piątek, 29 marca 2024

Ś W I Ę T A WIELKANOCNE



WIELKANOC TO CZAS ODRODZENIA I REFLEKSJI NAD WARTOŚCIAMI, KTÓRE SĄ DLA NAS BARDZO ISTOTNE. W TYM WYJĄTKOWYM OKRESIE ŻYCZĘ WAM DROGIE I DRODZY I WASZYM RODZINOM, ABY KAŻDY ŚWIĄTECZNY DZIEŃ NIÓSŁ ZE SOBĄ NOWE MOŻLIWOŚCI I PERSPEKTYWY. NIECH TE ŚWIĘTA BĘDĄ DLA WAS MOMENTEM SPOKOJU, ZATRZYMANIA SIĘ I DOCENIENIA PIĘKNA OTACZAJĄCEGO ŚWIATA. WSZYSTKIEGO ŚWIĄTECZNEGO!

                 

    WSZYSTKIEGO  ŚWIĄTECZNEGO KOCHANI! 

czwartek, 28 marca 2024

F U J A R A?... to nic nie powiedzieć

"Liczę na was. Mam nadzieję, że nie okażecie się takimi fujarami, jak za czasów Trybunału Stanu!" - krzyczał Ziobro w listopadzie 2023 z sejmowej mównicy do dzisiaj rządzących polityków.

Jak przypomnę sobie postawę Ziobry, jego zachowanie w Sejmie, ten krok i minę szeryfa, ten pistolecik za pasem, ten pewniacki i bezczelny uśmieszek, słowa kierowane do przeciwników politycznych i nie tylko do nich, ten jego cały anturaż, tę atmosferę roztaczaną wokół siebie, to jak otaczał się swoimi pomagierami gdziekolwiek się pokazywał, to robi mi się niedobrze. Przez te wszystkie lata, a było ich aż 10, czując na plecach poparcie Kaczyńskiego i moc partii mającej większość sejmową w parlamencie, przekonany o tym że wszystko mu wolno, że jest nietykalny, wykorzystywał każdy instrument władzy, by całemu światu pokazać, że wreszcie jest kimś.

Po zachowaniu było widać, jak bardzo mu na tym zależało i zależy. Przez te dziesięć lat (2005 - 07 i 2015 - 23) będąc jednocześnie ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym, usilnie starał się, by polskie Prawo przemianować po swojemu. Ile przy tym szkód i krzywd poczynił, chyba nawet on sam nie jest w stanie zliczyć. Ilu Polaków skrzywdził, ilu przez niego straciło zdrowie, a nawet życie? Jest tego cała lista zaczynając choćby od bardzo głośnej sprawy Barbary Blidy, do dzisiaj nie wyjaśnionej. Ilu Polakom zmarnował życie przekonując opinię publiczną o ich winie, którą ostatecznie im nie udowodnił. Latami bezkarnie decydował o cudzym losie.

Kilka pozytywnych osiągnięć ma na swoim koncie, jednak ilość grzechów całkowicie je przykrywa. Tak jak liczba osób chcących, by prokuratura wreszcie postawiła mu zarzuty i by on sam został postawiony przed Trybunałem Stanu. Oby do tego doszło i oby znowu nie nawalili partyjni koledzy, gdyby miało być zarządzone głosowanie w tej sprawie. Mnie osobiście usatysfakcjonowałoby i wystarczyło postępowanie, jakie przeciw niemu mogłaby wszcząć prokuratura. I nie martwię się, że tego gościa chroni immunitet poselski. Bardzo łatwo jest pozbawić Ziobrę tej ochrony, bo potrzeba do tego tylko większości bezwzględnej 231 głosów, a to Koalicja rządząca ma.

Ten skrzywiony charakterologicznie osobnik odważył się porwać nawet na własne środowisko, skłócając ze sobą sędziów i doszczętnie dewastując instytucję polskich Sądów. "Nadzwyczajną kastą" nazywał tych sędziów, którzy ośmielili się zawalczyć o swoje przywileje. By to ukrócić, zmienił ustawę, łamiąc przy tym Konstytucję RP. Między innymi skrócił wówczas kadencję członków KRS, bo nie podobała mu się ich mentalność, wg której wg niego sędziowie zamiast na właściwej pracy, mieli być skupieni na załatwianiu swoich "egoistycznych interesów", a swoją sędziowską niezawisłość mieli rozumieć jako "służenie przede wszystkim własnej pozycji, własnym przywilejom i interesom".

Koleś chciał, by ci sędziowie byli dyspozycyjni, ale przede wszystkim w stosunku do niego. Tak sobie to obmyślił i wprowadził niestety w życie. Pamiętacie? Nazywaliśmy to nie reformą, a deformą sądownictwa. Doszło do tego, że sprawy przedłużały się, co bardzo odczuwali Polacy. No i do sędziów skwapliwie dołączyli neosędziowie, zwolennicy "dobrej zmiany". Od razu ich kariery ruszyły z kopyta, na co wpływ miał Ziobro. Jedynym kryterium jakie się dla niego liczyło, to lojalność. Takie standardy prawne wprowadził i takie państwo prawne próbował stworzyć. Powstały dwa obozy, zwolennicy Ziobry i jego przeciwnicy. Tym samym doszło do tragicznego skłócenia środowiska.

Ale jemu było mało. Za jego przyzwoleniem i przychylnością, bo nie wierzę że nie, dopuszczano się dyscyplinowania niepokornych sędziów w zupełnie bezpodstawny sposób. Wygenerowana została afera hejterska mająca za zadanie szczucie jednych sędziów na drugich, a wykorzystywano do tego specjalnie spreparowane materiały przez "sędziów związanych z ówczesnym wiceministrem sprawiedliwości Łukaszem Piebiakiem". Ziobro zapewniał, że nic o tym nie wiedział, i że gdy się dowiedział, to pozwalniał. Zobaczcie jaki perfidny plan został stworzony. Tylko taki typ mógł pozwolić na coś takiego. I że znalazł chętnych do tego procederu, to nie mieści się w głowie.

To, czego dopuścił się zmieniając sądownictwo, przyczyniło się do bardzo poważnego wieloletniego sporu na linii Polska Unia Europejska. Bruksela uruchomiła przeciwko Polsce procedurę art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej. Wiązało się to z nałożeniem "sankcji w razie stwierdzenia poważnego naruszenia "wspólnych wartości przez państwo członkowskie". Taką cenę, bo 150 mld.zł. płaciła nasza Najjaśniejsza za nieposkromione ambicje Ziobry. Jedną z wielu było przyznanie sobie prawa jako prokuratorowi generalnemu do "powoływania i odwoływania szefów prokuratur wszystkich szczebli, co pozwoliło mu dokonać przetasowań kadrowych i awansować zaufane osoby".

Skorzystał z tego m.in. Bogdan Święczkowski zostając pierwszym zastępcą Ziobry i prokuratorem krajowym. Dzisiaj jest jednym z sędziów Trybunału J. Przyłębskiej. Awansując lojalnych, Ziobro umieścił w Prokuraturze ok. 1000 wdzięcznych mu podwładnych. Miał zatem niezłą armię, gotową spełniać każdy rozkaz. Miał też całkowity wpływ na rozstrzyganie postępowań prowadzonych w Prokuraturze. Miał nadzór nad swoim "królestwem". A skoro tak, skorzystał z tego przywileju i kontrolował sprawę śmierci swojego ojca. Ziobro nie tylko kontrolował, ale też bezwzględnie ścigał i prześladował latami lekarzy, wg jego mniemania, winnych tej śmierci.

Ostatecznie nic im nie udowodnił, a tylko się zbłaźnił i skompromitował. Na domiar tego, całkiem niedawno (2022 i 2023r.) za jego sprawą uchwalono ustawę "betonującą prokuraturę jego ludźmi", w razie przegranej w wyborach. Wg zamysłu tej ustawy nie wolno odwołać Prokuratora Krajowego bez zgody prezydenta. Iście diabelsko sprytny plan. Jednak krótkowzroczny Ziobro przeliczył się i nie docenił przyszłego przeciwnika. Nowy minister i prokurator Adam Bodnar to sprytny i myślący człowiek. Szukał i znalazł sposób na powołanie prokuratora krajowego Dariusza Korneluka ( Stowarzyszenie Lex Super Omnia). Nie opisuję szczegółów tej operacji, bo je znamy. 

Fundusz Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej to aktualnie rozliczany twór przez nową władzę. Jesteśmy świadkami rozprawiania się ze środowiskiem SP i jego szefem. Wcześniej Fundusz finansował Fundacje i Stowarzyszenia, po wprowadzeniu zmian może finansować "jednostki sektora finansów publicznych, np. uczelnie, szpitale, OSP". Niemal trzy lata temu NIK przedstawiła wyniki swoich badań, w których wykazano, że Fundusz działał z naruszeniem prawa. Między innymi kupiono Pegasusa, zasilono ogromną sumą Fundację Profeto, która nie pomagała raczej ofiarom przestępstw, a budowała z rozmachem swoją medialną siedzibę. 

Wspomagane było również finansowo imperium Rydzyka, przyjaciele, znajomi królika, a nawet dopiero co powstałe firemki, których na dzień dzisiejszy już nie ma. Poinformowana CBA wówczas pod wodzą M. Kamińskiego, wypięła się. A gdy NIK złożyła zawiadomienie do Prokuratury, Ziobro potraktował to jako groźbę prezesa Banasia wobec siebie. Zajmował się nie tylko sprawami swojego resortu, ale ze swoimi wiceministrami wchodził w kompetencje np. IPN-u, tłumacząc potrzebę przeciwdziałaniu fałszowaniu historii Polski i świata. Wymyślił karę grzywny/pozbawienia wolności do lat trzech za ewentualne "przypisywanie Polakom odpowiedzialności m.in. za ludobójstwo popełnione na Żydach w czasie wojny".

Z tego powodu rozpętała się poważna kłótnia na linii Polska - Izrael - USA - Ukraina. Kolejną wpadką Ziobry i jego nadgorliwej drużyny był projekt ustawy reprywatyzacyjnej. Znowu wywołali awanturę. Doszło do sprzeciwu USA i Światowego Kongresu Żydów. Nie należy zapominać o Lasach Państwowych, które podlegały nie komu innemu, a samemu Michałowi Wosiowi, "bohaterowi" ostatnich przesłuchań w Komisji ds. Pegasusa. Wiele nominacji do Spółek Skarbu Państwa otrzymywali ziobryści, ich rodziny i ich przyjaciele. Korzystano z okazji pełną gębą, byle jak najwięcej zagarnąć. Takiej bezczelności Polki i Polacy dawno nie widzieli. 

Jednak kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada. Wpadł i Ziobro, którego perspektywa zmieniła się diametralnie. Gdy po akcji ABW w jego domach członkowie partii SP zrobili medialny szum, wyskoczył nagle z politycznego niebytu jak Filip z konopi i przekonywał, że "wszystkie te działania mają charakter bezprawny i są realizacją politycznego zamówienia Donalda Tuska i pana Bodnara", że "w ramach tej bezprawnej operacji w sposób rażący złamano moje prawa jako osoby, która jest właścicielem budynku, w którym dokonuje się przeszukania". Ajajaj... panie Ziobro, właśnie doświadcza pan tego samego na własnej skórze, co robił pan Polkom i Polakom.

I KTO TU TERAZ JEST FUJARĄ? Przez lata Ziobro działał bezwzględnie. Bezwzględnie, że powtórzę. Zapewniał przy tym, że "Prawo jest równe wobec wszystkich w Polsce i ten rząd od początku mówił, że nie będzie równych i równiejszych, niezależnie, z jakiej formacji, jaką legitymacją się posługują". "Politycy są takimi samymi obywatelami i ludźmi" dodawał. I co? Dzisiaj jego kumple wrzeszczą coś o niebywałym skandalu. Wmawiają Polakom, że to zemsta i zastraszanie. To pytam się - CO Z TĄ RÓWNOŚCIĄ? Gdzie ona była, gdy przeszukiwano mieszkanie senatora Koguta (podejrzanego o korupcję)? Gdzie była, kiedy na dom schorowanej rencistki Joanny Jałochy nalot zrobiła CBA?

Gdzie była sprawiedliwość w przypadku zmarłego niestety dr Andrzeja Szaniawskiego? Zarzucono mu łapówkę, potem oczyszczono z zarzutów, jednak został złamany. Z więzienia wyszedł innym człowiekiem. A zatrzymanie Emila Wąsacza? Czy cokolwiek mu udowodniono? NIE! A nalot na dom wicemarszałka Czarzastego i na domy jego córki i syna? Ciekawe pod jakimi zarzutami tego nalotu dokonano? Nigdy ich nie przedstawiono. Natomiast pretekstem było szukanie wspólnika bądź broni zabitego na ulicy bandyty. Na podłogę rzucono jego, jego żonę, córkę i syna i zagrożono, że jak tylko podniesie głowę, to mu ją odstrzelą. Takie były metody Ziobry. 

A co ze sprawą Andrzeja Leppera? Co ze sprawą Beaty Sawickiej, Weroniki Marczuk i innych? Powyższe przykłady, to ofiary Zbigniewa Ziobry, ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Człowieka, który dla kariery, dla ambicji, gotów był zrobić najpodlejsze świństwo. Człowieka, który za sugerowanie, że ma cokolwiek wspólnego z tymi nalotami, straszył sprawą o naruszenie jego dóbr osobistych. Człowieka, za którego rządów w owych czasach dochodziło do tych wydarzeń. Rządził i nie wiedział co dzieje się na jego podwórku? Bardzo ciekawe. Takich spraw, które obciążają konto Zbigniewa Ziobry, jest bardzo dużo. 

Najbardziej jednak bulwersującą sprawą, która przynajmniej dla mnie nigdy nie uległa przedawnieniu, jest sprawa pani minister Barbary Blidy, zaszczutej przez aparat sprawiedliwości państwa PiS, która 25 kwietnia 2007 roku podczas próby zatrzymania przez ABW, niby popełniła samobójstwo, w co nie wierzę. Do dzisiaj za Jej śmierć nikt nie poniósł odpowiedzialności. Że też Ziobro może spać spokojnie. A w kilka miesięcy po tej tragedii PiS przegrało wybory. Barbara Blida była niewinna. Była lubiana i szanowana. Mimo to została zdradzona przez Barbarę Kmiecik ps. Alexis, która poszła na współpracę z Prokuraturą i nałgała, że wręczyła B. Blidzie łapówkę dla prezesa jednej ze spółek węglowych.

I to ta właśnie sprawa kojarzy mi się z Ziobro jak najgorzej.

"Wobec prawa wszyscy są równi, to jest pokazanie - również obecnie rządzącym - że trzeba majątkiem państwa zarządzać w sposób uczciwy. To również pokazanie, iż nikt się nie zasłoni obecnie lub w przeszłości pełnioną funkcją. Tak powinno się dziać, żeby na przyszłość każdy wiedział, że prędzej czy później sprawiedliwość zapuka do niego, bez względu na to kim był lub teraz jest" - komunikat ze strony Lewicy.

"W związku z tym nie bądźcie teraz koledzy z prawicy tacy delikatni. Ja bym tu nie płakał nad formami działania, które powinny być zgodne z prawem i adekwatne do sytuacji. A dziś służby weszły w sprawie sprawdzenia, czy środki z Funduszu Sprawiedliwości były wydawane zgodnie z prawem, zdaniem prokuratury tak nie było. Zbigniewowi Ziobro życzę zdrowia, ale od Kodeksu karnego nie ma zwolnień lekarskich" - Włodzimierz Czarzasty.


Obrazy: *YouTube *Newsweek *Plotek *Wyborcza.pl 

poniedziałek, 25 marca 2024

C Y N I K Hołownia

Mam takie podejrzenie, że od chwili wejścia Szymona Hołowni w polską politykę, czyli od ponad trzech lat, prowadzi on cały czas i dalej jeszcze przez kilkanaście miesięcy, będzie prowadził swoją kampanię prezydencką. To jego główny CEL. Czego zresztą nie ukrywał. By go osiągnąć, gotowy jest nawet sprawy kobiet złożyć w ofierze na ołtarzu swojego katolickiego kościoła. Dlaczego nie chcą tego zobaczyć panie posłanki partii Polska 2050?

Po wyborach 15 października w polskim parlamencie zasiada 135 pań posłanek, tym samym stanowią niecałe 30 procent składu niższej izby. Podobno to polityczny rekord, jednak słabo wypada na tle dostępu kobiet do służby zdrowia czy do edukacji. Jak to wszystko się ma do faktu, że ponad połowa naszego społeczeństwa to kobiety? Ma się nijak, choćby z powodu wciąż słabego wykorzystywania możliwości tak mocnego kobiecego potencjału. Ich uczestnictwo w ogólnopolskich przedsięwzięciach stawia Polskę na 60 miejscu w skali światowego sondażu. Gdyby temat ten przenieść na nasze podwórko, to te 135 sejmowych miejsc to za mało, by móc skutecznie forsować wrażliwe sprawy kobiet.

Sejmowy kobiecy skład to reprezentacja wszystkich partii obecnych w tej kadencji. I tak : KO - 61, PiS - 42, TD - 19, Lewica - 12, Konfederacja - 1 posłanka. Cały Sejm liczący 460 posłów dzieli się na 325 posłów i 135 posłanek. Wynik wychodzi poniżej parytetu (35%). Kolejną ciekawostką jest średnia wieku polskich parlamentarzystów - 51 lat. Sumując, wciąż w Polsce nie możemy dobić do niepisanej ale obowiązując od 12 lat zasady, by 35 procentowy skład parlamentu stanowiły kobiety. I druga ważna uwaga - nasza niższa izba starzeje się. Jak tak dalej pójdzie, to naszymi interesami będą zajmować się dziadki i babcie. 

Właściwie to już mam wrażenie, że mimo widocznych młodych plus minus czterdziestoletnich twarzy, to dziaderstwo decyduje i układa nam życie. Faceci wiadomo, inna bajka. Ale żeby kobiety działały przeciwko kobietom, to zakrawa o jakiś paskudny żart. Piszę tak, ponieważ uważam, że panie posłanki szczególnie z Trzeciej Drogi powinny otrząsnąć się wreszcie ze szczęścia, że znalazły się w kolejnej kadencji Sejmu i porządnie wziąć się za swojego lidera. Ale to co ja uważam, mogę najwyżej wyrazić uderzeniem w klawisze. Bo jak widać, "dzielnie" go bronią, pokrętnie tłumacząc jego ekwilibrystykę słowną na temat choćby aborcji.

Nigdy nie przestanę dziwić się takim właśnie kobietom polityczkom. Podczas różnych kampanii wyborczych buzie się im nie zamykają, czego to one nie zrobią, gdy już zostaną posłankami. Gdy mówimy im >sprawdzam<, to nagle toną w tłumaczeniach, nagle zasypują nas słowami, w których ani sensu ani konkretnej treści. Jak katarynki powtarzają słowa po swoim dwulicowym szefie, który raz mówi jedno, a raz drugie. Raz pokazuje Polkom przyjazną twarz, a raz pełną cynizmu. Manipulant jak się patrzy. Przyznać trzeba, że jako świeżo upieczony polityk, bardzo umiejętnie korzysta ze swoich zdolności, które działają wyłącznie na jego osobistą korzyść.

Na początku marszałkowania pokazał się nam jako młody, sympatyczny, wygadany, wrażliwy na kulturę i idący z postępem XXI wieku człowiek. Sejm pod jego kierownictwem ma być otwartą oazą dla przedstawicieli każdej opcji politycznej, bez żadnych barier i ustawowych zamrażarek. Ależ się ta twarz wszystkim podobała. Mówili, przyszło wreszcie nowe i pokazuje, jaki teraz ma być Sejm. Gdy wszystko wygląda za pięknie, z czasem staje się to podejrzane. Bo przecież niemożliwym jest, by ktoś taki nie miał własnego interesu. Na początek ukrytego dla opinii publicznej, ale potem krok po kroku ujawnianego, żeby nie było. Czysty kryształ szybko zaczął okazywać się podróbką.

Cynizm, skłonność do manipulowania, radykalność poglądów, upór, stosowanie nieuczciwej retoryki, zaczęły wyłazić jedno po drugim. Czerpiąc satysfakcję z ośmieszania innych przy pomocy kulturalnego słowa, rozkręcał się prowadząc obrady Sejmu. Rządzi. Wprawdzie nie stosuje zamrażarki, ale jak nazwać przesuwanie na później niewygodnych dla niego projektów ustaw, jak nie zamrażarką właśnie. Posłanki Trzeciej Drogi ani mrugną, ale Hołownia w razie "W" zapewnia, że robi to dla dobra... no właśnie, dla czyjego dobra? Te jego fałszywe zagrywki i świadomie czyniony zamęt, świadczą o nim. Tylko o nim. Uderza i w przeciwników i sojuszników.

Co za karuzela działań. Co za odważna i jakże dynamiczna sinusoida przekazu. Czasami mam wrażenie, że Hołownia to lider swojej partii, marszałek Sejmu, premier i prezydent w jednej osobie. Naprawdę mam takie wrażenie. Minęły dopiero trzy miesiące, odkąd został drugą osobą w państwie, a już dorwał go syndrom władcy. Na każdym poruszanym temacie chce koniecznie zostawić po sobie ślad, jakby pieczątkę "tu byłem". Zręcznie manipulując słowem, przykłada łatkę każdemu tylko nie sobie. Demaskując błędy przeciwników próbuje płynąć na fali resztek sympatii opinii publicznej. A w zaciszu swojego gabinetu ostro przywołuje do porządku nadgorliwe rządowe koleżanki.

Coś mi to przypomina. Czy aby nie podobnie dzieje się w PiS? Jakże łatwo przychodzi liderom partyjnym pokazywanie członkom ich miejsca w szeregu, czy jak kto woli w łańcuchu pokarmowym. Cynizm to za mało powiedziane, bo zauważam jeszcze u niego skłonność do uzurpowania sobie prawa do wszystkich pomysłów jakie wychodzą z partii, a potem stawianie się w blasku ich chwały. Nie sądziłam, że tak szybko pan Hołownia popadnie w samozachwyt. Zastanawiam się, gdzie podział się ten Szymon Hołownia, który miał dobre i jakże ambitne plany i pomysły, i który potrafił je przekonywująco przedstawić? Już go nie ma. Na placu został cynik i manipulant.

Panie posłanki i członkinie Trzeciej Drogi, przecierające szlaki w polityce kolejnym kandydatkom na posłanki, powinny przypomnieć sobie co obiecywały wyborczyniom w czasie kampanii wyborczej i co im ślubowały podczas zaprzysiężenia. Powinny zwrócić uwagę na przemianę Szymona Hołowni, który z sympatycznego i przyjaznego gościa, w mgnieniu oka stał się nad ambitnym karierowiczem żądnym najwyższych przywilejów, jakie może mu dać polityka. Do pałacu prezydenckiego został mu tylko jeden skok. Ciekawe co na to polskie kobiety? Nie mogą za bardzo liczyć na panie posłanki, również skupione aż za bardzo na swoich karierach. 

Wychodzi, że polskie wyborczynie koniecznie muszą wziąć sprawy w swoje ręce. Okazja nadarza się już 7 i 21 kwietnia, a potem 9 czerwca, a jeszcze potem latem 2025 roku. Mimo rekordowej kobiecej reprezentacji w Sejmie, Polki mają prawo mieć do posłanek pretensje, za to, że nie są zaangażowane w sprawy kobiet tak, jak tego się po nich spodziewały. Z przykrością to mówię. Pierwotny zapał zagubił się w gąszczu męskiej dominacji. Ciekawe, czy gdyby było pół na pół, czyli 230 posłów i 230 posłanek w Sejmie, to czy moc byłaby po jasnej stronie?

PRZYPOMINAJKA:

Szanowny pan marszałek Szymon Hołownia miał czelność ogłosić, że "cztery złożone w Sejmie projekty ustaw dotyczących aborcji będą czytane nie teraz, jak to było zapowiadane, w okolicach Dnia Kobiet, ale dopiero 11 kwietnia, po pierwszej turze wyborów samorządowych". Dlaczego? Ano dlatego, że "temperatura polityczna przed wyborami jest zbyt wysoka i prawa kobiet mogą na tym ucierpieć, bo staną się sprawą, na której politycy będą zbijać kapitał". 

Według pana marszałka, tak ma wyglądać ochrona praw kobiet przed politykami. Dlaczego mu nie uwierzyłam? Bo gdyby naprawdę obchodziły go prawa kobiet i ich bezpieczeństwo w pełnym tego słowa znaczeniu, "nie blokowałby ustawy ratunkowej Magdaleny Biejat od momentu przejęcia władzy". To bardzo poważny argument. Ustawa ratunkowa miała znieść karę pozbawienia wolności za pomoc przy przerywaniu ciąży. Miała to być nie tylko pomoc i ratunek, ale przede wszystkim wsparcie dla lekarek i lekarzy chcących wspierać kobiety, pomagać im, chronić ich zdrowie i życie.

Pani M. Biejat (Lewica Razem) zwracała się do wszystkich ugrupowań politycznych w tej sprawie prosząc o poparcie wniosku o rozpoczęcie debaty nad projektem. Przekonywała, że wyrok TK i przepisy Kodeksu Karnego utrudniają bardzo poważnie proces dbania o życie i zdrowie polskich kobiet, a w niektórych przypadkach nawet je uniemożliwiają. Pomijając PiS, który głosuje zawsze przeciw wszystkiemu co wygeneruje nowy Sejm i Konfederację, pozostałe partie odpowiedziały dając nadzieję na przeprowadzenie zmian.

Jeden człowiek, jednoosobowo postanowił zadecydować zgodnie ze swoim sumieniem, bardziej celebryta niż marszałek, Szymon Hołownia. No cóż, pokazał kto teraz rządzi.


Obrazy: *YouTube *Polsat News *Internet 

sobota, 23 marca 2024

BARDZO W A Ż N Y WYWIAD


Opublikowany został w ONET Wiadomości 20 marca 2024r. a przeprowadził go redaktor Marcin WYRWAŁ ze specjalistą od demografii Arielem Drabińskim. Trwa kampania wyborcza do samorządów. Podczas niej wszystkie strony rządowe chwalą się swoimi osiągnięciami przeprowadzonymi w czasie trzech miesięcy swoich rządów, słyszymy również zapewnienia, jaka wspaniała współpraca ich łączy. Atmosfera, jakby nic nie było ważniejszego od wyborów. Wychodzi, że jest pięknie. Znów wyborczy potok słów unosi liderów na wyżyny, zalewa nasze umysły, ale jak na razie to tylko jeden z nich Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy, powiedział cokolwiek na temat Obrony Cywilnej. Dobrze by było, gdyby i inni samorządowcy poszli jego śladem.

Temat bardzo ważny, z powodu tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. 

Poniżej cały materiał:


"Polska nie ma obrony cywilnej. W czasie kryzysu państwo się zapadnie.

W przypadku wojny polskiemu państwu grozi całkowity chaos: od zapewnienia obywatelom żywności, wody, leków, a nawet internetu po możliwości zorganizowanej ewakuacji. Pod pewnymi względami jesteśmy w sytuacji gorszej od Ukrainy – ostrzega specjalista z zakresu demografii Ariel Drabiński.

*W zakresie obrony cywilnej polskie państwo pogrążone jest w chaosie. Samorządy nie wiedzą, czy mogą kupić choćby maskę przeciwgazową. Nie mają budżetów na zabezpieczenie cywilów.

*Straż pożarna nie tworzy żadnych planów ewakuacji cywilów. Wobec braku dróg ewakuacji, w razie wojny wojsko będzie zmuszone spychać auta uciekających cywilów z dróg.

*Obywatele nie są przygotowani na kryzys. Statystyczny Polak nie wie, jakie musi mieć zapasy wody, żywności i leków. Nie wie, co ma zrobić, jeżeli rozlegną się syreny alarmowe ani jak udzielić pierwszej pomocy.

Marcin Wyrwał, Onet: Od dwóch lat Polska nie ma obrony cywilnej.

Ariel Drabiński: W marcu 2022 r. Sejm przyjął Ustawę o obronie ojczyzny, która zlikwidowała obronę cywilną. Następnie złożono projekt takiej ustawy, ale wpłynęło tyle poprawek do niej, że wpadła do sejmowej zamrażarki i w efekcie nie mamy ustawy o obronie cywilnej.

- Jak to sobie tłumaczyć w sytuacji, kiedy za naszą granicą od 10 lat trwa wojna, a od dwóch pełnoskalowa inwazja?

Bardzo łatwo jest kupić czołg. Wystarczy mieć pieniądze, oferenta i wymogi. Natomiast ustawa o obronie cywilnej dotyczy każdego aspektu życia, każdej czy to firmy, czy to samorządu, czy instytucji państwowej. Ta ustawa jest bardzo skomplikowana.

- I z powodu tej komplikacji wciąż jej nie mamy?

Nie, bo przecież mieliśmy całe lata na jej wprowadzenie. Ja nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego osoby odpowiedzialne za powstanie tej ustawy i przez tyle lat jej nie wprowadziły, szczególnie że obrona cywilna nie dotyczy tylko stanu wojny, ale też kryzysu. Przecież w 2020 r. mieliśmy covid, który dowiódł, że obrona cywilna w Polsce faktycznie nie istnieje. Wykorzystywaliśmy Wojska Obrony Terytorialnej w ramach obrony cywilnej, co jest po prostu aberracją. 

WOT nie może wykonywać obowiązków obrony cywilnej, ponieważ w razie wojny obrona cywilna jest chroniona, to znaczy, że żołnierz strony przeciwnej nie ma prawa użyć przemocy w stosunku do funkcjonariuszy obrony cywilnej. Natomiast w WOT są żołnierze i oni nie mają tej ochrony. Po drugie, w czasie wojny WOT po prostu będzie walczył.

- Wiele lat temu rozmawiałem z prof. Zbigniewem Jaworowskim, który po katastrofie w Czarnobylu w 1986 r. był odpowiedzialny za podanie Polakom płynu Lugola, który miał chronić nasze tarczyce przed skutkami promieniowania. Polska była wówczas jedynym krajem w całym bloku wschodnim, łącznie z ZSRR, który był w stanie przeprowadzić taką akcję. Założono, że w razie ataku jądrowego większość aptek zostanie zniszczonych, dlatego każda apteka powinna posiadać zapasy płynu Lugola w ilości 100 dawek na każdego obywatela. Dlatego mogliśmy podać ten płyn wszystkim i jeszcze został nam ogromny zapas. Tamta akcja dowiodła pełnej funkcjonalności systemu obrony cywilnej w komunistycznej Polsce. Czy możemy powiedzieć, że od tamtego czasu ten system po prostu się zdegradował?

Degradacja byłaby w tym przypadku zbyt optymistycznym słowem. My po prostu zlikwidowaliśmy obronę cywilną. To, że ona w Polsce nie istnieje, unaoczniło się w pełnym wymiarze podczas powodzi w moim regionie, czyli na Dolnym Śląsku w 1997 r. U nas to jest bardzo znana historia: aby budować wały przeciwpowodziowe, potrzebny był piasek. W jednej z wrocławskich firm ten piasek był, ale nikt nie wiedział, kto może tej firmie nakazać, aby wydała piasek. W końcu zrobiła to kobieta po "60", która mieszkała w stojącym obok bloku.

- Od ponad ćwierci wieku nie zrobiliśmy nic, aby tę sytuację naprawić?

To był 1997 r. Od tamtego czasu mieliśmy klęski żywiołowe, katastrofy budowlane, pandemię, mieliśmy i wciąż mamy kryzys na granicy z Białorusią, mamy 10 lat wojny na Wschodzie. I dalej nic z tym nie zrobiliśmy. Winę za taki stan rzeczy ponoszą wszystkie rządy III RP, ale to, że przez ostatnie dwa lata pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę nic z tym nie zrobiono w Polsce, dla mnie jest po prostu aberracją.

- W czym brak obrony cywilnej objawia się tu i teraz?

Na przykład w tym, że samorządy nie wiedzą, czy mają prawo dokonać zakupu maski przeciwgazowej. Na moje pytanie Komenda Główna Państwowej Straży Pożarnej odpowiedzialna za obronę cywilną, odpowiada, że nie wie, którymi drogami wojsko będzie transportować sprzęt, amunicję etc. w razie wojny, więc oni nie tworzą żadnych planów ewakuacji cywilów, ponieważ nie chcą przeszkadzać wojsku. To jest Bareja.

- Czyli szykujemy się do powtórki z wielu ukraińskich miast, które były kompletnie nieprzygotowane na atak Rosji, co skończyło się wieloma ofiarami cywilnymi?

W Charkowie przywrócono możliwość zakupu żywności i leków dopiero po dwóch tygodniach od inwazji Rosji, a jeszcze dzień przed rosyjskim atakiem SBU [Służba Bezpieczeństwa Ukrainy – red.] informowała mera miasta, że Charkowowi nie grożą działania wojenne. W tym czasie żołnierze ginęli, aby zabezpieczać miejsce, w którym służby komunalne naprawiały rurę z wodą. Czy naprawdę chcemy powtórki z takiej sytuacji?

- A może znowu nasi rządzący podświadomie zakładają, że jeśli to się zacznie, to jakoś to będzie? Przecież jak trzeba było przyjąć 2 mln ukraińskich uchodźców, to też jakoś to było.

To ja się pytam, w której alternatywnej rzeczywistości to "jakoś było"? W tej, w której ludzie przyjmowali do domów uchodźców, ponieważ państwo nie miało przygotowanych miejsc wspólnego pobytu? W tej, w której ludzie karmili uchodźców, ponieważ państwo nie miało przygotowanej żywności dla nich? W tej, w której państwo na szybko musiało tworzyć ustawy, ponieważ mimo tego, że w strategii bezpieczeństwa państwa sprzed dwóch lat był zapis o możliwości nadejścia takiej fali uchodźców, to i tak nic z tym nie zrobiło? Nie jestem w stanie wskazać jednej rzeczy, która się wtedy udała. Przepraszam, jedna rzecz się udała. Żadnemu strażnikowi granicznemu nie puściły nerwy i nie doszło do przemocy na granicy. Tak, to się udało.

- Do tego zmierzam – w Polsce rządzący mają skłonność przerzucania pewnych sfer odpowiedzialności na obywateli, bo ludzie jakoś się ogarną.

Mamy w Polsce taki fetysz, że jak w szkole nauczymy czegoś dzieci, to im ta wiedza wystarczy na całe życie. W przypadku obrony cywilnej to jest mit, bo tę wiedzę trzeba odświeżać. Ale nawet trzymając się tego założenia skuteczności edukacji szkolnej, to ja skończyłem szkołę 17 lat temu i już nie miałem zajęć z obrony cywilnej. Czyli mamy minimum 17 roczników, których nawet w szkole tego nie uczono. Chcę przez to powiedzieć, że my realnie w całym społeczeństwie nie mamy ludzi, którzy jakoś się ogarną. Owszem, są byli żołnierze, byli policjanci, byli strażacy, którzy w razie kryzysu ogarną nie tylko siebie, ale i swoich sąsiadów, ale w razie wojny ci ludzie zostaną zabrani do wypełniania celów obrony państwa.

- Jakich podstawowych informacji na czas kryzysu nie posiada statystyczny Polak?

Praktycznie żadnych. Statystyczny Polak nawet nie wie o tym, że jeśli stanie się coś niespodziewanego, to musi mieć zapas żywności na trzy dni. Statystyczny Polak nie wie, że musimy mieć zapas wody. Statystyczny Polak nie wie, skąd w mieszkaniu wziąć wodę, kiedy ją odetną, bo ona jeszcze tam jest przez chwilę. Statystyczny Polak nie wie, jakie leki mieć w domu w zapasie. Statystyczny Polak nie wie, co to znaczy i co ma zrobić, jeśli za oknem zaczną wyć syreny. Statystyczny Polak nie wie, jak się zachować w sytuacji, w której skupione na obronie narodowej państwo nie dostarczy potrzebnych usług.

- Myślę, że u nas nie ma takiej podstawowej świadomości, że kiedy wróg zaatakuje, to wszystkie siły państwa zostaną rzucone na obronę granic, a obywatel zostanie w pewien sposób osamotniony.

I do zadbania o niego potrzebna jest nam obrona cywilna. W takich sytuacjach zmienia się cały paradygmat myślenia. Podstawą obrony cywilnej jest człowiek – ja, ty, twój sąsiad, jakiś pan Kowalski. Bo wtedy z dnia na dzień znajdziemy się w sytuacji, kiedy nie przyjedzie policjant, żeby rozsądzić spór z sąsiadem, bo ten policjant akurat może będzie ginąć wtedy na froncie. Nie przyjedzie karetka w maksymalnie 28 minut, bo ta karetka akurat będzie wiozła rannych żołnierzy. Nie dostaniemy nawet pomocy w szpitalu, bo on właśnie będzie zawalony rannymi żołnierzami. Medycy w karetce mogą przyjechać wtedy do tego Polaka, ale tylko po to, żeby mu powiedzieć: panie Arielu, pan ma wykształcenie medyczne, pan przeszedł kurs pierwszej pomocy, my pana potrzebujemy.

- Tylko ile mamy dziś w Polsce osób, które mają choćby kurs pierwszej pomocy?

Jeżeli jesteś ukierunkowany na pomaganie i zrobisz sobie taki kurs, to go masz, ale to jest margines społeczeństwa. W każdej sytuacji, także w czasie pokoju, pierwszym ratownikiem jest ten, kto jako pierwszy zobaczył poszkodowanego. To on ma reagować. Ale jak ma zareagować człowiek, który nigdy nie został do tego przygotowany. Statystyczny Polak nie rozumie, że w razie poważnego kryzysu role się odwrócą i to nie państwo będzie dawcą bezpieczeństwa dla niego, ale on stanie się dawcą bezpieczeństwa dla państwa. Pytanie, jak sobie z tym poradzi.

- A poradziłby sobie, gdyby uczył się tego w ramach obrony cywilnej. A że jej nie ma, to koło niemocy się zamyka.

W swoim założeniu obrona cywilna powinna dać nam jeszcze coś więcej, bo umiejętności są bardzo ważne, ale jeszcze ważniejsza jest chęć i wola. Sytuacja z mojego życia: pijany człowiek pod wpływem alkoholu we Wrocławiu na ulicy Piłsudskiego zemdlał na torach tramwajowych. Razem z ratownikiem medycznym, który też tamtędy przechodził, udzielaliśmy temu człowiekowi pomocy, a 20-30 osób stało i patrzyło.

- Umiejętności bezpośredniej pomocy mogą być o tyle ważne, że jesteśmy społeczeństwem starzejącym się, czyli takim, w którym pomocy będzie wymagać wielu ludzi.

W 1939 r., kiedy zaczynała się II wojna światowa, średnia wieku w Polsce wynosiła około 20 lat. Dzisiaj to jest ponad 40 lat. Mamy więc duży odsetek osób chorych, niezdolnych do samodzielnej egzystencji, wymagającej pomocy lekarskiej czy ogólnie medycznej. I czy my w razie wojny jesteśmy przygotowani na to, aby udzielić tym ludziom pomocy? Nie, ponieważ Główny Urząd Statystyczny mówi, że nas jest 38 mln, a Państwowa Komisja Wyborcza twierdzi, że 36 mln. GUS mówi, że jedno miasto ma ponad 100 tys. mieszkańców, więc trzeba tam wybierać prezydenta, a PKW twierdzi, że ma poniżej tej liczby, więc będzie tam burmistrz. Jak więc polskie państwo ma zapewnić pomoc tym ludziom, skoro nie wie nawet, ilu ich jest? Pomijam imigrantów, których prawie w ogóle nikt nie liczy, a państwo ma też obowiązek zapewnić im pomoc.

- Dla dużej liczby osób starszych i chorych potrzebnych jest wielu ratowników, opiekunów...

A czy my mamy jakieś ochotnicze jednostki ratownicze? Nie mamy. Ja z chęcią poszedłbym do Szpitala Górniczego w Wałbrzychu, przeszedł przeszkolenie ratownicze i z wielką chęcią w czasie wojny, jeżeli nie zostałbym zmobilizowany, byłbym ratownikiem medycznym. Świetnie bym się też sprawdził w opiece nad osobami starszymi, bo przez lata zajmowałem się babcią.

- Ale czy państwo chce albo jest w stanie z tych umiejętności skorzystać?

W jaki sposób, skoro po pierwsze szpitale są zadłużone, więc nie mają pieniędzy na organizowanie takich kursów, a po drugie nie ma ustawy, która by takie kursy regulowała.

- A pomoc medyczna to tylko czubek góry, którą jest obrona cywilna.

Obrona cywilna ma nas nauczyć wychodzenia ze swojej strefy komfortu, kiedy jest to konieczne. A czy my jako społeczeństwo jesteśmy gotowi wyjść z tej strefy komfortu, aby komuś pomóc? Czy jesteśmy w stanie odkopywać z narażeniem własnego życia miejsce, w którym są zasypane dzieci, bo spadła bomba? Czy jesteśmy w stanie odmówić sobie podstawowej przyjemności, żeby podzielić się chlebem z sąsiadem? Czy jesteśmy w stanie zachować się w sposób cywilizowany, kiedy pozostanie jedna czynna apteka na 30-40 tys. osób? Czy ktoś nas przygotowuje na to, jak się wtedy zachować? Czy nasze państwo jest na to przygotowane? No nie, bo tylko idiota by w to uwierzył przy obecnym stanie wiedzy.

- Rozmawiamy już o bardziej zaawansowanych czynnościach, jak reagowanie w strefach zagrożenia, ale ja się zastanawiam, czy my, jako państwo i społeczeństwo, jesteśmy w stanie ewakuować cywilów z takich stref.

Wrócę do przykładu charkowskiego. W chwili rosyjskiej agresji w tym mieście było 1,5 mln ludzi. Według mera Charkowa w ciągu kilku pierwszych dni i tygodni uciekło 1,2 mln ludzi. Wtedy tam nic nie zadziałało tak, jak powinno. Po pierwsze, uciekali ludzie, którzy niekoniecznie powinni byli uciec, bo konstytucja mówi jasno, że za obronę państwa odpowiada każdy z nas, czy się to komuś podoba, czy nie. Mamy jako obywatele prawa, ale też obowiązki. A wtedy w niekontrolowany sposób uciekali wszyscy, łącznie z mężczyznami w sile wieku czy specjalistami w dziedzinach niezbędnych do obrony państwa. 

Po drugie, wtedy nie mieliśmy do czynienia z ewakuacją, ale z czymś, co mogę porównać do chaotycznej ucieczki dużych grup ludności w Polsce w 1939 r. Dlatego my tu w Polsce powinniśmy zastanowić się, co się stanie, jeżeli nie daj Boże, wybuchnie coś na naszej wschodniej czy północnej granicy? Rzesze ludzi będą chciały dotrzeć do bezpiecznego miejsca. Czy polskie państwo przygotowało dla nich takie miejsce? Czy polskie państwo przygotowało dla nich drogi ewakuacji?

- Taką drogą ewakuacji będzie prawdopodobnie autostrada w kierunku Berlina, która zatka się na tydzień lub dłużej, czego nas uczy przykład tzw. trasy żytomierskiej prowadzącej od Kijowa w stronę Warszawy, która wówczas zakorkowała się na wiele dni.

Tak, tylko tu może być jedna różnica. Rosjanie, wchodząc na Ukrainę, wciąż traktowali Ukraińców jako swoich, jako potencjalną część narodu rosyjskiego. Natomiast my jesteśmy dla nich wrogami i zdrajcami. Dlatego Rosjanom będzie łatwiej bombardować na tej autostradzie polskie kobiety i dzieci niż w lutym 2022 r. ukraińskie kobiety i dzieci, które teoretycznie mogły się stać ich obywatelami. O nas nikt tak nie będzie myślał.

- Pytanie, czy ci ludzie będą przygotowani do tej wielodniowej podróży. Czy będą mieć plecaki ucieczkowe z zapasami żywności, wody, leków, odzieży, źródeł ciepła, słowem tego wszystkiego, co zapewni człowiekowi względne bezpieczeństwo na te parę dni?

Nie będą mieli, no bo skąd mają o tym wiedzieć, skoro państwo ich do tego nie przygotowało, chociaż miało taki obowiązek? Problemy na takiej zapchanej autostradzie będą się mnożyć. Weźmy na przykład ten prosty fakt, że wojsko nie ma ustalonych tras przejazdów z innymi instytucjami.

- Co się wtedy stanie?

Ano polski żołnierz będzie spychał do rowu te auta z kobietami i dziećmi, bo nie będzie miał innego wyjścia. Przecież on będzie jechać, żeby bronić tych kobiet i dzieci.

- Załóżmy, że tym kobietom i dzieciom udało się gdzieś dotrzeć.

Ale gdzie, skoro na jedno z moich pytań Komenda Główna Straży Pożarnej, która odpowiada obecnie za obronę cywilną, stwierdziła, że nie mamy przygotowanych miejsc docelowych dla uchodźców? W związku z tym będziemy mieć powtórkę z rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Tylko że w tym momencie całe państwo nie będzie mogło się skupić na tych uchodźcach, bo część tego państwa to będzie terytorium, z którego ci uchodźcy uciekają. Prawie 100 proc. instytucji państwowych będzie skupionych na zapewnieniu bezpieczeństwa i walce z agresorem. 

Ludzie będą przerażeni. Delikatnie mówiąc, część mężczyzn w wieku poborowym będzie chciała uciec na Zachód, żeby tego poboru uniknąć. Ci nie będą objęci żadną ochroną, raczej polskie państwo będzie ich ścigać, a Niemcy będą blokować ich na granicy. I co z tymi ludźmi? Ano nic. Niech sobie radzą. To jest stan na dzisiaj.

- Wygląda to na jeszcze większy armagedon niż bezładna ucieczka Ukraińców 24 lutego 2022 r.

Obawiam się, że będzie on dramatycznie większy. Zacznijmy od tego, że Polska pierwszego dnia po inwazji otworzyła granice dla Ukraińców. My przyjęliśmy tych ludzi z otwartym sercem. Nie mam pewności, czy to samo zrobią Niemcy. Nie mówię, że oni tego nie zrobią. Natomiast pamiętajmy, że wtedy Niemcy też będą w trakcie wojny, bo są w NATO. Ja w ogóle nie wierzę w to całe gadanie, że NATO to słaby sojusz, który nie pomoże. Jednak uważam, że najpóźniej pierwszego dnia wojny w Niemczech będzie już stan wojenny. 

A nie wiemy, jakie Niemcy mają procedury w takiej sytuacji. Nie wiemy, czy oni nie stwierdzą, że mogą być wśród naszych uchodźców dywersanci, którzy tam oczywiście będą. Nie wiemy, czy Niemcy nie stwierdzą, że trzeba zatrzymać ludzi, żeby Wojsko Polskie mogło sięgać po poborowych. To będzie zupełnie inna sytuacja od tej, którą Ukraińcy mieli w 2022 r. Cały Zachód będzie w stanie wojny i to wojny z państwem atomowym.

- A my będziemy państwem frontowym tego Zachodu, więc powinniśmy być najlepiej przygotowani, także z zakresu obrony cywilnej.

W modelowej sytuacji powinniśmy wtedy pokazać przykład nie tylko innym państwom Zachodu, ale też swoich obywatelom. To powinien być moment, w którym rząd wychodzi i mówi: panie i panowie, spokojnie, tu jest szuflada w Sztabie Generalnym, generał Kukuła wyciąga odpowiedni plan działania. Tam jest podobna szuflada w MSWiA. Co więcej, podobne szuflady są w każdym urzędzie samorządu terytorialnego. Co by się nie działo, to mamy na to plan. Jedyne co musisz zrobić drogi obywatelu, to nie panikować i zapewnić sobie wodę, żywność i leki na siedem dni. Resztę ogarniemy my, państwo.

- Piękne marzenie, które jednak nie przystaje do polskiej rzeczywistości.

W tej chwili w tych "szufladach" nie mamy dosłownie nic. A najgorsze jest to, że najważniejszym elementem tego systemu jest zwykły człowiek, który też nie wie nic, bo nikt mu tego nie powiedział.

- Spróbujmy skupić się na kilku podstawowych elementach naszego systemu obrony cywilnej, którego jeszcze nie ma. Czy obywatel jest w stanie zapewnić sobie zapasy żywności, wody, leków, to jedna sprawa. Ale czy takimi zapasami dysponuje polskie państwo?

Pojawiają się informacje, które zaznaczam, nie są jeszcze zweryfikowane, że Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych nie ma własnych zapasów żywności, tylko umowy z prywatnymi firmami, które te zapasy składują. Kiedy o to samo zapytałem Urząd Miasta Warszawa, ten stwierdził, że on nie ma żadnych zapasów żywności dla swoich pracowników w sztabie kryzysowym, bo od tego jest RARS i to właśnie oni mają im dowozić tę żywność. Leków Urząd Miasta Warszawa też nie ma na czas kryzysu, no bo przecież nie jest szpitalem. RARS w pewnych kategoriach medycznych zwiększył swoje zapasy w ciągu ostatnich dwóch lat, na przykład liczba szczepionek wzrosła o 79 proc. Natomiast w innych kategoriach zapasy spadły. Na przykład liczba produktów leczniczych zmniejszyła się o 30 proc.

- Czy z twoich badań wynika, że my w ogóle mamy jakieś zapasy?

Ja się bardzo obawiam, że nie mamy. Ale zakładając, że po przeczytaniu tego wywiadu polski obywatel będzie miał prawo odczuwać pewne obawy, to bardzo bym chciał, żeby wtedy wyszedł któryś minister, pokazał dokument i powiedział: "My wszystko to mamy. Nie mogę dokładnie powiedzieć ile, bo to są informacje niejawne, ale mamy wystarczającą ilość żywności, wody, leków etc. dla tylu a tylu proc. społeczeństwa. Ja za to ręczę i zapraszam Najwyższą Izbę Kontroli do sprawdzenia tego". Wtedy NIK kontroluje i mówi: "Tak, pan minister powiedział prawdę". Albo: "Nie, pan minister kłamał". I wtedy pan minister dostanie zarzuty karne.

- To na poziomie państwa, ale zadawałeś pytania o zapasy jednostkom samorządów terytorialnych. Co z tych pytań wyszło?

Część samorządów odpowiadała, że nie ma podstawy prawnej, aby dokonać takiego zakupu. Część odpowiadała, że oni bardzo by chcieli zakupić takie zapasy, ale nie mają na to pieniędzy. Na przykład jedno z ważniejszych miast w linii prostej pomiędzy Białorusią a Warszawą prosiło urzędy centralne o dofinansowanie, bo bardzo by chcieli kupić agregat energetyczny, żeby w razie wojny móc zarządzać tym miastem. Jak więc dyskutować o rezerwach strategicznych w sytuacji, w której marzeniem całkiem sporego miasta jest posiadanie jednego agregatu? I to jest miasto, które całkiem poważnie podchodzi do kwestii obrony cywilnej, bo mimo braku uregulowań prawnych kupują maski przeciwgazowe i jakoś to rozliczają. Ale są miasta, które nie mają nic.

- Także te duże?

W jednym z większych polskich miast rozwiązano problem żywności dla sztabów kryzysowych na czas poważnych zagrożeń w tak sprytny sposób, że podpisano stosowną umowę z firmą cateringową, więc teraz niech ona się martwi. Jak wiadomo, w czasie wojny firmy cateringowe działają bez zarzutu.

- Jakie kwoty przewidują w swoich budżetach na obronę cywilną te największe polskie miasta?

Na przykład Kraków wyda w tym roku 248 tys. zł.

- Tyle, co nic.

Warszawa do zeszłego tygodnia nie wydawała właśnie nic. Obiecali ostatnio, że przeznaczą 117 mln zł, ale dopóki nie będzie tych pieniędzy w budżecie miasta, to w nie nie uwierzę.

- Na co może starczyć roczny budżet Krakowa?

Na niewiele. Ciekawy jestem, ile kosztuje organizacja maratonu w Krakowie. Trzeba pozamykać ulice, zorganizować jedzenie i wodę, zatrudnić ludzi. Nie zdziwiłbym się, gdyby te kwoty były podobne. Nie chcę się narazić biegaczom, bo bardzo szanuję ich hobby, ale jesteśmy w sytuacji, w której duże miasta nie mają schronów, planów ewakuacji, więc jest na co wydawać.

- Wracając do kluczowego zasobu, jak polski obywatel stoi z wodą w razie sytuacji kryzysowej?

To jest pytanie o to, czy polskie państwo w ciągu ostatnich 30 lat poczyniło jakiekolwiek inwestycje w zabezpieczenie miejsc czerpania wody w czasie pokoju, kryzysu i wojny. Odpowiedź brzmi: nie. Od 2001 r. jako Zachód prowadzimy wojnę z terroryzmem, od 10 lat mamy wojnę na Wschodzie, więc świadomość takiego zagrożenia jest. Ale czy ktoś widział informację o tym, że jakaś rządowa agencja choćby dokonała zakupu tysiąca cystern na wodę ostatnio, bo mamy eskalację wojny za naszą granicą?

- Znowu obywatel jest zdany na samego siebie?

Przypuszczam, że gdyby doszło co do czego, to w dużych miastach Państwowa Straż Pożarna, a w małych miastach i wsiach Ochotnicza Straż Pożarna zapewnią nam wodę. I oni to zrobią, bo to są świetne chłopaki i mają do tego idealne umiejętności. Tylko że oni powinni wtedy robić coś znacznie ważniejszego. I będą to robić, a w 30. godz. swojej pracy będą rozwozić wodę, bo pewnych rzeczy nie pilnował jeden urzędnik lokalnych wodociągów.

- A w ciągu tych 30 godzin bez wody ludzie będą czerpać z rzeki wodę, której państwo nie nauczyło ich filtrować w ramach przygotowań z obrony cywilnej.

Musimy też założyć, że nie zostanie zniszczona infrastruktura straży pożarnej lub ujęcia wody. A takie zagrożenie istnieje, bo bywa, że wrażliwe dane są wprost podsuwane obcym wywiadom. Na przykład ostatnio powiat wrocławski opublikował na Facebooku ponad 200 stron dokumentów wraz mapami, które informują, skąd wodociągi wrocławskie będą czerpać wodę w czasie wojny. Podano tam nie tylko miejsca awaryjnego czerpania wody, ale także liczbę pracowników takich punktów. W tym samym czasie aresztowano rosyjskich szpiegów, którzy robili w Polsce zdjęcia infrastruktury krytycznej, co pokazuje, że rosyjski wywiad jednak też ulega degradacji, ponieważ oni znacznie lepsze informacje mogli sobie ściągnąć ze strony powiatu wrocławskiego.

- Jakimi zasobami, oprócz wody, żywności, leków, powinniśmy się martwić w obliczu upadku polskiej obrony cywilnej?

A choćby internetem. Jest w Polsce taki budynek, do którego każdy z nas może sobie wejść, bo nie ma tam nawet ochrony i w ciągu mniej więcej dwóch minut wyłączyć internet w połowie pewnego województwa. Co prawda blisko jest komenda policji, ale zanim dojadą, to sprawcy już dawno nie będzie, podobnie jak internetu. W kontekście uregulowań dotyczących obrony cywilnej, a raczej ich braku, warto sobie zadać pytanie, czy my mamy przygotowane rozwiązania pozwalające na to, aby przymusić prywatnego dostawcę istotnych usług podstawowych, czyli internetu i telefonii komórkowej, do tego, aby zapewnić bezpieczeństwo w tym obiekcie? 

Bo to ta firma wynajmie 67-letniego ochroniarza, który ma pod sobą obszar 30 km i na wezwanie przyjedzie w ciągu 25 minut, albo i nie, to wystarczy dla ubezpieczyciela, ale nie do zapewnienia bezpieczeństwa państwa. Czy państwo może nakazać tej firmie, żeby wynajęła wysokiej klasy specjalistę od ochrony ze stażem w wojsku, policji lub ABW? Czy może nakazać tej firmie, żeby zamiast szklanych drzwi, które wywali każdy żul spod budki z piwem, zamontowała tytanowe drzwi, przez które nikt nie przejdzie, jeśli nie ma odpowiedniej karty? Czy państwo może dziś to zrobić? Odpowiedź jest prosta: nie może.

- Komunikacja w czasie wojny jest absolutnie kluczowa dla bezpieczeństwa państwa.

I to jest znacznie szerszy problem. Chociażby kwestia informowania o nalotach obywateli przez państwo. Mamy tę słynną aplikację w Ukrainie, gdzie obywatele informują państwo, że coś leci. Czy Polska jest na takie sytuacje przygotowana?

- Jeśli mówimy o internecie i komunikacji, to narzuca się kwestia prądu i polskiego problemu z przestarzałą siecią energetyczną.

A to także jest część systemu obrony cywilnej. Kolejne rządy od lat unikały tego problemu, bo po pierwsze jego rozwiązanie dużo kosztuje, po drugie efekty są niewidoczne dla Kowalskiego, po trzecie temat jest skomplikowany i po czwarte łatwo się na nim politycznie wywrócić. Efekt jest taki, że dziś operatorzy tych przestarzałych sieci energetycznych ostrzegają, że może dojść do blackoutów. Jeżeli więc ta sieć może przestać działać w czasie pokoju, to pomyślmy, co się z nią stanie pod rosyjskimi bombami.

- Celowo nie poruszałem w tej rozmowie sprawy schronów, ponieważ ta dyskusja przetoczyła się przez media w ostatnim tygodniu. Tu wnioski są proste: Polska dysponuje schronami dla może 4 proc. mieszkańców. Dla porównania Finlandia zapewnia miejsce w schronach dla ponad 80 proc. mieszkańców. Dodatkowo najmniejsza liczba schronów w Polsce znajduje się w tych województwach, które graniczą z Rosją lub Białorusią, czyli w warmińsko-mazurskim, podlaskim i lubelskim.

To oczywiste, bo my budowaliśmy schrony za komuny, a wtedy Związek Radziecki był naszym sojusznikiem. W III RP już ich nie budowaliśmy, dlatego najsłabsi pod tym względem jesteśmy na wschodzie.

- Pozostaje nam modlić się, aby wojna nie wybuchła, bo jeśli tak się stanie, to państwo jest całkowicie nieprzygotowane na obronę własnych obywateli.

W tej chwili jesteśmy skazani na sytuację, w której jeśli wybuchnie wojna, to znowu w ramach pospolitego ruszenia będziemy to państwo łatać taśmą klejącą i daj Boże, żeby tej taśmy starczyło. Bo jeżeli nie starczy, to choćby nasi żołnierze pokazali największy honor i dumę na froncie, to państwo i tak się zapadnie. Stanie się tak dlatego, że na zapleczu nie będzie ludzi przygotowanych, zorganizowanych i wiedzących, co w ogóle mają robić.

Wolna, niepodległa, demokratyczna III Rzeczypospolita jest niesamowitym dobrem. Weźmy w końcu za nią odpowiedzialność. Złapmy za twarze tych polityków i powiedzmy: "To ma być załatwione, bo jak nie, to na taczki i do lasu i tam sobie grzyby zbierajcie"."


Obraz: *Internet 

piątek, 22 marca 2024

Polska za rządów Donalda Tuska

"Zostawili nam rekordowy dług, wszechobecną korupcję, zdeprawowane media, partyjną prokuraturę, chaos w sądach, tysiące krewnych i znajomych w spółkach, bałagan w rolnictwie, skompromitowaną dyplomację, wetującego prezydenta i partyjniaka w NBP. Kończymy porządki i przyspieszamy." - D. Tusk.

Nie szczypie się, ale wali prawdę między pisowskie oczy i przedstawia fakty wyborcom. Jednocześnie widać, że Koalicja 15 października daleka jest od komfortu rządzenia, jaki to komfort miał PiS. W takiej oto sytuacji rząd zmaga się z niezadowoleniem wyborców mających pretensje, że jedne sprawy idą za wolno, inne za szybko, a jeszcze inne oddalane są na później, lub marginalizowane. Warto zastanowić się, czy tej koalicji uda się osiągnąć kompromisy, czy uda się wypracować takie metody rozwiązania wszystkich problemów, by nie zaszkodzić w jej trwaniu. Do tego jednak potrzeba wzajemnego szacunku, dobrej woli i... kultury słowa. Niestety. 

Nerwy bowiem mogą puszczać, ale trzeba mieć zdolność je powstrzymywać, dla dobra ogółu.

Donald Tusk nie jest Jarosławem Kaczyńskim. Nie może jednym słowem zdyscyplinować liderów współtworzących koalicję rządową, bo nie tak się umawiali. Każda ze stron ma prawo do wygłaszania swoich racji i poglądów i każda ze stron trzyma się tego pazurami. Tyle tylko, że nadmierne i krótkowzroczne bronienie swoich racji, na zasadzie patrzenia tylko na swój czubek nosa, nie zawsze dobrze się kończy. W zbiorze tylu interesów koalicja MUSI znaleźć złoty środek, i nie może zapominać o najważniejszym, o swoim wyborcy, który zawierzył obietnicom i zaufał na wyrost. Niestety. To politycy są dla Polaków, a nie odwrotnie.

Polska polityka potrzebuje na cito nowej metody jej prowadzenia. Polska polityka nie powinna znać słów: >niemożliwe<, >ignorancja< czy >zła wola<. Ponieważ mówimy o metodach, to jedną z nich może być obiecany spokój w przeprowadzaniu planu i realizowaniu obietnic. Nie wystarczy straszenie Trybunałem Stanu dla podpadniętych, nie wystarczy skupienie się wyłącznie na rozliczaniu PiS. Wyborcy oczekują spokojnego przeprowadzenia Polski przez burzę wydarzeń już się dziejących i tych co nastąpią. Bo to spokój i zdrowy rozsądek są elementami równowagi i stabilności. Jeżeli o stabilności w ogóle można mówić w dzisiejszej sytuacji geopolitycznej.

Nowej władzy nie jest łatwo. Ale też wiedziała na co się porywa. Przejęcie po PiSie Polski w stanie permanentnej patologii, jaką zostały dotknięte państwowe Instytucje najwyższego i tego najniższego szczebla, to wyzwanie godne samego boga Heraklesa. Czy zatem można by rzec, że to zadanie ponad siły zwykłego śmiertelnika? Bóg Herakles poradził sobie ze swoim zadaniem w jedną noc. Czy premier Tusk poradzi sobie ze swoim w cztery lata? Czy okaże się na tyle silnym człowiekiem i charyzmatycznym politykiem, by uzyskać posłuch u koalicjantów? By zdobyć cierpliwość i wyborców i Polaków? Czy uda mu się na stałe wyeliminować Kaczyńskiego z polityki? 

Przyszłość pokaże, czy zaufanie nasze zostało dobrze ulokowane. 

Mnie bardzo cieszy fakt, że wszystko czego podejmuje się ten rząd, jest robione na naszych oczach w taki sposób, byśmy potem nie mieli cienia wątpliwości, że coś jest niezgodne z Prawem. Wprawdzie rząd premiera Donalda Tuska wciąż nie ma swojego rzecznika, to jednak regularnie odbywają się konferencje prasowe ministrów odpowiedzialnych za swoje resorty. Czyli jesteśmy na bieżąco. A zauważmy, mija dopiero 100 dni rządów D. Tuska, w czasie których zupełnie zmieniły się nasze relacje z Brukselą, co skutkuje początkiem wypłacania Polsce pieniędzy z Funduszu KPO, a co swoją oportunistyczną polityką wstrzymywał PiS. 

To 100 dni, w czasie których nowy minister obrony narodowej, minister spraw zagranicznych i minister sprawiedliwości musieli naprawiać błędy i odrabiać zaległości po poprzednikach. Sprzątanie po nich a potem naprawa tego co zepsuli, wymaga czasu. Mówię o bezpieczeństwie naszego kraju, mówię o naszych żywotnych interesach, mówię o przywracaniu równowagi w stosunkach między Polską a Ukrainą. Mówię o przywróceniu stanu normalności w Polsce. Bo tak, jak nie było nam do śmiechu przez ostatnie osiem lat, tak teraz jak kania dżdżu Polki i Polacy potrzebują n o r m a l n o ś c i. Po grupie bezkarnych dyletantów, których głównym zajęciem było rozkradanie, rozdawanie i psucie, potrzebujemy spokoju.

Ale żeby ten spokój nastał, najpierw trzeba dokonać audytu pisowskiej Polski. Trzeba na oczach Polaków podliczyć ile miliardów rozdano, zdefraudowano, podarowano czy w ogóle zmarnowano. Trzeba policzyć stan kasy państwowej i stan finansów publicznych, i jeżeli rząd D. Tuska uczciwie i wiarygodnie przedstawi nam wyniki, jeżeli przy tym powie co można zrealizować a czego nie można, to na pewno zostanie to przyjęte przez wyborców pozytywnie. Jestem o tym przekonana. A to, że poprzednia ekipa doprowadziła polskie sprawy na skraj bankructwa, powinno być regularnie nagłaśniane, powinno być rozliczone i powinna być zastosowana adekwatna kara. To wiemy.

Podsumowaniem, które może rzetelnie ocenić 100 dni obecnego rządu, mogą być kwietniowe wybory samorządowe. Ale jak tu oceniać coś, co nie zostało w całości przeprowadzone. Miało być 100 konkretów na 100 dni, jednak już wiadomo, że tego nie dało się przeprowadzić tak jak obiecano, bo 100 dni to za mało czasu na zrealizowanie planu. Widzimy ile czasu zajmuje czyszczenie instytucji z pisowskich funkcjonariuszy i jakimi sposobami i metodami osiągany jest cel. A jest osiągany z żelazną konsekwencją, a prawne kontrowersje to spodziewany koszt tych działań. Ten ruch był i jest potrzebny, inaczej D. Tusk byłby przez PiS wciąż bezpardonowo atakowany.

I nie tylko przez PiS. Koalicjanci brykają i już nie powstrzymują swoich apetytów tak jak to robili na początku kadencji. Hamulce zaczynają pękać. Myślę, że jedyną rzeczą trzymającą jeszcze koalicję w ryzach, jest rozprawienie się z rozpędzonym PiS, który nie mógł się zatrzymać w tym swoim dziele niszczenia. Musimy pamiętać, że łatwo jest zburzyć, zaś trudniej odbudować. Natomiast rząd musi pamiętać, że ściganie poprzedników nie może stać się jego głównym zajęciem mimo, że opinia publiczna tego właśnie wymaga. Mimo jednak że wymaga, nie wolno rządowi przekraczać granicy, bo łatwo może zostać posądzony o populizm i wyborczą ściemę. 

Donald Tusk musi trzymać rękę na pulsie, musi kontrolować ruchy swojej koalicji, by nie pogrążać bardziej i tak już przez PiS wynaturzonej polityki, będącej twardym orzechem do zgryzienia. Nie jest politycznym nowicjuszem i nie jest tym Tuskiem z czasów pierwszych rządów w latach 2007 - 2014. Dzisiaj to inny człowiek, ale też mamy inną rzeczywistość. Pewnie że nie ma idealnej władzy, która pod każdym względem potrafiłaby być sprawcza i skuteczna. Nie możemy więc  oczekiwać od premiera Donalda Tuska, by na nasze życzenie nagle okazał się być politycznym czarodziejem XXI wieku. 

Trzymajmy raczej kciuki za niego, by jego styl rządzenia okazał się skutecznym kołem ratunkowym, by populistyczna spuścizna poprzedników nie zakłócała rytmu zmian jakie ma zamiar wprowadzić. Dzisiaj jesteśmy w zupełnie innym miejscu i czasie, gdzie dzieje się tak dużo, że aż w głowie się kręci. Nie jestem zwolenniczką oceniania tych 100 dni mimo, że obiecano nam w tym czasie realizację 100 konkretów. No i co z tego? Wielu prześciga się na ilość słów, ale czy któryś z cenzorów zastanowił się, że wychodzenie z tak autorytarnego bajzlu to o wiele większe wyzwanie, niż tylko odsunięcie od władzy i rozliczenie pisowskiego populizmu.


Nie wystarczy tylko rozliczyć, trzeba jeszcze naprawić to co zostało przez PiS i Kaczyńskiego zdewastowane. Za to w przyszłości oceniałabym rząd D. Tuska, jeżeli już miałabym to zrobić. A te 100 dni to początek, to przymiarka i próba zmierzenia się z bardzo trudnym wyzwaniem.


Obrazy: *Foksal *Demotywatory *Internet 

czwartek, 21 marca 2024

Wyborcy P i S

Polską politykę śledzę już od dawna. Miewałam swoje sympatie polityczne, bywałam ostrą cenzorką poczynań parlamentarzystów, krytykowałam, chwaliłam, obrażałam się, robiłam sobie przerwy od polityki, uczyłam się odróżniać ziarna od plew. Nie zdarzyło mi się jednak zastanawiać nad wyborcami każdej ze stron. Do czasu. Po tym, jak poprzednia władza obdarzyła nas swoją łaską, cokolwiek to znaczy, zaczęła mnie nurtować sprawa wyborców PiS, wyznawców Kaczyńskiego, którzy stali i nadal stoją za nim murem, bez względu na to co zrobił on sam i czego przez tak wiele lat dopuszczali się jego wierni partyjni funkcjonariusze.

Z dniem 15 października 2023r. rzeczywistość polityczna w Polsce, głosami 11,5 mln. wyborców zmieniła się na niekorzyść obozu wówczas rządzącego. Dzisiejsze zachowanie polityków tego obozu odczytuję jako głębokie niezadowolenie z tychże wyborców, bo jak śmieli podjąć taką decyzję. Przecież pod rządami prezesa Kaczyńskiego Polska była rajem, wszystkim żyło się bardzo dobrze, bo polska gospodarka kwitła jak dobrze nawożona najlepszym nawozem róża. I nagle tak wspaniałe ugrupowanie zostaje skutecznie odsunięte od władzy? Co ci wyborcy sobie myślą! Taka postawa w różnych konfiguracjach jest lansowana przez przegraną stronę. Jak wszyscy dobrze wiemy, prawda jest zupełnie inna.

Rządy Zjednoczonej Prawicy miały miejsce jeszcze nie tak dawno, więc trudno posądzać kogokolwiek o brak pamięci, nawet samych wyborców PiS. To, czego dopuszczała się władza w latach 2015 - 2023, można śmiało umieścić w kategoriach przestępstw politycznych, gospodarczych, finansowych i z oczywistych względów podlegających pod kodeks karny. Nie wierzę, że wyborcy PiS nie zdają sobie sprawy z patologii rządów ich ulubionej partii. Nie wierzę, że są tak zaślepieni, by nie mogli dostrzec skali szkód wyrządzonych Polsce, Polakom i im samym. Przecież nie są dziećmi. To dorośli ludzie, więc nie było i nie ma potrzeby, by prowadzić ich za rączkę.

Nie ma potrzeby wszystkiego im tłumaczyć, bo sami zawsze doskonale wiedzieli co robili składając krzyżyk przy konkretnym nazwisku. Mając poglądy jakie mają, podejmując decyzje jakie podejmują, muszą ponieść tych poglądów i tych decyzji konsekwencje. Muszą zdawać sobie sprawę z własnego zachowania i przypomnieć sobie, czym kierowali się w popieraniu wyborczym akurat tego populistycznego, przestępczego i fanatycznego ugrupowania. A kierowali się wyłącznie własną ewentualną korzyścią finansową. Nie zwracali uwagi na krzywdy innych Polaków, bo ich to nie obchodziło. Tacy byli i tacy są wyborcy PiS. Niemoralni, zepsuci do szpiku kości.

Nie nauczyli się przez ten czas niczego i już nie nauczą. Zawsze już będzie to nad nimi wisiało, to, że własnymi egoistycznymi decyzjami świadomie zamieniali życie reszcie Polaków w piekło. Czy kiedykolwiek zauważą jakiego wrednego planu byli częścią? Czy w porę dorosną, by zrozumieć, że ich czyny nigdy nie zostaną zapomniane, i że oni sami prędzej czy później będą ich żałować? Gdy wreszcie przejrzą na oczy? Gdy zrozumieją, że Polskę nie tylko oni zamieszkują? Nie wiem czy będą żałować, czy dorosną, czy przejrzą na oczy. Przecież wg wielu sondaży, to zdeklarowani zawzięci prawicowcy, w większości praktykujący katolicy, w większości o zawodowym wykształceniu i po 65 roku życia.

Czego więc można od takich wymagać? - skoro zamknięci w swoich skorupach nie widzą reszty świata, skoro są zdolni wyłącznie do wyrażania gniewu i pogardy dla tej reszty świata. Zainfekowani wieloletnią pisowską propagandą i ideologią, nie są w stanie samodzielnie podjąć jakiekolwiek decyzje. Co "zbawca narodu" każe, to trzeba zrobić bez szemrania. Ot, klasyczny poddany, w głowie którego zakodowane jest posłuszeństwo po wsze czasy. Nieważne, że w treści pisowskiego przekazu dominuje ciężki populizm, za to okraszony trafiającą do ich szarych komórek ideologią i prawdziwym patriotyzmem. Że kradną? To co, ale się "uczciwie" dzielą. Wszak władza też musi się wyżywić.

Nieważne, że pisowska propaganda przybrała najbardziej czerwony z czerwonych kolor. Przecież ich telewizja nie kłamie. A że jest trochę agresywna i partyjna do bólu, to widocznie tak musi być. Najważniejsze że mówi, że zwyciężymy. Taki jest wyborca PiS. Chłonny na propagandę i ufny. Mimo porażek, mimo szoku po przegranej wciąż trwa, wciąż się trzyma legendą o wygranej. Kiedy ona nastąpi? Kiedyś nastąpi i wtedy reszta zobaczy kto ma rację. W tym przekonaniu czeka wyborca PiS na zrealizowanie planu swojego wodza, który przecież jakiś plan ma, prawda? A póki co kto ma siły, ten działa na permanentną destrukcję rządu Tuska.

To ma być plan na każdą następną kampanię wyborczą, i ma być tak skuteczny, by doprowadzić do spodziewanego odzyskania władzy. I to bardzo podoba się wyborcom PiS. O czym świadczą sondaże, znów windujące PiS na lidera wśród partii politycznych. Żeby wygrać nie wystarczy pobożne życzenie. Potrzeba jedności w tzw. Zjednoczonej Prawicy, trzeba mieć media publiczne, które jako broń propagandowa mogłyby znowu rozsiewać populizm ile wlezie. Potrzeba poparcia Dudy i niczym niezachwianej pozycji samego Kaczyńskiego jako prezesa. Jednak jak się okazuje, powyższe punkty stoją pod bardzo dużym znakiem zapytania. 

Na razie jedynym pewniakiem dla PiS jest żelazny elektorat, który bez względu na cokolwiek, stoi twardo za swoim wodzem. Bo to za rządów jego ugrupowania zaszły ogromne zmiany jakościowe, szczególnie na wsi. Wybrane (podkreślam to słowo) gminy zostały wręcz zasypane kasą. Docenili to mieszkańcy wsi i rolnicy wyrażając swoją wdzięczność poprzez bardzo wysokie wyborcze poparcie. Ale... czy to już przeszłość? Po wyborach z 15 października ub.r. szachownica nie jest taka sama. PiS odsunięto od władzy, a nowa przejęła po nim schedę z całym "dobrodziejstwem" inwentarza. Miało być tak, że wyborcy PiS widząc, że nowa władza nie jest wcale taka zła, nie mieli przy następnych wyborach głosować na partię Kaczyńskiego.

Nie mieli. Ale czy tak zrobią, zważywszy na to co się aktualnie dzieje? A przecież dzieje się. Na konto nowej władzy idą manifestacje niezadowolonych rolników mimo, że to poprzednia zawaliła sprawę. Według wyborców za wolno idzie realizowanie obietnic, z czego bardzo cieszy się dzisiejsza opozycja. Nowej władzy nie pomaga wewnętrzny konflikt, a szczególnie spór o legalność aborcji. Nie pomaga też gniew wielu innych grup społecznych, w sumie taki sam, który odsunął PiS od władzy. Przypomnijmy - był to gniew dużej części kobiet z powodu zaostrzenia prawa aborcyjnego. Potem pojawił się gniew Polaków w związku z sytuacją gospodarczą w Polsce. A gniew młodego polskiego pokolenia?

To m.in. spowodowało wygraną opozycji po ośmiu latach panowania PiS. Zatem, czy nowa ekipa zdoła przekonać do siebie elektorat poprzedniej władzy? Dobre pytanie. Kaczyński rządził przez osiem lat między innymi dlatego, że potrafił puścić w obieg legendę, że skoro trafnie odczytał potrzeby zwolenników, to jest w stanie "sterować nastrojami społecznymi", to miało pomóc mu w utrzymaniu się u władzy. I to, że był w stanie utrzymywać jak najdłużej polaryzację społeczną i międzypartyjną. Jednak ostatecznie legenda okazała się być legendą. Wszystko kiedyś się kończy. Władza PiS również, która przejechała się sromotnie na wyłącznej krytyce Donalda Tuska.

A przecież przynajmniej część wyborców PiS oczekiwała czegoś innego od swojej partii rządzącej od ośmiu lat. Oczekiwała pomysłów i planu na następne cztery lata. Oczekiwała konkretów. A Kaczyński właśnie to sobie odpuścił. Nie zwrócił też uwagi na fakt, że oprócz Platformy Obywatelskiej ostro do gry przystąpiła Trzecia Droga i Lewica, których zsumowany wynik dawał bardzo znaczącą przewagę nad jego ugrupowaniem. Przeszacował i zlekceważył przeciwnika, co w grze o wszystko jest grzechem śmiertelnym. Wie teraz jak to jest być tym przegranym. Wierny wyborca to wybaczy, ale czy wybaczy ten umiarkowany? Ten, który warunkowo go popierał?

Z polskim wyborcą jest tak, jak z łaską pańską, która na pstrym koniu jeździ. Wyborca poprze wtedy, gdy spełniane będą jego oczekiwania. Polskie kobiety jakoś nie mogą doczekać się rozwiązania kwestii dot. aborcji. Młodzi ludzie nie mogą doczekać się rozwiązania problemów związanych z brakiem mieszkań. A wszyscy Polacy oczekują od każdej władzy, podkreślę - od każdej władzy, żeby pod względem materialnym i gospodarczym wiodło im się coraz lepiej. Jeżeli te oczekiwania nie będą i tym razem spełniane, historia się powtórzy, wyborcy podziękują. Bo nie zadowoli ich tłumaczenie Koalicji 15 października, że nie jest PiSem. Wyborca też ma prawo być zmęczony tym ping - pongiem. 

No tak, ale są wyborcy PiS i są wyborcy innych partii. Mają różne podejścia, oczekiwania i różne poglądy. W Polsce to niezły tygiel emocjonalny, w którym okładamy się wzajemnie inwektywami i nie tylko nimi. Są m.in. głosy takie, że nie należy obrażać wyborców PiS, nie należy ich atakować bez powodu, czy wchodzić z nimi w jakikolwiek konflikt, bo przecież mogą kiedyś zmienić swoje stanowisko. Dobrze, ale ta zasada powinna działać w obie strony. Tak jak wcześniej napisałam, wyborcy PiS to nie są dzieci zagubione w politycznej mgle, wiedzą co robią, więc nie należy się z nimi cackać. A tu słyszę, że jest możliwe nawet ich zwabienie lub zneutralizowanie obietnicami.

Czy to podwyżkami, albo np. lepiej funkcjonującą służbą zdrowia. Jest to teraz wykonalne, skoro latami nie udało się pewnych spraw załatwić? Wątpię. Elektorat senioralny PiS jest nie do ruszenia. Nowej władzy potrzeba dużo pieniędzy i nowych pomysłów, nie tylko na poprawę służby zdrowia. Wyzwań jest niekończąca się lista. Potrzeba więc dużo wysiłku, by zwrócić na siebie uwagę choćby jakiejś części pisowskich wyborców. A wciąż jest ich spory procent. To naprawdę bardzo solidna podstawa, pomagająca PiS w utrzymaniu się przez tę kadencję, jako dużej i mimo wewnętrznych kłótni jednolitej partii opozycyjnej.

Rząd Donalda Tuska na tym tle, to karkołomna składanina kilkunastu formacji szukająca jakiegokolwiek kompromisu. Jeżeli wyborca PiS i sam PiS "dzielnie" wytrzymają te cztery lata, to może... MOŻE... po następnych wyborach parlamentarnych będą mogli liczyć na powrót do władzy. No, ale morze jest głębokie i szerokie. Żelazny elektorat wiele zniósł ze swoimi wybrańcami i to z otwartą przyłbicą. A jeszcze więcej im wybaczył. Przyznam, dziwna to symbioza, jakże przedawkowana populizmem i nad wyraz rozdętą ideologią Kaczyńskiego. Na wyborców PiS nic nie działa, to fanatyczna grupa społeczna charakteryzująca się wyjątkowo skuteczną odpornością na pisowskie afery.

Gdyby Kaczyński odebrał tej grupie cenne przywileje, jestem przekonana, że nadal wierzyłaby we wszystko. Bez mrugnięcia okiem. To elektorat cyniczny wiedzący bardzo dobrze co robił i czym jest PiS. To elektorat wiedzący doskonale czym była Telewizja Publiczna, pieszczotliwie zwana TVPiS. To elektorat nie wierzący w żadne tam sądownictwo czy inne Unie Europejskie, za to bezkrytycznie wierzący w to co mówił i mówi Kaczyński. Wyborca PiS jest nie do zdarcia w swoich przekonaniach. A jak wiemy, przekonanego nie przekona się. Kropka. Cynizm tych wyborców osiągnął dno. Dlatego nie podzielam opinii, że trzeba z nimi delikatnie postępować.

Z jakiej racji? Tak zdeterminowany i odporny wyborca nie stłucze się jak jajko, ma zbyt twardą skórę.


Obrazy: *Newsweek *YouTube *Wyborcza.pl 

sobota, 16 marca 2024

Przychodzi wieloryb na Komisję

No więc... Kochani... ręce opadają. Tyle było szumnych zapowiedzi z obu stron, że jedna drugą rozłoży na łopatki, a tu wyszedł teatr. Nic więcej tylko teatr. Miała Komisja szczegółowo przemaglować pana świadka J. Kaczyńskiego na okoliczność jego wiedzy dotyczącej afery Pegasusa, a w zamian dostała figę z makiem. Z wczorajszego przesłuchania wynoszę niesmak. Bo to nie było przesłuchanie, tylko jakaś rozmemłana odpytka przeprowadzona karygodnie. Państwo członkowie Komisji ds. Pegasusa nie byli do niej w ogóle przygotowani. Niedoróbki, brak kompetencji, braki w wiedzy nadrabiali miną. Gdy patrzyłam na to przedstawienie, przypomniałam sobie pierwszą Komisję sejmową ds. afery Rywina. 

Od razu rzuciła mi się różnica między tamtą a tą. Poziom kompetencji , wiedzy i przygotowania członków tamtej był o niebo, wręcz nieporównywalnie lepszy od tej. I rzuca się też w oczy pewien fakt, że mamy teraz w takich Komisjach coraz gorszej jakości przedstawicieli. Jedyne co najlepiej im wychodzi, to absolutnie bezprzykładne i notoryczne prowokowanie kłótni i wzajemne obrzucanie się oskarżeniami. W stylu, który nie przystoi politykowi, parlamentarzyście. Teoretycznie, bo praktyka jest jaka jest. Najlepiej w tym zamieszaniu bawił się pan świadek Kaczyński, który praktycznie robił co chciał. I mimo wielu godzin przesłuchania, jak było widać, miał się bardzo dobrze. Był w swoim żywiole. Już od początku rozgrywał wysoką Komisję po swojemu. 

Że tego wysoka Komisja nie przewidziała, to tylko źle o niej świadczy. Jakiś śladowy procent merytoryczny, jeżeli się ukazywał, to zaraz był przykrywany brakiem technicznego przygotowania. Tak na marginesie obawiam się, że jak tak dalej pójdzie, to czy ten skład cokolwiek wyjaśni. Pani przewodnicząca jako była policjantka i negocjatorka, nie za bardzo dawała radę. Wdawała się w słowne przepychanki, jej koledzy w tym samym czasie milczeli, a posłowie PiS spokojnie realizowali plan obstrukcji posiedzenia. Robili to, co potrafią najlepiej, czyli taktyczną zadymę. Jednocześnie próbowali na swój niewybredny sposób wcisnąć nam, że cała ta Komisja nie powinna zostać powołana. 

Że pan były premier, wicepremier, doktor nauk prawnych, prezes PiS i wieloletni poseł, nie powinien być świadkiem w tak banalnej sprawie, jaką jest sprawa Pegasusa. I chyba dobrze, że do tego doszło, bo zobaczyliśmy na własne oczy, jak PiS rozumie, przestrzega i traktuje Prawo, nawet to prawo przez siebie ustanowione. Za wszelką cenę starali się być murem odgradzającym pana świadka od członków Komisji. A sam pan świadek, jeżeli ktoś tego wcześniej nie zauważył, okazał się  wręcz czystym książkowym przykładem pisowskiej patologii. Przy tym wchodząc samemu w potyczki słowne z członkami Komisji, szczególnie z jednym członkiem, unosił się na falach własnego intelektu nie kryjąc, w jak głębokiej pogardzie ma przeciwną stronę.

Jednak jest tylko człowiekiem i to w podeszłym wieku, więc po jakimś czasie zaczął się plątać w zeznaniach. Mając przed sobą dyletantów, do tego nieprzygotowanych do zadania, to jego plątanie się nie wypadło tak rażąco źle, jakbyśmy tego chcieli. Udało mu się pokazać swoim wiernym wyznawcom, a szczególnie tym co zaczęli wątpić w jego możliwości, że pomimo wieku, wiele jeszcze może. Obraz ogólny jaki odebrałam, to dobra kondycja Kaczyńskiego (może był na jakichś prochach?)  na tle bladej i rozchwianej Komisji. Ale też widać było wyraźnie, że prezes PiS jeszcze nie przerobił ze sobą faktu, że po wyborach Polska przestała być jego prywatną własnością. Co okazywał pogardą, butą i zwyczajnym chamstwem.

Przestawienie się z pozycji władcy panującego nad swoimi poddanymi, na pozycję szeregowego posła który już nic nie może, to bardzo dla niego bolesne doświadczenie. Co było widać, słychać i czuć. Nawet przez szkło małego ekranu. Pokazał Polakom jakby dwa oblicza, z jednej strony człowieka z kondycją, z drugiej strony starego człowieka, któremu z bezsilności puszczają nerwy. Stąd to całe pouczanie, dzielenie członków Komisji na tych lepszych i tych gorszych i kuriozalne słownictwo, którym uwielbia epatować. Dodając do tego zachowanie posłów z PiS, zarzucających członkom Komisji niedouczenie, niedoczytanie i że nie znają Prawa, wyglądało mi na broń jednak obosieczną.

Bo sami nie będąc omnibusami, wielokrotnie, by wyjść zwycięsko z potyczki, nie wstydząc się własnych braków, ułomności i bezczelności, stosowali wybiegi urągające Literze Prawa. I tak jak to, że Kaczyński nie hamował swojego braku kultury, że członek Zembaczyński mógłby trochę odpuścić, bo zagalopował się niemiłosiernie, to może całe posiedzenie byłoby zjadliwe. Może. Znając jednak temperamenty niektórych posłów należało się spodziewać niejednej jatki. Było to do przewidzenia, ponieważ Komisja zapraszając Kaczyńskiego niemal na pierwszy ogień, wiedziała dobrze z kim będzie miała do czynienia. Wyszło jak wyszło. Nie dali rady i to będzie im wytykane bardzo długo.

Ale możliwe, że Komisja będzie jeszcze mogła się zrehabilitować choćby z powodu ewentualnego ponownego wezwania pana świadka na odpytkę. Pod warunkiem jednakże, że eksperci uznają, iż złożenie częściowe przysięgi i inne mniej lub bardziej drobne błędy popełniane w trakcie posiedzenia, obligują do ponownego stawienia się świadka przed Komisją. Wtedy jest okazja do lepszego przygotowania się na to spotkanie. Krótko mówiąc, oglądaliśmy nie posiedzenie kompetentnej Komisji ds. Pegasusa, a jej blamaż. Zobaczymy co będzie dalej, może się dotrą, ale sądzę póki co, że w skład tej Komisji weszli nieodpowiedni przedstawiciele polskiego parlamentu. 

Myślę też, że ta Komisja jak i jej poprzedniczki, dla posłów jest trampoliną do pokazania się szerszej publiczności, jest okazją by więcej zyskać wizerunkowo. Zbyt wygórowana ambicja często bywa szkodliwa dla kariery, co jest wiadome nie od dzisiaj. Jednak w polityce nie jest to ważne. Ważne żeby o nich mówiono. Byle co, ale mówiono. Przez to właśnie od lat obniżany jest standard polskiej polityki. Garną się do niej coraz słabsi kandydaci. Nie stanowiący konkretnej wartości dla Polskiej Racji Stanu. To typowi karierowicze, którym wcześniej nie udało się w życiu. To skazani wyrokami, którzy liczą na immunitet i bezkarność. To chciwi cwaniacy, chcący się dorobić.

Co z tego, że są wykształceni, skoro zachowują się jak analfabeci mówiący językiem rynsztoka. Że wyborcom podoba się taki sepleniący nieprzyjemny poseł Gosek, wiecznie wrzeszczący Ozdoba, wiecznie i bezczelnie przerywający Przydacz i inne pisowskie tego typu indywidua, zawsze będzie mnie dziwiło. Przecież mamy do czynienia z ludźmi, którzy świadomie zepsuli nam państwo. Pod postacią dobrotliwego dziadunia kryje się zatwardziały satrapa otoczony cwaniakami gotowymi na każde jego skinienie, by dalej je psuć. I to jest widoczne. Dlaczego wśród Polaków są tacy, którym się to podoba? Nie rozumiałam tego i przenigdy tego nie zrozumiem.

Nie rozumiem również takiej szkodzącej Polsce postawy, jaką reprezentuje sobą Kaczyński i jego ludzie. Szkodzącej Polsce wewnętrznie. Co wielokrotnie było widać na posiedzeniu Komisji ds. Pegasusa. Kaczyński nie byłby sobą, gdyby w odpowiedziach nie wspominał o śmiertelnych wrogach, o złym kierunku w jakim zmierzają sprawy polskie pod kierownictwem Tuska, o niemieckich wrogich wpływach, o dominacji Unii Europejskiej nad Polską i wielu innych sprawach, które on żywotnie nie akceptuje. Ma na ustach "Bóg Honor Ojczyzna", powołuje się na suwerenność i niezależność, a sam imię tej właśnie ojczyzny szarga gdzie popadnie i kiedy popadnie. 

W takich chwilach pytam samą siebie, gdzie tu rozum? I obawiam się tego, że w tym olewaniu własnego kraju może on posunąć się jeszcze dalej. Jeszcze dalej mogą posunąć się jego ludzie. Może, bo zobaczcie, jest na to przyzwolenie. Wchodzi taki dziadek w tłum i swoje bredzi. Lecą słowa, ale w sumie nic mu z żadnej strony nie grozi. Ktoś kiedyś może jednak nie wytrzymać. Ktoś kiedyś wykona ruch. Czy na to właśnie czeka Kaczyński? By ktoś sprowokowany przez niego, dokonał na nim aktu przemocy? Czasami myślę, że tak właśnie jest. Jak bowiem wszem wiadomo, akcja rodzi reakcję. Oby do tego nie doszło, bo pisowcy mieliby znowu znakomity pretekst do ponownego obwiniania Tuska i Koalicję o wszystko, co im ślina na język przyniesie.

Tak czy siak, wieloryb pływający wśród płotek, ma się dobrze. Jest zdolny połknąć ławicę przynajmniej mentalnie. Fizycznie jest z nim gorzej, ale i tak nadrabia miną. A ciemny lud wciąż to kupuje. Pamiętajmy, że próbkę swoich możliwości PiS dał w latach 2005 - 2007, a potem w czasie ośmioletnich rządów rozwinął te możliwości na maksa. Na przykładzie wczorajszego posiedzenia Komisji okazuje się, że ostatnie słowo nie zostało powiedziane. Więc nie cieszmy się, bo Historia lubi się powtarzać. Wszak od prezesa, jak sam o sobie raczył powiedzieć, nie ma na świecie mądrzejszego. 

Tu się serdecznie obśmieję, bo ośmielam się porównać Kaczyńskiego do przystarej i nieco zdezelowanej Kasztanki Piłsudskiego, na grzbiecie której do woli hasa sobie pewien wschodni dyktator, mimo, że sam Kaczyński gorąco wypiera się swojej sympatii i zauroczenia wschodem. Polityka to sprawa wyłącznie dla dorosłych. To oczywista oczywistość. Jeszcze do niedawna zajmowali się nią mali chłopcy z przyżoliborskiej i nowogrodzkiej piaskownicy, spoza granic której nie widzieli reszty świata. Mamy wciąż pecha, że polskimi sprawami zajmują się ludzie bez właściwości, jak chociażby aktualny osobnik pilnujący jeszcze przez chwilę pałacowego żyrandola. 

Mamy pecha do polityków polskich. Mamy ogromnego pecha, że reprezentowała nas na zewnątrz grupa "ambasadorów" wybieranych z grona pisowskich osobników, nie mających odpowiedniego wykształcenia, odpowiednich kompetencji, doświadczenia i nie mówiących w obcych językach, co absolutnie powinno być wymaganym minimum. Ośmieszyło to nas na długo. Na szczęście zostali odwołani, nie wrócą na ciepłe posadki, czy to się strażnikowi żyrandola podoba, czy nie. 

Wczorajsze (piątek 15.03.2024) przesłuchanie pana świadka, dumnego inteligenta z Żoliborza, pokazało na tu i teraz całą o nim prawdę. Może i ma on jeszcze dobrą kondycję, za to forma i treść językowa, ten cały wylewający się bełkot, którym nas raczył i rozgrywał nim swoją batalię, gęsto przepełnioną patologią, daje nam wiele do myślenia. 

Można by rzec, że jakie społeczeństwo, taka władza. 


Obrazy: *YouTube *Internet