środa, 24 kwietnia 2024

S Z A C U N E K do wyborców

Wiemy dobrze co znaczy przestrzeganie wartości moralnych. Wiemy również, co znaczy wzajemne okazywanie sobie szacunku. Wartości te są niezbywalną gwarancją dobrego samopoczucia i lepszej jakości życia całej ludzkiej populacji. Każdy człowiek chce być traktowany z szacunkiem. Każdy człowiek wyczuwa bezbłędnie traktowanie kogoś drugiego z szacunkiem lub bez. Dzieje się tak, ponieważ kierujemy się uczuciami. Gdy ktoś nas lekceważy, krytykuje lub poniża, pogarsza się nasze samopoczucie. Taka postawa wyzwala w nas złość, gniew i smutek. Bywa też, że takie traktowanie długo pamiętamy. Z tego powodu długo nosimy w sobie urazę do osoby, z którą mieliśmy kontakt.

Szacunek jest wartością moralną, która pokazuje jak należy traktować siebie samego i innych. Bez tej wartości, zachowując się karygodnie wobec innych, naruszamy swoją i cudzą godność. Wspominam o tym na okoliczność rozpoczynającej się kampanii wyborczej do Europarlamentu. Jeszcze kurz nie opadł po wyborach samorządowych, a zaczęły się następne. Jest gorąco na scenie politycznej, bowiem sprawy bieżące przeplatają się z działalnością trzech gorących tematycznie komisji sejmowych i z ruchem robaczkowym polityków, chętnych zostawić polską politykę na rzecz tej europejskiej.

Ledwo poznajemy nazwiska posłów i senatorów dopiero co rozpoczętej kadencji Sejmu, gdy część z nich bez zmrużenia okiem zostawia mandaty krajowe, by wziąć udział w kolejnej kampanii. Tak jest odkąd pamiętam. Uznajemy to za rzecz normalną, akceptujemy mimo, że głosowaliśmy na te właśnie nazwiska. W czasie kampanii kandydaci na posłów i senatorów obiecują nam gruszki na wierzbie i za sprawa naszych głosów dostają się do Sejmu i Senatu. Po czym zapominają o minionej kampanii, bo już biorą udział w kolejnej. Nie ma w Polsce prawnych ograniczeń na takie zachowania. Szkoda.

Kto nie dostanie się do unijnego parlamentu, spokojnie wraca, odwiesza mandat i zachowuje się przed swoimi wyborcami tak, jakby nic się nie stało. Komu udaje się walka o miejsce w Brukseli, ten zwalnia mandat w Polsce, a na jego miejsce wchodzi następny z wyborczej listy kandydatów. Rotacja całą gębą. Legalna, ale czy tak powinno być? Nie tylko w Polsce tak się dzieje. W innych krajach Europy jest podobnie z tą różnicą, że tam zachowywana jest podobno kultura polityczna, polegająca na okazywaniu szacunku swoim wyborcom poprzez zachowanie odpowiedzialności za złożone obietnice. 

W samej Polsce już tak nie jest. U nas każdy kandydat do europarlamentu, podejmując decyzję kieruje się własną kalkulacją polityczno - finansową. Chodzi o karierę, bo to przecież prestiż być europosłem i chodzi o większą kasę unijną, która nawet zatwardziałemu pisowcowi nie śmierdzi. Gdy jest okazja do takiego awansu, żaden z kandydatów nie ogląda się na swojego wyborcę. Dla własnej i tylko własnej korzyści decyduje się na taki krok. Bo tam jest jeszcze mniej pracy za to za dużo większą mamonę. Starają się więc jak mogą, bo dobra propozycja trafia się zazwyczaj tylko raz. Polski wyborca zostaje sam na lodzie.

A kandydat na parlamentarzystę kolejny raz bez wstydu i zażenowania, bezczelnie prosi kolejny raz o kredyt zaufania, bezczelnie prezentuje swój (ten sam) program, dumnie obiecując, że w Brukseli z jeszcze większym poświęceniem i determinacją będzie dbał o sprawy wyborców. A przecież dopiero niedawno obiecywał dokładnie to samo w krajowej kampanii parlamentarnej czy samorządowej. Czynią to nie tylko zwykli posłowie i senatorowie, ale i ministrowie dopiero co utworzonego rządu. Czynią to, bo tam w Brukseli czeka na nich jeszcze większa władza i jeszcze większe pieniądze.

Mimo, że proces ten jest prawnie dozwolony, to budzi mój niesmak i gorący sprzeciw. Przecież taki świeżo upieczony poseł, senator czy minister, z pozycji swej funkcji wykonuje pracę na rzecz państwa i obywateli, biorąc udział w kolejnej kampanii wyborczej odkłada na bok tę pracę, do której został wybrany w demokratycznych wyborach. Ludzie! Gdzie tu lojalność w stosunku do wyborcy, w stosunku do Instytucji i samego państwa? Czy kogokolwiek ten fakt interesuje? Że mój wybraniec ma mnie i nasze państwo głęboko w d...e? Co z tego, że jest na to przyzwolenie? Co z tego, pytam się. Mnie się to bardzo, ale to bardzo nie podoba!!!

Mam prawo być niezadowolona, ponieważ taki jeden z drugim cwaniak, robi sobie kolejne kampanie na mój koszt! Na koszt ministerstw w których jeden z drugim pracuje! Na koszt Funduszy miejskich! A nawet na koszt unijnych dotacji! Bezczelność i tyle! Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że jest kolejne przyzwolenie np. na umieszczanie na billboardach obietnicy o budowie nowej drogi w mieście, nowego jakiegoś budynku, lub jakiegoś mostu. Jest to bardzo sprytne zagranie, które jednocześnie jest podkładką pod darmowy kampanijny wydatek. Pan poseł się bawi w posłowanie, a podatnik za te zabawy płaci.

To nie jest normalne! TO JEST PATOLOGIA!!! I dziwię się, że przez każdą rządzącą ekipę jest tolerowana. Gdybym jako pracownik, odwalała takie numery swojemu pracodawcy, dawno by mnie zwolnił. Jest ogromna różnica między mną a takim panem posłem. Ja muszę słuchać pracodawcy i podporządkować się narzuconemu regulaminowi. Za to pan poseł za publiczne pieniądze bawi się w posłowanie w nieskończoność. Bawi się tak długo, jak mu się żywnie podoba. I jeszcze śmie mi zarzucać, że z frekwencją jest coś nie tak, bo jest stanowczo za słaba. Śmie mi wytykać, że należę do społeczeństwa, które nie dojrzało do demokracji.

To ja się pytam tych wszystkich "szanownych" posłów i senatorów startujących do Parlamentu Europejskiego: 

                Czy państwo w ogóle wiedzą, co znaczy d e m o k r a c j a? 

Niebawem mają być ogłoszone listy kandydatów do PE. Zobaczymy, którzy z nich i ilu z nich połasiło się na większą władzę i większe pieniądze, które otrzymają praktycznie za nic. Za nic, bo przyciskać guzik na TAK lub na NIE, każdy głupi potrafi. 

Żeby było jasne - jestem za tym, by Polska była członkiem Unii Europejskiej nawet po wsze czasy. Protestuję przeciwko temu, by do Europarlamentu startowali wybrani przeze mnie posłowie czy senatorowie.


Hasłem wyborczym skierowanym do polskich polityków niech będzie takie hasło: 

                                 S Z A C U N E K  głupcze!!!


Obrazy: *Internet 

piątek, 19 kwietnia 2024

PRAWOrządność

                   Konstytucja RP - Zasada praworządność               

"Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach Prawa"

"Praworządność to ograniczenie widzimisię władzy" - prof. Marcin Matczak.

"Praworządność to sytuacja, w której arbitralność władzy jest ograniczona" - prof. Martin Krygier.

Co to jest arbitralność władzy? Mówimy o niej wtedy, gdy władza narzuca społeczeństwu swoje opinie i decyzje i nie uznaje wobec nich sprzeciwu. Gdy mamy z taką władzą do czynienia, na drodze jej poczynań powinna zawsze stać tytułowa >praworządność< w postaci takich państwowych instytucji jak Trybunał Konstytucyjny czy Trybunał Stanu. Jednak przez ostatnie osiem lat władza PiS, wszystko co było związane z Prawem skutecznie wywróciła do góry nogami. Wywróciła również znaczenie każdego konstytucyjnego słowa, które od początku tej władzy zostało również skutecznie przeinaczone. Na skutek czego Prawo jakie znaliśmy przestało istnieć.

W latach 2015 - 2023 władza PiS niezgodnie z Konstytucją RP przeprowadziła m.in. sprawy:

1. Sprawa niepowołania wybranych przez poprzedni Sejm sędziów TK

2. Sprawa osób nie będących sędziami w Izbie Dyscyplinarnej SN

3. Sprawa ułaskawienia M. Kamińskiego i M. Wąsika przed prawomocnym wyrokiem

4. Sprawa stanu epidemii wprowadzonego środkami stanu nadzwyczajnego

5. Sprawa przesunięcia terminu wyborów prezydenckich

6. Sprawa nieopublikowania w Dzienniku Ustaw orzeczeń TK

7. Sprawa skrócenia kadencji sędziów. 

Profesor Migalski powiedział - "W Polsce nic nie wychodzi! Sanacji nie wyszedł faszyzm, komunistom nie wyszedł socjalizm, Kaczyńskiemu nie wyszła dyktatura". Cała prawda i jakże trafna ocena.

Populista Kaczyński, dla swoich potrzeb maksymalnie wykorzystał słabość polskich demokratycznych Instytucji i zrobił z nimi co chciał. Na maksa wpierał do polskich mózgów wymyśloną przez siebie ideologię grając słowami takimi jak >układ< czy >kasta<. Żeby było śmieszniej, podejmując wszystkie swoje decyzje, nikomu nie musiał się z nich tłumaczyć. I to niestety zostało zaakceptowane przez społeczeństwo. A przez przychylną mu część społeczeństwa, nawet bez szemrania. Przez osiem lat dawał Polakom do zrozumienia, że znana do tej pory praworządność nie ma znaczenia, ponieważ on tworzy swoją. Tworzy nowe prawo. Nowe pisowskie prawo. 

Nie znalazł się NIKT praworządny, kto by się temu skutecznie przeciwstawił. Kto otwartym tekstem powiedziałby prosto Kaczyńskiemu w twarz, że praworządność służy do ograniczania autorytarnych czy dyktatorskich zapędów. I że wszędzie tam, gdzie występuje powyższa władza (szkoły, urzędy i inne instytucje), praworządność powinna ją hamować, nie powinna dopuszczać do legalizacji działań takiej władzy. Rolą praworządności jest również odnoszenie się do tradycyjnych znanych nam i sprawdzonych wartości. A debaty o niej powinny być przeprowadzane zrozumiałym językiem i winny ostrzegać obywateli o zagrożeniach, będących skutkiem arbitralnych decyzji władzy.

Każdy z nas wie, czemu służy Prawo. Każdy z nas wie, co znaczy dobro i co znaczy zło. Każdy z nas wie, jednak swoją wiedzę traktuje po macoszemu. Temat o praworządności tak nam spowszedniał, że jest niemal niezauważalny. Tak, jak nie jest zauważalne oddychanie, a przecież potrzebujemy tlenu by żyć. W podobny sposób potrzebna jest nam praworządność, by spokojnie i normalnie żyć. Dlaczego praworządność jest niepopularna? Dlaczego w tej dziedzinie nie osiągamy sukcesów? Ponieważ za mało o niej się mówi. Doszło do tego, że obywatel nie może liczyć na praworządność, bo instytucje winne być praworządnymi, wolą współpracować z autorytarną władzą.

"Większość ludzi postrzega praworządność jako działającą głównie w sposób negatywny: sprawia, że złe rzeczy się nie dzieją. W tym podejściu jest wiele prawdy"- prof. Krygier.

Kaczyńskiemu wystarczyło osiem lat, czyli dwie pełne sejmowe kadencje, by wywrócić Prawo do góry nogami, a państwowe instytucje podporządkować sobie bezwzględnie. Instytucje te zamiast bronić obywatela, swoją czerwoną pieczątką uprawamacniały wszystkie działania pisowskiej władzy. Do tego stopnia, że władza ta była święcie przekonana, że jej rządy będą trwały wiecznie. Władza ta na tyle była zarozumiała i arogancka, że nie pomyślała, iż przegra kolejne wybory, w wyniku których zmuszona była oddać władzę. Doszło do tego, że pod wieloma względami poprzednia władza stała się legalna. Nie do pomyślenia w demokracji.

Owszem, nie do pomyślenia. Zatem takie drobne pytanie - to co to była za demokracja, skoro na to pozwoliła? Ano taka demokracja, która nie jest warta nawet funta kłaków. To taka demokracja, która świadomie zamykała oczy na konstytucyjne nadużycia poprzedniej władzy, na szerzący się coraz bardziej autorytaryzm poprzedniej władzy w pełnym tego słowa znaczeniu, zamykała oczy na w pełni legalną autokrację jednego człowieka. I to, czego ten człowiek nie osiągnął przez osiem lat, to większość konstytucyjna. Na całe nasze szczęście, bo wtedy z Polski zrobiłby prywatne państwo i rzeczywiście rządziłby do swojej śmierci.

Skoro nie miał upragnionej większości, to oszukiwał ile wlezie, a instytucje z nim współpracujące zalewały umysły Polaków prawniczym żargonem, którego prawie nikt nie rozumiał. A skoro prawie nikt nic nie rozumiał, to się nie przejmował czymś takim, jak praworządność. Do głowy prawie nikomu nie przychodziło, że rzeczona praworządność to t l e n dla naszych powszednich problemów. Bez niej panowałby chaos prawny, czego próbkę już mamy. Instytucje wciąż przychylne Kaczyńskiemu stawiają opór temu, co z Prawem próbuje zrobić minister Bodnar. Obserwujemy wściekły sprzeciw pisowskich i ziobrowych pitbulli, próbujących zachować swoje status quo.

Pewna część społeczeństwa na pewno uświadamia sobie, że praworządność jest dobra, a władza o charakterze arbitralnym jest zła. A więc dobro powinno poskromić zło, prawda? Dlaczego tego nie robi? Przecież poprzednia władza straciła władzę. Przeszła do opozycji i może sobie tylko tam pokrzykiwać z bezsilności. Nie ma już zdolności nieograniczonego działania. Może sobie być nieprzewidywalna, ale wyłącznie na swoją niekorzyść. Nie ma już wpływu bezpośrednio na nasze codzienne życie. Wprawdzie odczuwamy jeszcze skutki tego jej tłamszenia nas, ale powoli z tego wychodzimy. Jednak nieufność pozostała. Bo nie wiadomo, czy czasem nie powróci.

"Prezes Kaczyński narzeka na imposybilizm władzy, ale zapomina, że władza nieograniczona, arbitralna, to najczęściej władza głupia lub wręcz szalona. By się o tym przekonać wystarczy przypomnieć sobie Rumunię lub pojechać do Mjanmy"- prof. Krygier.

Wzmocnienie prawne/praworządnościowe roli państwowych Instytucji, zapędy współczesnych zdeklarowanych populistów, autokratów czy innych despotów, należałoby skutecznie ograniczyć. Skutecznie, co małymi kroczkami, ale jednak stara się robić minister Bodnar. Stara się pohamować działania resztek pisowskich nominatów, którzy za wszelką cenę nie chcą odspawać się od swoich stołków. Minister Sprawiedliwości A. Bodnar poprzez uwolnienie potencjału nowej władzy stara się nakierować tę władzę na dobre tory działań. Robi to trzymając się zasad. Ograniczany w ten sposób, działa skutecznie, co poprzedniej władzy nie w smak.

Dlatego praworządność jest tak cenna i tak istotna w naszym życiu. I to należy zrozumieć. To musi zrozumieć każdy obywatel. Musi, bo między nim a praworządnością są jeszcze instytucje wdrażające Prawo w życie. Wśród których to instytucji są bardzo często i te, mocno uwikłane w różne >układy<. A działania >układowych< instytucji często mają pozaprawny charakter i niekoniecznie są zgodne z oczekiwaniami obywateli. Tak się składa, że nasze Prawo to zbiór spapugowanych/zapożyczonych przepisów, wzorujących się na Prawie innych krajów. Zamiast coś sensownego stworzyć samemu, skopiowano to. Skopiowano!

I to tłumaczy się łatwym przejęciem władzy przez polskich populistów. Że powtórzę - przez to, że nasze Prawo nie jest stworzone przez nas, instytucje je wdrażające w życie są słabe. A skoro są słabe, są podatne na wszelkie przejęcia, nie są odporne na ataki władzy o arbitralnym charakterze. Dlatego z taką łatwością Kaczyński bajdurząc latami o układach, opowiadając przy każdej okazji nie o polskim premierze D. Tusku, tylko o niemieckim agencie D. Tusku, przekonał do siebie połowę polskich obywateli. A wciąż odwołując się do ideologii i powołując się na konieczność wiecznej obrony suwerenności, zapewnił sobie w społeczeństwie miano "zbawcy narodu".

Niczym wirtuoz wypaczył pojęcie prawa, pojęcie praworządności i pojęcie znaczenia Litery Prawa w ogóle. Po mistrzowsku zmienił sposób myślenia milionów Polaków. Świadomie zniszczył wartości, o które inne pokolenia Polaków walczyły i oddały życie. To jego i tylko jego sumienie obciążone jest niewyobrażalną zbrodnią złamania kręgosłupa polskiemu Prawu. 

Mam nadzieję, że profesorowi Bodnarowi i jego współpracownikom, polskim sędziom i prawnikom, uda się naprawa systemu prawnego w Polsce. Trochę to potrwa. Ale będzie skuteczniejsze wtedy, gdy do tego procesu, z pełnym zaangażowaniem włączy się polskie społeczeństwo.


Obrazy: *Internet 

wtorek, 16 kwietnia 2024

W Y W I A D z Aleksandrem Smolarem

 A.Pawlicka "Newsweek": Znaleźliśmy się w punkcie zwrotnym?

A. Smolar - politolog, publicysta, wieloletni prezes Fundacji Batorego: Zacznijmy od wyborów. Był to ogromny sukces, graniczący z cudem, bo wiele osób było dość pesymistycznych, jeśli chodzi o szanse ówczesnej opozycji. Ofensywa sił populistycznych nie tylko sprzyjała Kaczyńskiemu w Polsce, ale też uprawdopodabnia zwycięstwo Donalda Trumpa w USA i Marine Le Pen we Francji, bo wiele wskazuje, że to właśnie ona ma największe szanse zostać prezydentką nad Sekwaną. Jeśli do tego dodać umacnianie się skrajnej prawicy w wielu innych państwach, to wynik wyborów 15 października dodał otuchy daleko poza Polską.

Na ile kruche jest to zwycięstwo?

– Pokazuje, że zmiana jest możliwa, ale trzeba pamiętać o specyfice Polski. Główne powody zwycięstwa skrajnej prawicy w innych krajach, w Polsce właściwie nie występują. Po pierwsze nie mamy masowej imigracji, choć Jarosław Kaczyński dość obrzydliwie grał tym argumentem w 2015 r., gdy kanclerz Merkel wpuściła do Niemiec milion migrantów. Dramatyczna sytuacja na granicy z Białorusią, nikczemna polityka Łukaszenki i bezprawna, brutalna reakcja władz PiS (niestety, kontynuowana do dzisiaj) nie zagrażała stabilności kraju. Drugi element, z którym w Polsce właściwie też nie mieliśmy do czynienia, to strach przed globalizacją i perspektywą dominacji mniejszości narodowych, co szczególnie widoczne jest w Stanach Zjednoczonych. Strach białego człowieka przed utratą kontroli nad własnym krajem oraz utratą miejsc pracy na rzecz np. Azji.

Kaczyński zafundował nam inne strachy, na przykład przed Unią Europejską.

– Skrajna, populistyczna prawica bazuje na strachu. W Polsce jednak w odróżnieniu od większości krajów europejskich Unia jest wciąż popularna i PiS przegrało przez hejt przeciwko niej, przeciwko wszystkim prawie sąsiadom i przeciwko Tuskowi, z którego próbowano zrobić Niemca i obcego agenta. To było niewiarygodne nawet w oczach dużej części wyborców Kaczyńskiego. Błędem było także porzucenie haseł klasowych, dzięki którym PiS wygrywało w poprzednich wyborach, prezentując się jako partia tych, którzy są ofiarami negatywnych zjawisk towarzyszących transformacji. PiS zbudowało swoją pozycję na antyelitarności i redystrybucji. A kroplą przepełniającą czarę przegranej były afery.

Partii Kaczyńskiego grozi rozpad, a sam prezes przestanie być hegemonem prawicy?

– Kaczyński stracił ewidentnie, ale czy PiS straciło swoją teflonowość, dopiero zobaczymy. Parę miesięcy po wyborach, gdy tyle kompromitujących materiałów na temat poprzedniej władzy ujrzało już światło dzienne, sondaże wciąż nie odzwierciedlają istotnego spadku poparcia dla tej partii. To zdumiewające, bo pokazuje, jak trwałe i rozległe jest w Polsce poparcie dla prawicy. Można przypuszczać, że PiS przegra zarówno w wyborach samorządowych, jak i europejskich, ale dopiero skala tej przegranej zadecyduje, czy partia Kaczyńskiego przetrwa i w jakiej kondycji. Awantury i wzajemne oskarżenia ludzi prawicy, których jesteśmy w ostatnim czasie świadkami, pogłębiają tendencje rozkładowe.

Powiedział pan, że Kaczyński stracił. Co?

– Kontrolę. Po pierwsze nad sobą, co było widoczne po exposé Tuska, kiedy wdarł się na trybunę sejmową i zarzucił premierowi, że jest agentem niemieckim. Prawda, że to brzmi równie śmiesznie, co niewiarygodnie? Chociaż trzeba jednocześnie powiedzieć, że mimo chamstwa, którym Kaczyński obficie częstował komisję śledczą do spraw Pegasusa, jego występ był przez dużą część opinii publicznej odebrany jako sukces i niepowodzenie komisji, która była nieprzygotowana, a jej członkowie byli agresywni, podczas gdy Kaczyński nad sobą panował. To jednak są fakty anegdotyczne. W sensie politycznym istotna jest utrata przez Kaczyńskiego kontroli nad partią, która w obliczu rozliczenia i utraty bezkarności, zaczyna się sypać.

Sądzi pan, że poznamy prawdziwą skalę zniszczenia państwa czy tylko wierzchołek góry lodowej?

– W ujawnianych aferach problem polega nie tyle na tym, ile ukradli, bo kradzieże na cele prywatne czy partyjne PiS to jedno. Znacznie groźniejsze było korumpowanie i niszczenie instytucji państwa: wymiaru sprawiedliwości, parlamentaryzmu, a nawet rządu, który został przeniesiony do miejsca władzy nieformalnej, to znaczy na ulicę Nowogrodzką. Jeśli do tego dodamy zniszczenie niezależności administracji poprzez zniesienie konkursów na stanowiska i obsadzanie spółek państwowych ludźmi PiS, to rozkład podstawowych instytucji państwa będących jednym z wielkich osiągnięć po 1989 r. jest dla ludzi prawicy bardzo obciążający.

Rozliczenia to główny sukces rządu Tuska, któremu właśnie stuknęło 100 dni.

– Największym sukcesem – moim zdaniem – było załamanie się mitu nieomylności i geniuszu Kaczyńskiego oraz wszechpanowania PiS. Wielkim sukcesem jest także polityka międzynarodowa: z jednej strony zapowiedź masowego napływu funduszy z Unii Europejskiej, co przy stanie finansów, jakie pozostawiło PiS, jest ogromnie ważne, bo będzie podstawowym źródłem inwestycji i legitymizacji tych rządów. Z drugiej – poprawa stosunków międzynarodowych, bo Tusk jest dziś jednym z trzech najważniejszych przywódców w Unii Europejskiej.

Marginalizację lewicy widzimy wszędzie, bo klasę ludową przejmuje skrajna prawica. A błędy?

– Pierwszym, choć tylko formalnym, jest nazwa. Koalicja 15 października jest niefortunna. PiS natychmiast ją wykorzystało, mówiąc o koalicji 13 grudnia. Nie mówiąc o tym, że daty się zapomina. Już w tej chwili niewiele osób pamięta, że 15 października to był dzień wyborów. Znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby pozostanie przy sformułowaniu “obóz demokratyczny”.


Nazwa to chyba najmniejszy problem, głównym jest słabe wykonanie obiecywanych w kampanii 100 konkretów na 100 dni.

– Nikt nie wierzył, że wszystko będzie natychmiast załatwione. Najgroźniejsze dla Tuska jest zużycie kapitału moralnego rządzącej większości. Nie spowoduje powrotu elektoratu do PiS, choć część młodzieży może odpłynąć do Konfederacji, ale Tusk to zagrożenie już przeczuwa i stąd – moim zdaniem – takie wpisy jak ten, w którym mówi, że PiS “zostawiło nam rekordowy dług, wszechobecną korupcję, zdeprawowane media, partyjną prokuraturę, chaos w sądach, tysiące krewnych i znajomych w spółkach, bałagan w rolnictwie, skompromitowaną dyplomację, wetującego prezydenta i partyjniaka w NBP". 

Po czym dodaje: “Kończymy porządki i przyśpieszamy”.

– Tyle, że w tej wypowiedzi pojawia się jeszcze jedno zdanie, które wielu zaskoczyło: “Przez te trzy miesiące zrobiliśmy więcej niż jakikolwiek rząd w historii III RP”. “Czy naprawdę? Czy to jest fake news?” – odpowiada Leszek Balcerowicz, delikatnie sugerując, że to, co on robił i rząd Tadeusza Mazowieckiego, to naprawdę nie było mniej. Mówię o tym z wielkim niepokojem, bo uważam, że ten rząd jest wielką szansą i wiele już uczynił w różnych dziedzinach, ale z trudem budowany kapitał, łatwo jest utracić.

Czy aborcja jest sprawą, na której rząd Tuska może się poślizgnąć?

– Nie sądzę. Choć oczywiście Szymon Hołownia, chcąc odłożyć debatę o aborcji na czas po wyborach samorządowych, sprawił, że stała się głównym tematem tej kampanii. Debata, która rozpocznie się 11 kwietnia, pokaże najprawdopodobniej, że podziały w koalicji demokratycznej są tak głębokie, iż nawet elementarne warunki sukcesu w sprawie aborcji nie zostaną przez obóz rządzący spełnione.

Jak ocenia pan pomysł Hołowni na referendum?

– Społeczeństwo polskie jest bardziej podzielone ze względów kulturowych i religijnych niż ekonomicznych. I to pomimo wyroku Trybunału Przyłębskiej, pomimo masowych protestów wywołanych tym wyrokiem i znacznego wzrostu poparcia dla liberalizacji prawa aborcyjnego. Dlatego referendum mogłoby być dobrym rozwiązaniem. Andrzej Duda nie musiałby się formalnie z jego wynikiem liczyć, ale trudno sobie wyobrazić – psychologicznie i politycznie – że mógłby wystąpić przeciwko decyzji większości Polaków. Czyli z pragmatycznego punktu widzenia przyjęcie tej formuły przez cały obóz rządzący byłoby pozytywne i pożyteczne. Oczywiste jednak jest, że dla lewicy to rozwiązanie jest trudne do przyjęcia ze względu na sytuację, w jakiej się znajduje. Walka o aborcję to silny argument w rękach lewicy, gdy PiS przejęło większość kwestii społecznych, a Tusk, przesuwając Platformę na lewo, przejął wiele innych jej atutów.

Wepchnięcie lewicy w radykalizm jest powodem jej marginalizacji?

– Przyczyny są bardziej powszechne, marginalizację lewicy widzimy wszędzie, właśnie z tego powodu, że klasę ludową przejmuje skrajna prawica. Ludwik Dorn wspomniał kiedyś, że po klęsce ich poprzedniej partii – Porozumienia Centrum – zastanawiali się, gdzie są ich wyborcy. I doszli do wniosku, że takich wyborców po prostu nie ma, bo poza radykalną lustracją i dekomunizacją PC głosiło hasła bardzo liberalne i prozachodnie. Uświadomienie sobie tego doprowadziło do zasadniczej zmiany programu Prawa i Sprawiedliwości i skierowania jej w stronę populizmu, nacjonalizmu, katolickiego tradycjonalizmu i przejęcia części programu socjalnego lewicy. W efekcie lewica staje się partią klasy średniej. A to oznacza, że dominują problemy kulturowe, obyczajowe, moralne. W centrum są tu właśnie problemy kobiet, aborcji i LGBT+.

Walka o prawa kobiet, czyli połowy społeczeństwa, spycha lewicę w polityczny niebyt?

– Językiem komunizmu były internacjonalizm i solidarność społeczna. Dziś wszędzie klasa ludowa pod wpływem strachu przed procesami globalizacji czy europeizacji, przed napływem “obcych”, stała się bardzo nacjonalistyczna i izolacjonistyczna. Popiera interwencjonizm państwa i zamykanie granic. To istotny element zarówno w polityce Kaczyńskiego, jak i partii populistyczno-prawicowych w innych krajach. Obecny rząd zdaje sobie z tego sprawę i można powiedzieć, że w wielu sprawach kontynuuje politykę poprzedniego rządu. Widać to w sprawach konkurencji zewnętrznej, w stosunkach z Ukrainą, w kwestii zboża.

Pytałam o prawa kobiet – czy są ważne tylko jako hasło w kampanii?

– Problem równouprawnienia kobiet i mężczyzn jest ogromnie ważny w państwach demokratycznych i następuje tu wyraźny postęp w zwalczaniu wszelkich przejawów dyskryminacji. W Polsce ten proces nie jest zadowalający. Prawo do aborcji stało się ważnym postulatem, ale i symbolem szerszych aspiracji kobiet. Jednakże do czasu odejścia Andrzeja Dudy za 1,5 roku prawdopodobnie nie będzie tu radykalnych zmian.

Populizm niebędący wyłącznie polską specyfiką jest zagrożeniem dla Unii Europejskiej jako projektu wspólnotowego?

– Jest zagrożeniem dla pogłębiania integracji, ale jeśli chodzi o politykę obronną, to ta się akurat skutecznie umacnia. Ostatnie spotkanie Tuska z Macronem i Scholzem są tego najlepszym dowodem.

Ale to oznacza, że spoiwem UE jest strach przed wojną.

– Strach przed wojną i Rosją. W odpowiedzi na konkretne wyzwania, pogłębia się świadomość, że trzeba wypracowywać wspólne europejskie strategie. Tak też jest, jeżeli chodzi o wspólną politykę ograniczania migracji do Europy, tak było w czasie kryzysu finansowego w Europie, którego skutkiem było pogłębienie integracji bankowej i finansowej. Integracja europejska jako projekt w sposób oczywisty przeżywa dziś kryzys, ale w praktyce na konkretne wyzwania i konkretne problemy kryzysowe wspólnota odpowiada działaniami integracyjnymi. Tusk doskonale to rozumie.

Zapytam wprost: czy Unia Europejska może się rozpaść w przewidywalnej przyszłości?

– Po brexicie nawet partie skrajnie prawicowe zarzuciły hasła wyjścia z Unii lub choćby ze strefy euro. To działa jednak w dwie strony, bo niechęci do wychodzenia ze wspólnoty towarzyszy niechęć do jej dalszego poszerzenia. Górę bierze strach przed rozszerzeniem Unii Europejskiej o kraje postsowieckie, Ukrainę, państwa bałkańskie, bo mogłoby to prowadzić do osłabienia Unii i osłabienia państw narodowych w ramach Unii. Partie skrajnej prawicy stawiają dzisiaj nie na wyjście z UE, lecz na jej osłabianie wewnętrzne, na umacnianie w jej ramach państw narodowych.

Rosnące notowania Donalda Trumpa oznaczają ryzyko rozszerzenia się wojny poza Ukrainę?

– Ostatnio Trump zapewnił, że nie zamierza wystąpić z NATO, ale jego słów nie można traktować całkiem poważnie. Oczywiście wzbudza nieufność co do gotowości Stanów Zjednoczonych do niesienia pomocy Europie, ale te tendencje zarysowały się i dawniej, gdy Obama sformułował tezę, że głównym obszarem strategicznego zainteresowania USA jest region Pacyfiku i że podstawowym problemem polityki Stanów Zjednoczonych są Chiny.

Bez aktywnego wsparcia Waszyngtonu nie można pokonać Putina?

– Zablokowanie przez USA pomocy obiecanej Ukrainie osłabia jej możliwości obronne. Widzimy, że nie tylko załamała się ofensywa ukraińska, ale malutkimi kroczkami Rosja jest w stanie odbijać pojedyncze miejscowości. Często przywoływany jest dziś model I wojny światowej, wojny pozycyjnej, walki na wyczerpanie. A Putin po ostatnich “wyborach” w Rosji może przystąpić do ofensywy i na pewno perspektywa dojścia Trumpa do władzy sprzyjałaby Rosji. Putin wie, że nawet jeśli Trump nie spowoduje formalnego wyjścia USA z NATO, to w żadnym wypadku nie będzie ofensywnie bronił czy pomagał Ukrainie tak, jak czyni to mimo oporu republikanów prezydent Biden.

Rosja jest silniejsza niż dwa lata temu, gdy zaczynała wojnę z Ukrainą?

– Z pewnością. Rachunki Rosji, gdy rozpoczynała wojnę przeciwko Ukrainie, okazały się mylne – nie opanowała Ukrainy w ciągu paru dni. Przez dwa lata Rosjanie uczyli się własnej słabości oraz siły Ukrainy, potęgi patriotyzmu ukraińskiego, jak również jej sprawności organizacyjnej i instytucjonalnej, mimo daleko posuniętej korupcji. Zobaczyli też, że solidarność europejska jest prawdziwa. I nawet jeżeli Europa wciąż zbyt mało inwestuje w zbrojenia, to te wydatki bardzo się zwiększyły. Zobaczyli w końcu, że wbrew perspektywie dojścia do władzy Trumpa Ameryka Bidena jest gotowa pomagać Kijowowi i narzucić sankcje. Z tego wszystkiego Rosja wyciągnęła wnioski.

I skutecznie przestawiła się na tryb wojenny?

– Dzięki centralizacji władzy i tradycji sowieckiej była w stanie szybko przejść na gospodarkę wojenną. Państwa demokratyczne, choćby ze względu na presję społeczeństwa, nie są w stanie równie skutecznie tego zrobić. Lepiej, niż przewidywał Zachód, Rosja znosi też sankcje, bo są nie tylko dziurawe, ale i niewystarczająco radykalne. Bardzo istotne jest także to, że w świecie wystąpił wyraźny podział, którego zarysy już wcześniej istniały. Myślę, o globalnym Południu, kiedyś nazywanym Trzecim Światem, tyle że do globalnego Południa wlicza się również Chiny i Rosję. Globalne Południe zachowuje neutralność albo aktywnie popiera Rosję, a w każdym razie eksportuje i masowo importuje z Rosji surowce energetyczne, zastępując przynajmniej częściowo – rynki zachodnie.


Obawia się pan wojny światowej?

– Rosja jest ekonomicznie znacznie słabsza nawet od samej Europy. Jej wielkim atutem jest broń nuklearna – dlatego Putin często nią straszy. Ale jej użycie oznaczałoby też samobójstwo samej Rosji. Rosja stosuje i stosować będzie różne środki dywersyjne przeciw Zachodowi, ale od prawdziwej wojny jesteśmy bardzo daleko. Nie wiemy, jak daleko posunie się tolerancja społeczeństwa rosyjskiego wynikająca ze strachu i z nacjonalizmu.

Putinowi udało się przekonać społeczeństwo, że zagrożeniem dla Rosji jest nie Ukraina, tylko Zachód. Bo to jest wojna, którą Rosja prowadzi przeciwko globalnemu Zachodowi, jak z kolei określa się świat, do którego należy Polska. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, jak obecny rok, który wygląda na kluczowy, wpłynie na globalny Zachód. Czy wyniki wyborów w Ameryce i w Unii Europejskiej go umocnią, czy osłabią".


Obrazy: *Internet