo niewybredny sposób. 

Stan ten trwa od wielu lat, i na razie w narodowej lidze nie ma nikogo, komu zależałoby na przeprowadzaniu rozgrywek w spokojniejszym tonie. Nie ma nikogo, bo nie ma takiej woli. Tak już jest, że lepiej sprzedaje się zadyma, niż spokojny i nudny mecz. Póki co każdej ze stron zależy tylko na zadowoleniu swoich kibiców, którzy jak wiadomo, od zawsze wolą i lubią oglądać igrzyska w pełnej krasie i treści, a nie tylko na pół gwizdka. Ponieważ frekwencja dopisuje, miejsca są zapełnione, a zyski jak sinusoida, raz zwyżkują raz nieco opadają. Zależy która strona wykona atrakcyjniejszego kopa. 

Wszyscy zatem są w grze. Ale czy są zadowoleni? Nie. Nie są, bo od gry zawodników zależą emocje, też wyrażane w niewybredny sposób. Mecz osiągnął już taki poziom emocji, że prawie nikt nie zauważa, prawie nikt nie wspomina o sytuacji, jaka toczy się wokół polskiego boiska. Owszem, docierają do nas informacje, ale nie są w stanie przebić wewnętrznej temperatury. Wygląda, że własny czubek nosa jest bardziej mojszy niż inne sprawy, o niebo żywotnie wręcz ważniejsze. Robienie biznesu nie na tym polega. Gra w pojedynkę i tylko do swojej bramki, na dłuższą metę się nie opłaca. Nikomu.


Zachwyty nad coraz agresywniejszą grą i krótkowzroczność zainteresowanych, zadawanie sobie coraz cięższych ciosów nie oglądając się na ich skutki odbijające się na wszystkich, wszystko to przyćmiewa zdrowy rozsądek. Zawodnicy nic sobie z tego nie robią. Ważniejsze, że ktoś komuś znowu dokopał. Widać jak bardzo jesteśmy wierni wielowiekowej narodowej mentalności. Sąsiad ma lepiej, ja muszę mieć lepiej od niego. Za wszelką cenę. Takie zachowania są szkodliwe, niszczące, prowadzące tylko w jedną stronę, na krawędź urwiska. Zawsze tak z nami było.

Nie dajemy sobie wmówić, w żadnym języku, że popełniamy błąd. Nasza racja jest nasza, i nikomu nic do tego. Wśród nas są tacy, co wolą podkulić ogon, byle zachować własne status quo, byle mieć z tego osobiste korzyści. Spokój nie leży w naszej naturze, zawsze musimy coś zmalować. Nie pomagają bolesne razy, jakimi częstujemy się nawzajem. Zrobiliśmy sobie z tego obijania niezły sport. Rutyna nam nie grozi, mimo, że czasami racjonalność ostrzega, że kolejny nieprzemyślany ruch powinien być zaniechany. Zalecane otrzeźwienie. Koniecznie. 

Ale jest jeszcze ktoś, kto stojąc z boku podgrzewa, judzi i obiecuje gruszki na wierzbie. Ktoś, kto od lat widzi siebie w roli właściciela klubu. Temu komuś zasady fair play zawsze były obce. Gardzi nimi, bo jak na niego, są za uczciwe. Siedząc teraz poza lożą dla vipów knuje, co zrobić by do niej wrócić. Z fałszywym uśmieszkiem na twarzy czeka, aż nadarzy się okazja, by jego drużyna znowu była numerem jeden. Odbije wtedy co jego. Rewanż za krzywdę nieunikniony. To pewne. Na razie musi poradzić sobie z tą wstrętną mazią, która świadczy o ciężkich grzechach. 

Pokonany. I to przez kogo? Przez człowieka, który ciągle mu bruździł, ciągle był tuż tuż za plecami. Raz on był na górze, a raz był ten człowiek. Teraz po latach niebytu, wrócił i wygrał ligę. I okazuje się być skutecznym. Szybkim w działaniach i skutecznym. Powrót do loży będzie trudny. Ale nic to, były uzurpator silny jest we własnym mniemaniu. Co mu nie dokopie, to go wzmocni. Jeszcze jak. Gdy odzyska władzę, ma plan szybko zmienić cały regulamin gry. Wbrew wszelkim zasadom. Po trupach. 

Nie ma wyjścia z tej zagmatwanej sytuacji. Żadna ze stron tego nie widzi. Na razie, zgodnie z obietnicami, zwycięzca wziął wszystko i próbuje wprowadzać swoje zasady. Szybko i skutecznie. Stojąc czasami na krawędzi przepisów regulaminu. Nazywa się to- naprawa systemu gry. Naprawa tego, co odziedziczył po poprzedniku. Oby zwycięzca uważał, żeby w przyszłości, podobna maź nie przylgnęła do jego nogawek. 

Obserwując od lat polskie boisko, patrząc na to jakiej klasy mamy zawodników, myślę, że jeszcze długo nie będzie szans na grę fair play. 


Obrazy: *Internet 

sobota, 20 stycznia 2024

TO NIE KONIEC ŚWIATA

Skrót PiS przez ostatnie lata komentujący życie polityczne odmieniali przez wszystkie przypadki. Władza tego ugrupowania skończyła się. Kurz powoli opada. Jednak jednego nie wolno nam robić ku przestrodze - zapominać, że ośmioletnie ich na wskroś populistyczne rządy, były katastrofą dla kraju. Nie pod wieloma, a pod każdym względem. Te rządy udowodniły, jak łatwo złamać demokrację, jak łatwo było wygrywać bez żadnego trybu, jak łatwo za sprawą polityki dać sobie złamać kręgosłup moralny, jak łatwo stać się nierzetelnym i nieuczciwym wobec narodu posłem. Skutkowało to nie tylko polaryzacją, ale ogromną zbiorową złością.

Dobrze się stało. Nikt za nimi tęsknić nie będzie. Sprawiła to ich pogarda dla polskiego Prawa, konsekwentna brutalizacja życia politycznego, do immentu cyniczny populizm. Nigdy nie było wiadomo, co tym razem PiS przeskrobie. Większość Polaków cieszyła się na 15 października 2023. I w tamtym momencie mało kto zastanawiał się , co dalej? Jaka rzeczywistość czekać nas będzie po wyborach? Gdyby partia władzy przegrała, doświadczylibyśmy wielkiej ulgi. O przegranej nie chciano rozmawiać, nie chciano przyjmować jej do wiadomości. Ale stało się. PiS zostało pokonane w pięknym stylu.

Rozpoczyna się trzecia dekada stycznia 2024 roku, i mam wrażenie, że piętno poprzedniej władzy nadal obecne jest w naszym życiu. Władza ma to do siebie, że chce jeszcze więcej władzy. Gdy nieliczna elita dzierży w swoich rękach władzę absolutną, pod płaszczykiem bezpieczeństwa kraju i ludzi, dopuszcza się inwigilacji, całkowitej wręcz przesadnej kontroli. Elita nie cofa się przed niczym, by utrzymać władzę prewencyjnie robi wszystko i wykorzysta każde dostępne narzędzie, by nie dopuścić do jakiegokolwiek ewentualnego buntu społecznego przeciwko sobie. 

Taka była władza PiS. Bezwzględna i z góry patrząca na ludzką masę. Między politycznym wczoraj a dzisiaj, mamy rów. Głęboki. Zbyt głęboki. Potrzeba sporo czasu by ten rów zakopać, pod warunkiem że w ogóle się da. Przez ostatnie lata demon szalał jak chciał. Pociągnął za sobą połowę społeczeństwa. Nie dziwi, że teraz druga połowa chce odwetu. Chce demona ukarać i ujawnić wszystkie jego grzechy. Łamanie Prawa, procedur i zasad, łamanie Konstytucji i lekceważenie opinii publicznej, to wszystko musi być nazwane i nie może pozostać bezkarne.

Nie może, bo pamięć ludzka ma to do siebie, że się zaciera w naszych umysłach, a na to nie można pozwolić. Nie można zapomnieć, że ludzie PiS racjonalnie wykorzystywali każdą lukę prawną, by złamać a potem sparaliżować i przejąć pełną kontrolę nad systemem. Czynili to z myślą o swoich potrzebach. Najważniejszą z nich miała być wyłączna ich kontrola nad krajem wraz z dobrodziejstwem inwentarza, że się tak wyrażę. I nie udało się. Już witali się z gąską, ale się nie udało. Na drodze stanęła im społeczna determinacja. Teraz trzeba doprowadzić do spokoju i spadku napięcia. 

Ponieważ ludzie PiS nie radzą sobie z przegraną i zachowują się jakby władza nadal do nich należała, ponieważ marnują energię na miotanie się po Sejmie i na krzyki przy sejmowej mównicy próbując wzniecać coraz to nowe konflikty, czas gra na korzyść nowego rządu. Ignorując "występy" pisowców, rząd spokojnie zajmuje się naszymi sprawami. Muszą, bo zegar tyka. Muszą równocześnie mieć też baczenie na PiS, który niestety nie zniknął z politycznego horyzontu. Na razie leczy się z traumy po przegranej, ale kiedy zbierze jako tako szyki, przystąpi do obrony swojej świętej ideologii.

Rząd już wprowadza prawa kobiet i usiłuje naprostować aborcję, próbuje wyprowadzić religię ze szkół, wprowadzić uczciwą edukację seksualną w szkołach. Ministrowie, każdy/a w swoim zakresie próbują naprawiać szkody traktując swoją pracę, na moje oko, bardzo poważnie. Pytanie - czy zdoła zmierzyć się z rozliczeniem kościoła katolickiego? Czy za tej kadencji polski kościół da sobie wyznaczyć miejsce w szeregu? Ciężką robotą jest sprzątanie po kimś, szczególnie po kimś takim jak PiS, o czym już przekonuje się rząd i my. 

Nie będzie łatwo, ponieważ PiS wciąż ma za sobą plus minus 30% poparcia żelaznego elektoratu. To wypracowany fundament tej partii, czego nie należy lekceważyć. Tego już nauczył się stary/nowy premier D. Tusk. Nie lekceważy, ale też nie boi się używać swojej siły osobistego intelektu i siły społecznego mandatu. I powiem, mam satysfakcję, na widok jak w swojej bezsilności miota się Kaczyński próbujący resztką sił pokazać, jakby coś jeszcze znaczył. Nie pomoże mu wyzywanie Tuska od niemieckich agentów, ani wyzywanie od "kanalii" czy "mord zdradzieckich" oponentów politycznych.

Nie pomogło mu też stawianie przeciwników tam, gdzie kiedyś stało ZOMO. Nie pomogło odmawianie polskości i patriotyzmu inaczej myślącym. Nie pomogło skłócanie się z resztą świata. Zachowaniem takim pokazał własną karłowatość i obnażył nie tylko siebie, ale skompromitował też własny populistyczny przekaz. Odarł ze skóry własne "dziecko". Siebie odarł z szacunku. Teraz odczuwa podskórnie, jak szybko mija czas. Miał "zabawkę", pstryk, i już jej nie ma. Nawet nie można już z nim rzeczowo pogadać, bo każdemu przypisuje życie w jakiejś innej rzeczywistości. Czym budzi tylko politowanie. 

A politowanie dla starego niegodziwego populisty to polityczny wyrok. Co wykorzystują najbliżsi jego współpracownicy, żądni objąć po nim stołek prezesa partii. Dla niego to może być koniec świata, dla kolejnego rządu niekoniecznie.

Polacy uczący się jednak na błędach, dmuchają na zimne. Obserwują poczynania rządu, gdy będzie trzeba będą krytykować i rozliczać, a na pewno będzie za co. Ale to przed nami. Jedno jest pewne, że po traumie jaką zgotował nam PiS, Polska się nie zawaliła. Gorsze od rządów PiS tragedie przeżyła. Jest na dobrej drodze do normalności.


Obrazy: *Internet *Rzeczpospolita.pl 

środa, 17 stycznia 2024

GŁOWA Państwa... Duda Andrzej

To, co teraz dzieje się w polskiej polityce, nadaje się na zrobienie filmu trochę o zacięciu komediowym i dramatycznym z domieszką niezłej fantazji. Ktoś, kto by się tego zadania podjął, nie musiałby się za bardzo starać w budowaniu scen i akcji, nie musiałby szukać aktorów. Sceny i akcje same się budują. A aktorzy są w zasięgu ręki i wydają się mieć naturalny talent. Za przykład niech posłuży tu najważniejsza osoba, Głowa Państwa, która swoimi występami publicznymi za każdym razem udowadnia, że takie dyscypliny jak komedia, dramat i fantastyka, nie są jej obce.

Szczególnie ostatnie dwa polityczne tygodnie obfitują w prezydenckie zaangażowanie, które to zaangażowanie jest autorską formą przekazu przemyśleń głowy państwa taką, że głowa Polaków boli. Ten ból z godziny na godzinę, z dnia na dzień potęguje/wzrasta na widok stylu, w jakim celebruje swój urząd prezydencki pan dr nauk prawnych Duda Andrzej. Wydawałoby się, człowiek bardzo dobrze wykształcony i bardzo dobrze obeznany z polską polityką, z racji zasiadania na różnych stołkach na przestrzeni ostatnich lat. Wikipedia dokładnie nam to przedstawia.

Gość z nadania prezesa partii matki, objął w posiadanie na 10 lat Pałac Prezydencki, w którym z czasem umościł sobie niezłe gniazdo, z którego to gniazda stworzył dla siebie autonomiczne państwo w państwie. Państwo hermetyczne, bo mieszczące się w granicach Pałacu prezydenckiego i rządzone prawem kaduka. Zawsze zastanawiałam się, jak to możliwe, by polityka z poważnych wydawałoby się i wykształconych ludzi robiła głupka, by zamieniała ich w jakieś polityczne zombie. Duda jeszcze kilkanaście miesięcy będzie się w pałacu panoszył, pokrzykując i wygrażając paluchem Tuskowi i jego rządowi.

Za wszelką cenę chce udowodnić, kto tu rządzi. Nadyma się jak purchawka, pokazuje jaki jest ważny, daje do zrozumienia, że bez niego Tusk nic nie zrobi i popełnia błąd za błędem. Szczególnie ostatnio zintensyfikował też swoje groźby, które wyglądają komicznie. Nie jest w stanie opanować emocji. Sam z własnej woli pokazuje, jaki jest niepoważny. Za co się zabierze, partoli. Publicznie partoli. I taki ktoś jest prezydentem Rzeczypospolitej. Tak naprawdę to jest prezydentem pałacowego państewka, nieudanego projektu własnego pomysłu. Tak naprawdę, to sam teraz zjada właśnie czarną polewkę ugotowaną przez siebie, przeznaczoną dla D. Tuska.

Niestety, prezydentura Dudzie nie wychodzi. Nie wychodzi, ponieważ uwierzył, że wszystko może. Z pracowników robiąc sobie wierny i lojalny dwór uwierzył, że jest monarchą, a jego pałac jest eksterytorialnym miejscem służącym do przechowywania skazanych przyjaciół. Gdy słucham szczególnie jego ostatnich wystąpień i patrzę na jego postawę mam wrażenie, że kreuje się na monarchę jakiejś innej Polski, z innym prawem, z inną Konstytucją. Mam też wrażenie, że po ostatnich wyborach Duda nie zaakceptował (tak jak PiS) wyniku. Odwrócił się więc plecami do Polaków i zamknął w pałacu.

Udał się na wewnętrzną emigrację, uciekł od państwa, w którym od chwili zaprzysiężenia przez niego samego nowego rządu, rządzi ten znienawidzony D. Tusk. Z tego gniewu mylą mu się pojęcia takie, jak >więzień polityczny<, mylą mu się słowa >uniewinnienie< z >ułaskawieniem<, myli mu się walka z korupcją z faktem jej bezprawnego kreowania przez najwyższych urzędników. Z tego gniewu ignoruje wyroki Sądów i interpretuje je po swojemu. Szanuje wyroki tylko tych sędziów, których sam mianował i osadzał w Sądach Najwyższych. Jak sam publicznie stwierdził:

 Jest "głęboko wstrząśnięty, że zamknięto do więzienia ludzi, którzy – nie mam żadnych wątpliwości – są krystalicznie uczciwi”. 

Wygląda, że ten powyborczy wstrząs wciąż trzyma go w swoich kleszczach. Jako dr nauk prawnych, jako głowa państwa, biorąc się po swojemu za Prawo, Duda okrutnie ośmiesza tylko i wyłącznie siebie, że też on sam tego nie widzi. Mało tego, robiąc to co robi, jest święcie przekonany, że "wierzy głęboko w to, że sprawiedliwymi, uczciwymi metodami konstytucyjnymi, prawnymi i politycznymi zgodnymi z zasadami demokracji" jest "w stanie uczciwość i sprawiedliwość w polskim państwie przywrócić i dalej budować uczciwe i rzetelne polskie państwo”

Rozumiem, że pan doktor nauk prawnych mówi o swoim wymyślonym państewku, bo chyba nie o Rzeczpospolitej Polskiej z solidnie udokumentowaną tysiącletnią historią? Mam dużą wyobraźnię, ale jakoś nie mogę sobie zwizualizować kraju proponowanego przez owego pana grzmiącego o terrorze praworządności. Przytoczę cytat, bo nie mogę się powstrzymać:

"Niech to będzie wielkim znakiem ostrzeżenia dla wszystkich polityków dzisiejszej Rzeczpospolitej, zwłaszcza dla tych, którzy obecnie rządzą, do czego prowadzi arogancja władzy i poczucie bezkarności, czy też jak wolę to nazwać: „terror praworządności”. Bo dzisiaj mamy do czynienia z terrorem tzw. praworządności."

Czy pan Duda ma Polaków za głupków? Jeżeli to, co teraz dzieje się w polityce pod rządami Tuska, Duda nazywa terrorem praworządności, to jak nazwać minione rządy Kaczyńskiego i PiS? Mamy akcent komediowy z jednej strony. Z drugiej mamy dramat, którym jest potężne zaślepienie głowy państwa na to, co sam czyni. I nie ma się tu z czego śmiać. Jest to szarpanie się Dudy z przepisami Prawa, prawdziwego, a nie wymyślonego. Jest to łamanie Konstytucji RP obowiązującej od 1997 roku. Innej nie ma. Więc na jaką konstytucję powołuje się lokator pałacu? 

Dramatem jest zarzucanie przez prezydenta państwa, oponentom politycznym, łamania Konstytucji, który sam jednocześnie ją łamie. Znawcy tematu przestali już dawno liczyć, ile razy prezydent dopuścił się tego karygodnego czynu. On sam wpadł w taki amok, że nie panuje nad sobą, nie rejestruje już swojego emocjonalnego zachowania. I znowu, wcale to nie jest śmieszne. Wystawia bowiem na szwank wizerunek Polski. Niech ze swoim robi co chce, ale wara od Polski. Nie chcę takiego prezydenta! Nie chcę, by dalej miał wpływ na polską rzeczywistość, którą próbuje zbudować według własnej potrzeby i ambicji.

Wygląda na to, że Duda już nie rozumie po co sprawuje swój urząd. Już zapomniał co znaczy BYĆ prezydentem kraju. A przecież przysięgał na Konstytucję RP, że dochowa wierności postanowieniom Konstytucji, że będzie strzegł niezłomnie godności Narodu, niepodległości i bezpieczeństwa Państwa, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą zawsze dla niego najwyższym nakazem. Pytam się więc - czego z powyższych słów Duda Andrzej nie zrozumiał? Czy ciężar, w sumie nielicznych obowiązków głowy państwa, padł mu na głowę i biedak nie wie, co czyni? Może potrzebna tu jest jakaś sprawna opieka specjalisty?

Pytam, bo to co się dzieje z Dudą, już jakąkolwiek traumą nie można nazwać. A gdyby nawet traumą, to z jakiej przyczyny by ona miała być? Czyżby wymyślone pałacowe państewko nie działa? Nie spełnia oczekiwań? Nikt nie powinien się dziwić. Głoszone otwartym tekstem pochwały dla uprawianego przez siebie i przez PiS bezprawia, walą rykoszetem jak młotem w nich samych. Szczególnie w Dudę. Co już nikogo nie zaskakuje. Duda Andrzej niezaprzeczalnie ma ogromny udział w "dewastacji porządku prawnego w Polsce", a powiedział mu to prosto w oczy Donald Tusk na poniedziałkowym ich spotkaniu.

Na bank lokator pałacu, zachowujący się jak rozpuszczony bachor, przejdzie do historii, która raczej krytycznie potraktuje jego samego i jego wysiłki niszczące państwo. Stawiam tezę, że w Polsce nie znajdziemy nikogo, kto chciałby temu człowiekowi przeszkodzić w autodestrukcji, który sam świadomie tego nie chce. Niech więc tak zostanie. Niech dalej odmraża sobie uszy. Przyklaskują mu w tym tylko... tylko klakierzy z PiS, którzy nie chcą państwa prawa i nie chcą standardów demokratycznych. Ważniejszy jest ich partyjny interes. 

Nigdy im nie chodziło o Prawo, Konstytucję, demokrację, wolność i wolne media. Są skończeni, skompromitowani i całkowicie niewiarygodni. Dlatego nie byli w stanie stworzyć nowego rządu. Dlatego nikt nie chciał z nimi pracować. Mogą sobie teraz klaskać do woli, Rzeczpospolita przez to się nie rozpadnie, a tym bardziej nie zatrzyma. A Duda Andrzej jest bardziej rezydentem niż prezydentem, żadna z niego głowa państwa. Jest człowiekiem Kaczyńskiego z 5 partyjnego rzędu spełniającego lojalnie rozkazy, nikim więcej.

Za ponad rok, a to już nie długo, będzie nowy prezydent i mam nadzieję, że ktokolwiek nim będzie, przywróci twarz urzędowi prezydenta poprzez szanowanie i stosowanie się do słów przysięgi.

I żeby się chociaż powstrzymał i ośmieszał przed Polakami, ale nie, wyjeżdża do Davos i tam na oczach przywódców błaźni się dalej. Dudokomedia i dudodramat w jednym. 

poniedziałek, 15 stycznia 2024

Jestem Donald... Donald TUSK

Przyznaję, że nigdy tak naprawdę nie miałam faworyta w  świecie polskiej polityki. Przyznaję też, że jest kilku inteligentnych, doświadczonych i doskonale czujących się w swoich rolach, polityków. Mają wady i ułomności jak każdy człowiek, dają się lubić lub nie, bardziej lub mniej zadzierają nosa i łączy ich wspólny mianownik - znają się na swojej robocie. Czy drażni mnie u nich ich narcyzm i egoizm? Raz tak, raz nie. Czy wkurza mnie ich oddanie i lojalność względem własnych partii? Nie. Zaakceptowałam to już dawno. Jedyne czego nie wybaczam nigdy, to ich kłamstwa w żywe oczy popełniane od lat regularnie w imię własnych interesów. Politycznych i prywatnych. 

Mogę tolerować błędy, ale kłamstw nigdy. Tak się składa, że przez lata nie mieliśmy ani jednego polityka, ani jednego, o którym można by było powiedzieć, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Mając tę wiedzę, zawsze jednak liczyłam, że w szczególnie ważnym momencie dla kraju i dla narodu, przynajmniej niektórych będzie stać na pokazanie klasy, na odwagę, by wyjść poza strefę własnego komfortu, bez względu na wszystko. Miałam swoje chwile nadziei kilka razy. Jednak wciąż dopadał mnie zawód. Czar pryskał, a polityka niezmiennie wracała na swoje tory.

Moje zaufanie nie tylko zostało nadwerężone, ale całkiem zniknęło. Zostało mi więc obserwowanie politycznego teatru i komentowanie go najuczciwiej jak potrafię i jak najbardziej obiektywnie. Wygodna pozycja, nie powiem. Scena zmienia się w zależności od obecności i aktywności emocjonalnej głównych aktorów. Głównych, bo cała reszta to tło, maszynka do głosowania. Główni pogrywają między sobą, częstują się wzajemnie krotochwilami, tworzą napięcie i prężą klaty i muskuły. Sejm stał się teatrem otwartym, miejscem gdzie serwuje się igrzyska złaknionej gawiedzi.

SEJM to dzisiaj miejsce, gdzie serwuje się wszystko oprócz polityki.

Od czasów A. Leppera, który złowieszczo zapowiedział, że "na tej sali Wersalu już nigdy nie będzie", dużo się zmieniło. Poprzeczka i stawka poszły w górę. Arogancja i bezczelność przeszły same siebie. Królują. Żaden z głównych aktorów sceny nie pomyśli nawet, że kręcą sami na siebie bicz. Nie pomyślą, że wszystko się kiedyś kończy. Władza. Prestiż. Pieniądze. Ludzki szacunek. I tak koło toczy się od lat. Gawiedź ma swoje igrzyska, politycy tłuką się między sobą, a Polska podupada, traci szacunek sąsiadów, przestaje się rozwijać tak, jak byśmy tego chcieli. Politycy zrobili z nas skansen, który można sobie pokazywać palcami.

Narcyzm, cwaniactwo, bezprawie, głupota, autorytaryzm - to słowa obecne w naszej przestrzeni. Dotyczą i polityków i nas. Tak jak politycy się zwalczają, tak samo w swoich środowiskach czynią Polacy między sobą. Pasowało to poprzedniej władzy, bo w chaosie, który stał się normą, lepiej zarządza się "gospodarstwem", przez polityków podzielonym na dwie części. Tę kaczyńską i tę tuskową. Trzeciej opcji nie ma. Łatwy wybór, albo jesteś ZA jednym z nich, albo PRZECIW. Polacy wybrali i stoją murem za swoimi wybrańcami. Raz wygrywa jeden, raz drugi. 

Tym razem stanęło na Donaldzie Tusku, który trzeci raz został premierem, który obalił rządy swojego rywala między innymi dlatego, że reszta byłej opozycji podporządkowała mu się, a frekwencja wyborcza Polaków pobiła wszelkie rekordy. Rzecz nadzwyczajna i nie ma co tu wybrzydzać. Donald TUSK dał jasno w kampanii wyborczej do zrozumienia, co zamierza zrobić. Obalić i rozliczyć reżim Kaczyńskiego i Ziobro, by zapewnić bezpieczeństwo narodowe, co z kolei jest racją stanu. Dotarło. Każdy kto do tej pory boczył się na Tuska, boczenie to odstawił do kąta, bo tak nakazuje zdrowy rozsądek.

Zwycięzca może być tylko jeden - został nim D. T u s k. Kibicowałam mu, bo kierowała mną arytmetyka parlamentarna i chęć zobaczenia porażkę PiS - u. Chęć zobaczenia również, jak poradzi sobie zwycięzca, który nie jest już tym starym Tuskiem jakiego pamiętamy. Doświadczenie z poprzedniego premierowania, stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, szacunek reszty świata, zrobiły z Niego polityka wielkiego międzynarodowego formatu. Niektórzy nawet mówią, że męża stanu. W moich oczach nim był. Jego powrót do rodzimej polityki uznaję więc za zasadny. 

DLACZEGO? Bo nie ma takiego drugiego na naszym podwórku.

Jego zdolności przywódcze, oratorskie, styl, coraz bardziej odważny język, nie mają sobie równych. Mlaskanie Kaczyńskiego to jeden wielki a b s m a k. Jednym słowem - Donald TUSK i... długo długo nic. Kaczyński ze swoją prawdą smoleńską na plecach i kreacją "bohaterstwa" swoich "politycznych więźniów", to blady cień siebie samego. Zamiana polskiej polityki w rynsztok i doprowadzenie do zdziczenia obyczajów w polityce, wymaga adekwatnej kary. Zasłużył więc na niebyt w polityce. To TUSK jest dzisiaj bohaterem, jest twardzielem, jakim to twardzielem Kaczyński nigdy nie był i już nie będzie.

Regularne sondaże pokazują windującą popularność Hołowni, nie kryją, że Tuskowi lekko spada. Jednak nie jest to tendencja stała. Weźmy jednak pod uwagę merytoryczny zakres działania obu Panów. Na pozycji marszałka Sejmu Hołownia jest świetny, ale nie oszukujmy się- jest to funkcja niezwykle medialna, ale merytorycznie niewiele wnosząca, bez większej odpowiedzialności. To wyłącznie na Tusku tym razem spoczywa cała odpowiedzialność za państwo. I dobrze, że prezentuje wręcz nadzwyczajny spokój, tak teraz potrzebny. Nie zapominajmy z czym się mierzy. Zawsze miejmy to na uwadze. 

Możemy się zachwycać zręcznością Hołowni, ale powtarzam, to Donald Tusk dzierży odpowiedzialność za Polskę, i nie tylko za nią. Wyboru nie mamy, ani alternatywy, bo nie mamy nikogo innego. Polska dzisiaj ma tylko jednego, jedynego polityka klasy światowej, który może uporządkować nasze sprawy. Obyśmy tego nie zmarnowali. Na teraz trwają "czystki" po pisowskich rządach. Boją się więc ci źli. A skoro się boją, ulegają emocjonalnym huśtawkom, kryjąc swój strach nadrabiając minami, skarżąc się Unii Europejskiej i lamentując. Jednak nieuchronne nadchodzi. 

Jednak po ich zachowaniu widać, jak skrycie cieszą się ile niegodziwości i podłości zostawili po sobie.

W polityce wciąż tak jest, że los obywateli zależy od kilku facetów, którzy muszą coś zrobić  ze swoją miłością własną (Hołownia, Kosiniak-Kamysz, Czarzasty), i którzy z powodu złożonych wyborczych obietnic, muszą postawić tamę swoim ambicjom. Czy Donald Tusk da radę poprowadzić państwo tym razem? Czy zmiany jakie się w Nim dokonały, będą Jego kołem napędowym w pozytywnym znaczeniu? Czy razem z partnerami, mającymi swoje odrębne interesy i ambicje, zdoła przywrócić normalność, rzetelnie rozliczyć poprzedników, spełnić obietnice i zapewnić spokój?

Zobaczymy. Przeciwko sobie ma totalną i jakże zakłamaną pisowską opozycję, niosącą na sztandarach nienawiść i pogardę, której wiernie i lojalnie pomaga Duda, starający się przeskoczyć samego Kaczyńskiego. W ich interesie leży podsycanie emocji, rzucanie kłód pod nogi nowego rządu (obstrukcja, weta prezydenta, wiece nienawiści), co czynią bezwzględnie, wykorzystując do tego wszystkie narzędzia jakie mają do dyspozycji. Podłe i do szpiku kości zakłamane towarzystwo, broniące się jak może przed całkowitym ich zdemaskowaniem przez rząd D. Tuska. Rozpętali wojnę, bo nie mają już nic do stracenia.

Jednak Donald Tusk nie przestraszył się. Od dnia zaprzysiężenia rządu, każdego dnia swoimi decyzjami i decyzjami swoich ministrów, zmienia rzeczywistość. Krok po kroku skutecznie przywracają normalność i praworządność. Czy to się Dudzie i Kaczyńskiemu podoba, czy nie. Obaj mogą wyłazić ze skóry, oprócz wygrażania, nie mogą nic zrobić. Już nie mogą nic zrobić. Kibicuję Mu i trzymam kciuki, by Jego uczciwość i siła spokoju pomogły Mu z podniesionym czołem zrealizować do końca to, co zamierza. Zgodnie ze złożonymi Polakom obietnicami.


Obrazy: *YouTube *humanizm.net.pl *Interia