wtorek, 30 kwietnia 2024

GORĄCZKA t r w a... II

Kaczyński o Parlamencie Europejskim: "Idziemy tam, by powiedzieć temu wszystkiemu NIE, ale nie mówimy NIE, bo jesteśmy dzisiaj na TAK".

Kolejny cytat z jakże "cudownego" sobotniego przemówienia "zbafcy narodu". Tfu..., że też są jeszcze w Polsce wierzący w każde słowo tego samozwańczego pisowskiego guru. A ten bezkarnie pozwala sobie na wszystko, by za wszelką cenę osiągnąć wg niego kolejne zwycięstwo nad D. Tuskiem i wyszarpać mu władzę z rąk. Jeżeli frekwencja 9 czerwca będzie niska, tylko dlatego, że znowu leniwi Polacy zostaną w domach, to pisowska reprezentacja do Parlamentu Europejskiego wraz z innymi zaciekłymi proputinowskimi eurosceptykami ruszy z ochotą "rozwalać Unię", jak to przepowiedział D. Tusk. 

Czas najwyższy, by jego głos przebił się wreszcie do jak największej rzeszy przytomnie myślących Polaków. Przegapił wybory do samorządów, co szybko wykazała frekwencja. Dlatego, pozwólcie że powtórzę, już pora na działanie. Oczywiście wiadomo, ile waży głos Donalda Tuska jako przewodniczącego partii i premiera. Jednak mimo że najsilniejszy, nie wystarczy, powinni mu pomagać partyjni i koalicyjni współpracownicy, a szczególnie partyjni, których jakoś nie widać. Gdzie się oni wszyscy podziali? Śpią? Czy uważają, że ich lider sam w pojedynkę wystarczy w starciu z PiSem? Pytam, bo tak właśnie to na moje oko wygląda. 

Politycy KO wciąż nie odrobili lekcji. Zapomnieli, że to nie PiS ich pokonał w kwietniowych wyborach, a frekwencja. Zapomnieli, że PiS nie ma się o co martwić, bo jest pewny na 100% swojego żelaznego elektoratu, którym to elektoratem nie może się pochwalić Platforma Obywatelska. Wystarczy na każde ostatnie wybory spojrzeć okiem arytmetyki parlamentarnej i wysnuć prosty do bólu wniosek, że im mniejsza frekwencja, tym większa korzyść konserwatywnego przeciwnika. Jak długo jeszcze politycy PO będą chować się za plecami swojego lidera? I czekać, aż znowu coś smakowitego im skapnie?

Frekwencja spadła, bo do urn wyborczych nie poszli młodzi i kobiety. Frekwencja spadła, bo tłuste koty z PO pomyślały sobie, że po 15 października już nic nie muszą robić. Frekwencja spadła, bo wina leży tylko i wyłącznie po stronie polityków Koalicji Obywatelskiej i jej koalicjantów. Jeszcze kurz nie opadł po ostatnich wyborach, a im para zeszła szybciej niż ktokolwiek tego oczekiwał. Można by rzec, że to normalka. Normalka dlatego, że odkąd pamiętam, ludzie PO charakteryzują się tzw. zrywami. Budzą się gdy larum wyborczy biją, a potem szybko zapadają w zbyt spokojny niemrawy letarg.

Snują się leniwie po korytarzach, coś tam dziennikarzom mówią, żadnej iskry zainteresowania w oczach, żadnego strachu, że mogą stracić władzę tak szybko, jak szybko ją zdobyli. O frekwencji nikt z nich się nie zająknie. Chyba, że jakiś lotniejszy dziennikarz o to zapyta. A przecież stawka jest bardzo, ale to bardzo wysoka. Bo zajęcie pierwszego miejsca, tak w kraju jak i w europarlamencie, będzie miało swoje konsekwencje, szczególnie w tak niebezpiecznych czasach. Po październikowych wyborach do Sejmu, D. Tusk wszedł do grona najbardziej znanych i szanowanych polityków, nie tylko w Europie. 

Czy to się Kaczyńskiemu podoba czy nie, to ze zdaniem i opinią Donalda Tuska liczy się świat. Jest uznawany za zwycięzcę, który dał radę obalić polski prawicowo ekstremalny populizm. Może to stracić w sytuacji przegranej z PiSem. I będzie to wina niemrawych i leniwych polityków KO, bo nie są w stanie wykorzystać okazji jaka się im nadarzyła poprzez wygrane wybory w ubiegłym roku. Okazji do umocnienia własnej partii i raz na zawsze postawienia do politycznego kąta swoich oponentów. Nie dadzą rady zdelegalizować PiSu w przyszłości, jeżeli nie dadzą rady rozliczyć i pokonać tej partii t e r a z.

Wybory do PE są bardzo ważne, co zapewne, nie trzeba żadnemu politykowi tłumaczyć. Są ważne choćby z tego powodu, by nie dopuścić do władzy europejskich populistów, ultrakonserwatystów i innych pomniejszych politycznych chuliganów. Waży się przyszłość. By plan się udał, musi zagrać jeden z elementów - wygrane wybory do PE po polskiej rządowej stronie. 

"Te wybory są jednymi z najważniejszych w historii Polski powojennej, mimo że są wyborami do Parlamentu Europejskiego. Nigdy te sprawy, które będą się rozstrzygały w całej Europie, nie były tak ważne i nie miały tak radykalnego wpływu na nasze codzienne życie, jak teraz w czasie wojny i zagrożeń, o których Europa nie myślała jeszcze parę lat temu" - D. Tusk 24.04.2024 Rada Krajowa.

Myślą przewodnią tych wyborów, jest myśl i przesłanie, które możemy wyczytać między wierszami w słowach polskiego premiera, że "tylko silna, zjednoczona i mówiąca jednym językiem Europa, jest w stanie ochronić nas przed putinowską agresją, dlatego nie można pozwolić, by Parlament Europejski opanowały siły, dążące do rozwalenia Unii, co leży w interesie Rosji". W taki oto sposób ta myśl może wybrzmiewać. W taki oto sposób ja ją odczytuję jako wyborca. Tak powinni ją odczytywać wszyscy współpracownicy partyjni premiera Donalda Tuska. Co do jednego. Bo żywotnie leży to w naszym interesie.

Dobra frekwencja jest jednym z tych interesów. By ją zmobilizować, politycy KO muszą się wreszcie ruszyć ze swoich zacisznych i wygodnych gabinetów i stanąć twarzą w twarz z wyborcami. Powinni odważnie, otwartym tekstem i ze szczegółami opowiadać o pisowskich kandydatach do UE, co sobą reprezentują i co karygodnego mają na swoich sumieniach. Do opinii publicznej powinna przebijać się prawda o głębokim eurosceptycyzmie partii Kaczyńskiego, który w kwestii Europy jedną nogą jest na NIE, a drugą jest na TAK, cokolwiek to dla niego samego oznacza. Takie działania nie są ani wygodne ani pożądane dla ludzi PiS, bo boją się rozliczeń jak diabeł święconej wody.

Mimo, że Unia daje Polsce wszelkie możliwości rozwoju, to z uporem maniaka Kaczyński przedstawia ją swoim wyznawcom (bo to nie wyborcy, a wyznawcy) jako wręcz egzystencjalne zagrożenie, dla "polskiej suwerenności, rezerw złota, dobrobytu, tożsamości i wartości". No przecież nawet koń by się z tego uśmiał, ale nie wyznawcy PiS. Kolejna różnica to ta, że D. Tusk dąży do pozyskania jak największego grona dobrych sąsiadów i przyjaciół, a Kaczyński robił i robi wszystko, by odseparować się od tego kręgu i dostać się pod kremlowskie wpływy. Na co dowodem są sojusze "z coraz bardziej egzotycznymi, skrajnie prawicowymi, antyeuropejskimi i mniej lub bardziej przyjaźnie patrzącymi na Rosję formacjami".

Symbolem tego pisowskiego fraterstwa, niech będzie sławetne podejmowanie w Warszawie Marine le Pen z honorami, godnymi prezydenta, a nie liderki antyeuropejskiej partii. O tym właśnie należy głośno mówić podczas tej kampanii wyborczej. By to dotarło do jak największej liczby wyborców, należy wyjść poza mury Sejmu drodzy państwo posłowie, na osłonecznione ulice pięknych polskich miast, miasteczek i wsi i z drugim uporem maniaka godnym lepszej sprawy, głosić mobilizujące Polaków wyborcze słowo. To ważne, bowiem bardzo ważna jest frekwencja, powiedziałabym nawet, że kluczowa.

Musimy mieć świadomość, że gdy do władzy w UE dojdą konserwatyści i populiści, polscy eurosceptycy będą mieli okazję do przeprowadzenia tak upragnionego przez Kaczyńskiego, polexitu. Czym od dawna, jawnie czy nie, nas straszą. Akurat ten pisowski skład, z jakże "doborowymi" nazwiskami na czele (Kamiński, Wąsik, Kurski i Obajtek), gdy dostanie się do unijnego parlamentu, z obrzydzeniem (jak dają nam do zrozumienia) wprawdzie będzie nam posłował, ale dbając wg własnego rozumowania o interesy Polski. CZYŻBY??? O interesy Polski, czy raczej o swoje? Uważam, że złośliwość jest tu wyjątkowo na miejscu.


Nie uzyskamy zamierzonego celu, gdy strona rządząca nie wyjaśni rzetelnie wszystkim obywatelom, szczególnie podobno mocno wahającym się młodym Polakom (co mnie dziwi, bo nad czym się tu zastanawiać?), na czym polega członkostwo w UE, jakie z tego członkostwa płyną na przyszłość korzyści i jakie mogą być rozwiązania w odpowiedzi na liczne wątpliwości Polaków. Politycy KO muszą się wziąć do pracy, ponieważ nie stać Polski na ciągłe chroniczne powielanie błędów, jakie wcześniej po stronie rządzących miały miejsce np. ostatnio podczas wyborów samorządowych.

Kto, jak nie politycy właśnie wiedzą najlepiej, że w każdych wyborach, czy to krajowych czy unijnych, chodzi o to samo - o egzystencjonalne bezpieczeństwo w pełnym tego słowa znaczeniu, Polski, Europy, Świata. 


                                               A więc - F R E K W E N C J A  GŁUPCZE!


Obrazy: *Internet 

poniedziałek, 29 kwietnia 2024

GORĄCZKA t r w a

Nie wiem czy tylko mnie sen z powiek spędza temat czerwcowych wyborów do europarlamentu. Spędza choćby z tego powodu, że nie mogę pogodzić się z faktem, iż z jednego rządu kandydatów na europosła jest czterech ministrów i dwoje wiceministrów. Są to: B. Sienkiewicz od Kultury, B. Budka od resortu Aktywów Państwowych, M. Kierwiński od MSWiA, K. Hetman z Ministerstwa Rozwoju i Technologii, J. Scheuring-Wielgus wice Kultury i Dziedzictwa narodowego i A. Szejna wice Spraw Zagranicznych. Podobno jest to jeszcze nieoficjalna lista, bo lider każdej partii ma prawo, nawet w ostatniej chwili wprowadzić zmiany. 

Czy to się wyborcom podoba czy nie, do liderów właśnie należy ostatnie słowo.  Pierwszym z nich, który na tę okoliczność JUŻ podał się do dymisji jest B. Sienkiewicz. Politycy tłumaczą, że takie podejście do tych wyborów jest konieczne z tej racji, że "to będzie najważniejsza kadencja Parlamentu Europejskiego w historii". Rozumiem, że chodzi o to, by tym razem nie doszło do opanowania EU przez przeciwników Unii i różnej maści eurosceptyków, mogących zdominować tamtejsze ławy poselskie. OK, jest to jakiś argument, jednak nawet z tego powodu nie powinno się tych wyborów traktować instrumentalnie.

Tak to odbieram, ponieważ ci ministrowie w jawny sposób pokazują jak instrumentalnie traktują swoje ministerstwa. Dla mnie jest to sprzeniewierzenie się własnym obietnicom danym wyborcom 15 października 2023 roku. Dla mnie jest to porzucenie miejsca pracy, na które to miejsce zostali oni oddelegowani i wyrazili na nie swoją zgodę. Wiedzieli doskonale, że przed Polską wybory do Unii Europejskiej. A mimo to przyjęli awans, wydawałoby się w sposób odpowiedzialny. Nie wiadomo, czy w przypadku pana Sienkiewicza chodziło jedynie o rozbicie TVPisowskiego u k ł a d u  budowanego w latach 2015 - 2023, co udało mu się wykonać. 

Nie wiadomo, czy z góry wiedział, iż będzie powołany na swoje stanowisko tylko na kilka miesięcy. Tak czy siak, pewien etap czystki po PiS zamknął. Zatem domyślać się możemy, że następny minister będzie kontynuował dzieło. Jednak dziwi, że tak doświadczony polityk dał się wciągnąć w takie gierki. Nie zapomnę mu tego, że coś takiego jak jego lojalność wobec Polski i wobec Polaków przegrywa z potencjalną zagraniczną karierą. Sprzedał ją za kilka srebrników, inaczej zwanych "ojro". Tak jak akceptowałam faceta w polskiej polityce, tak teraz stałam się jego przeciwniczką, będącą bacznie śledzić dalsze jego losy na europejskiej niwie.

Doceniam co zrobił z tak zwanymi publicznymi mediami w domyśle TVPiS. Trzeba było zrobić z nimi porządek i ktoś tego musiał się podjąć. Padło na niego, za co przyjął na klatę krytykę, szczególnie ze strony opozycyjnych ław, za styl w jakim to zrobił. Tym się akurat nie przejmuję, ponieważ nie zapominam, z kim mamy do czynienia. Nie zapomniałam co PiS rękami Kurskiego i innych sługusów partii, wyczyniał z tymi mediami. Dlatego uważam, że dostali to, na co zasłużyli. Dostali może nie w takim samym stylu w jakim działali, ale przynajmniej w podobnym. To trzeba Bartłomiejowi Sienkiewiczowi uczciwie oddać.

To, jak działała Zachęta, jak kontrowersyjnym dorobkiem chwalił się Zamek Ujazdowski pod komendą dyrektora J. Janowskiego, zasadność istnienia Instytutu Dmowskiego, jak prosperował Instytut Literatury i inne ośrodki kultury za czasów PiS, można by o tym książki pisać. I tu zastanawiam się, czy nie szkoda by było papieru na to przedsięwzięcie (to tak złośliwie zaznaczam). To co z powyższymi instytucjami zrobił minister Sienkiewicz, zmieniając choćby kadry tych placówek, wywołuje uznanie i zaufanie co do trafności w obsadzie personalnej. Nie czepiam się jego niemal półrocznych dokonań, ponieważ były one oczekiwane.

Jednak widoczną i jego osobistą porażką jako ministra są publiczne media. Porażką dlatego, że dotychczasowi zwolennicy/odbiorcy pisowskiej propagandy, znaleźli sobie inne miejsce medialnej uciechy (TVRepublika), za to w ich miejsce nowa wersja TVP nie zdołała pozyskać nowej widowni. Dlaczego tak się stało? Myślę, że dlatego, że nowa ekipa wzięła się za pracę zbyt wolno i starymi metodami, co dzisiaj się nie sprawdza. Niestety!  Nie da się bowiem budować nowej telewizji, czy w ogóle kultury, kierując się starym wzorcem. Nie da się, ponieważ przez ostatnią dekadę dużo się zmieniło w kulturalnej kwestii, nie tylko w Polsce, ale i na świecie.

Odnoszę wrażenie, że minister Sienkiewicz wiedząc że będzie startował do Brukseli, dla własnej wygody zaniechał konkretnych działań w swoim resorcie. Konkretem nazywam choćby zastanowienie się, czy Polsce potrzebna jest taka ilość zdublowanych Instytucji zajmujących się tym samym. Po co nam Instytut Dmowskiego, skoro tą samą tematyką mogą zajmować się liczne w Polsce placówki akademickie? Od strony "kuchni" nic nie zostało ruszone, choć na finansowej szali wciąż do przegadania pozostaje los ludzi kultury. Pozostaje też temat, czy środowiska kulturalne powinny być całkowicie zależne od polityków, tak jak do tej pory są, o co postarała się poprzednia ekipa.

Wychodzi na to, że wciąż w kwestii Kultury pozostajemy w marazmie. Jeżeli następca po Sienkiewiczu (podobno chodzi o posła P.Kowala) obejmie ten resort, to zacznie swoją działalność od rozejrzenia się, a potem w ruch pójdą koła kolejnej już debaty o tym, jaka ma być ta nasza Kultura i co do niej będzie miało państwo. Kolejna stara dobra debata na wciąż ten sam temat. Lata mijają, rządy i ministrowie się zmieniają, a Kultura leży podobnie jak inne resorty, żywotnie dla nas ważne. Ile jeszcze lat będziemy tak dyskutować przy kawie i ciasteczkach? Pamiętajmy, że każdy minister uważa swoje ministerstwo za rządowy priorytet, więc chce większej uwagi szefa rządu, większej dotacji, innymi słowy żąda realnego wsparcia, a nie tylko obietnic.

Kolejka jest długa, kasa państwowa pusta, premier Donald Tusk jest tylko jeden. W związku z tym ciekawi mnie, jak z tego kłopotu sensownie wybrnie. Niestety, kolejną dyskusją tego nie załatwi. Potrzebne są konkretne i szybkie decyzje na tu i teraz, mimo rozpętanej personalnej karuzeli czerwcowych wyborów. W świecie medialnym krąży info, że ławka kandydatów do UE jest krótka, że dobre nazwiska kandydujące do Rady Ministrów się kończą. Nie ma więc czasu na dalsze czcze dyskusje. 

Zatem, czy na miejsce byłego ministra, znajdzie się ktoś zdolny wziąć się za ten resort tak, jak należy? Ktoś rozumiejący potrzebę zmian i odważny na tyle, by śmiało i nowatorsko poprowadzić resort Kultury. Życzyłabym sobie, by ta rządowa ciamciaramcia w końcu się obudziła. Jeśli tego nie zrobi, wyborcza frekwencja stanie pod dużym znakiem zapytania. Jej mierność może naprawdę dużo zmienić.


Obrazy: *Internet 

środa, 24 kwietnia 2024

S Z A C U N E K do wyborców

Wiemy dobrze co znaczy przestrzeganie wartości moralnych. Wiemy również, co znaczy wzajemne okazywanie sobie szacunku. Wartości te są niezbywalną gwarancją dobrego samopoczucia i lepszej jakości życia całej ludzkiej populacji. Każdy człowiek chce być traktowany z szacunkiem. Każdy człowiek wyczuwa bezbłędnie traktowanie kogoś drugiego z szacunkiem lub bez. Dzieje się tak, ponieważ kierujemy się uczuciami. Gdy ktoś nas lekceważy, krytykuje lub poniża, pogarsza się nasze samopoczucie. Taka postawa wyzwala w nas złość, gniew i smutek. Bywa też, że takie traktowanie długo pamiętamy. Z tego powodu długo nosimy w sobie urazę do osoby, z którą mieliśmy kontakt.

Szacunek jest wartością moralną, która pokazuje jak należy traktować siebie samego i innych. Bez tej wartości, zachowując się karygodnie wobec innych, naruszamy swoją i cudzą godność. Wspominam o tym na okoliczność rozpoczynającej się kampanii wyborczej do Europarlamentu. Jeszcze kurz nie opadł po wyborach samorządowych, a zaczęły się następne. Jest gorąco na scenie politycznej, bowiem sprawy bieżące przeplatają się z działalnością trzech gorących tematycznie komisji sejmowych i z ruchem robaczkowym polityków, chętnych zostawić polską politykę na rzecz tej europejskiej.

Ledwo poznajemy nazwiska posłów i senatorów dopiero co rozpoczętej kadencji Sejmu, gdy część z nich bez zmrużenia okiem zostawia mandaty krajowe, by wziąć udział w kolejnej kampanii. Tak jest odkąd pamiętam. Uznajemy to za rzecz normalną, akceptujemy mimo, że głosowaliśmy na te właśnie nazwiska. W czasie kampanii kandydaci na posłów i senatorów obiecują nam gruszki na wierzbie i za sprawa naszych głosów dostają się do Sejmu i Senatu. Po czym zapominają o minionej kampanii, bo już biorą udział w kolejnej. Nie ma w Polsce prawnych ograniczeń na takie zachowania. Szkoda.

Kto nie dostanie się do unijnego parlamentu, spokojnie wraca, odwiesza mandat i zachowuje się przed swoimi wyborcami tak, jakby nic się nie stało. Komu udaje się walka o miejsce w Brukseli, ten zwalnia mandat w Polsce, a na jego miejsce wchodzi następny z wyborczej listy kandydatów. Rotacja całą gębą. Legalna, ale czy tak powinno być? Nie tylko w Polsce tak się dzieje. W innych krajach Europy jest podobnie z tą różnicą, że tam zachowywana jest podobno kultura polityczna, polegająca na okazywaniu szacunku swoim wyborcom poprzez zachowanie odpowiedzialności za złożone obietnice. 

W samej Polsce już tak nie jest. U nas każdy kandydat do europarlamentu, podejmując decyzję kieruje się własną kalkulacją polityczno - finansową. Chodzi o karierę, bo to przecież prestiż być europosłem i chodzi o większą kasę unijną, która nawet zatwardziałemu pisowcowi nie śmierdzi. Gdy jest okazja do takiego awansu, żaden z kandydatów nie ogląda się na swojego wyborcę. Dla własnej i tylko własnej korzyści decyduje się na taki krok. Bo tam jest jeszcze mniej pracy za to za dużo większą mamonę. Starają się więc jak mogą, bo dobra propozycja trafia się zazwyczaj tylko raz. Polski wyborca zostaje sam na lodzie.

A kandydat na parlamentarzystę kolejny raz bez wstydu i zażenowania, bezczelnie prosi kolejny raz o kredyt zaufania, bezczelnie prezentuje swój (ten sam) program, dumnie obiecując, że w Brukseli z jeszcze większym poświęceniem i determinacją będzie dbał o sprawy wyborców. A przecież dopiero niedawno obiecywał dokładnie to samo w krajowej kampanii parlamentarnej czy samorządowej. Czynią to nie tylko zwykli posłowie i senatorowie, ale i ministrowie dopiero co utworzonego rządu. Czynią to, bo tam w Brukseli czeka na nich jeszcze większa władza i jeszcze większe pieniądze.

Mimo, że proces ten jest prawnie dozwolony, to budzi mój niesmak i gorący sprzeciw. Przecież taki świeżo upieczony poseł, senator czy minister, z pozycji swej funkcji wykonuje pracę na rzecz państwa i obywateli, biorąc udział w kolejnej kampanii wyborczej odkłada na bok tę pracę, do której został wybrany w demokratycznych wyborach. Ludzie! Gdzie tu lojalność w stosunku do wyborcy, w stosunku do Instytucji i samego państwa? Czy kogokolwiek ten fakt interesuje? Że mój wybraniec ma mnie i nasze państwo głęboko w d...e? Co z tego, że jest na to przyzwolenie? Co z tego, pytam się. Mnie się to bardzo, ale to bardzo nie podoba!!!

Mam prawo być niezadowolona, ponieważ taki jeden z drugim cwaniak, robi sobie kolejne kampanie na mój koszt! Na koszt ministerstw w których jeden z drugim pracuje! Na koszt Funduszy miejskich! A nawet na koszt unijnych dotacji! Bezczelność i tyle! Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że jest kolejne przyzwolenie np. na umieszczanie na billboardach obietnicy o budowie nowej drogi w mieście, nowego jakiegoś budynku, lub jakiegoś mostu. Jest to bardzo sprytne zagranie, które jednocześnie jest podkładką pod darmowy kampanijny wydatek. Pan poseł się bawi w posłowanie, a podatnik za te zabawy płaci.

To nie jest normalne! TO JEST PATOLOGIA!!! I dziwię się, że przez każdą rządzącą ekipę jest tolerowana. Gdybym jako pracownik, odwalała takie numery swojemu pracodawcy, dawno by mnie zwolnił. Jest ogromna różnica między mną a takim panem posłem. Ja muszę słuchać pracodawcy i podporządkować się narzuconemu regulaminowi. Za to pan poseł za publiczne pieniądze bawi się w posłowanie w nieskończoność. Bawi się tak długo, jak mu się żywnie podoba. I jeszcze śmie mi zarzucać, że z frekwencją jest coś nie tak, bo jest stanowczo za słaba. Śmie mi wytykać, że należę do społeczeństwa, które nie dojrzało do demokracji.

To ja się pytam tych wszystkich "szanownych" posłów i senatorów startujących do Parlamentu Europejskiego: 

                Czy państwo w ogóle wiedzą, co znaczy d e m o k r a c j a? 

Niebawem mają być ogłoszone listy kandydatów do PE. Zobaczymy, którzy z nich i ilu z nich połasiło się na większą władzę i większe pieniądze, które otrzymają praktycznie za nic. Za nic, bo przyciskać guzik na TAK lub na NIE, każdy głupi potrafi. 

Żeby było jasne - jestem za tym, by Polska była członkiem Unii Europejskiej nawet po wsze czasy. Protestuję przeciwko temu, by do Europarlamentu startowali wybrani przeze mnie posłowie czy senatorowie.


Hasłem wyborczym skierowanym do polskich polityków niech będzie takie hasło: 

                                 S Z A C U N E K  głupcze!!!


Obrazy: *Internet