"Jako Prezydent Rzeczypospolitej deklaruję gotowość do współpracy z nowo wybranym parlamentem. Najważniejszym moim przesłaniem od samego początku sprawowania urzędu, od 2015 roku, była i jest współpraca"
- słowa Andrzeja Dudy inaugurujące pierwsze posiedzenie Sejmu X kadencji, 13 listopada 2023 roku.
Minęło parę miesięcy, a Andrzej Duda pozostał Andrzejem Dudą. Mimo zapewnień o "gotowości do współpracy", z deklaracji tej nie pozostało nic, co tylko potwierdza jego tzw. "orędzie" na siłę wygłoszone w pierwszą rocznicę wyborów 15 października 2023 r. Nie było to orędzie. To co miało miejsce, nie leżało nawet obok orędzia. To były słowa pełne gniewu, arogancji i oskarżeń, rzucane personalnie pod adresem Donalda Tuska i jego rządu. Andrzej Duda oskarżał rząd o marnotrawstwo, zaniedbania i bezprawie. Upominając się o "swoich" neo-sędziów, jaka to niby krzywda im się dzieje ze strony Tuska i "bodnarowców", o "swojego" byłego prokuratora Barskiego, nie krępując się wykrzyczał rządzącym, że takiego bezczelnego i brutalnego łamania prawa i konstytucji, jakie teraz się dzieje, nie było nigdy. Nawet się nie zająknął.
Tym co robił i robi Andrzej Duda jako prezydent, przebił nawet swojego mentora Lecha Kaczyńskiego, który będąc prezydentem, nie pogłębiał aż tak konfliktu z Donaldem Tuskiem wówczas premierem. A przypomnijmy, którego to D. Tuska mianował na premiera w pałacowym korytarzu, chcąc go w ten sposób upokorzyć. Czyżby uczeń przerastał mistrza? Chyba tak, zważywszy między innymi chociażby na jego publiczne ataki wobec D. Tuska, czynione w obecności prezydenta Litwy Gitanasem Nausedą 5 września b.r., a dotyczące afery rosyjskiego szpiega Pawła Rubcowa, działającego w Polsce jako hiszpański dziennikarz, wypuszczonego w ramach wymiany jeńców. Oto co na konferencji prasowej tego dnia powiedział prezydent Duda:
"O ile pamiętam, w 2012 r. została zawarta umowa pomiędzy Służbą Kontrwywiadu Wojskowego a FSB, jeżeli chodzi o współpracę. To było za rządów pana premiera Donalda Tuska i pan premier Donald Tusk wyraził na to zgodę. Czyżby ta współpraca między służbami rosyjskimi a służbami Rzeczpospolitej pod rządami pana premiera Donalda Tuska nadal była kontynuowana? Bo tak to wygląda".
Bez dowodów, w najgorszym swoim stylu, otwartym tekstem, w obecności prezydenta sojuszniczego państwa, Duda bez ogródek rzuca zawoalowane oskarżenie, że D. Tusk współpracuje z Rosją. Oficjalne spotkanie dwóch prezydentów dwóch sąsiadujących i zaprzyjaźnionych państw, to spotkanie o międzynarodowej randze. I na takim spotkaniu Duda ośmiela się publicznie podważać wiarygodność premiera RP i wiarygodność polskich służb. Krótko po wrześniowym incydencie, Duda dopuścił się podobnego czynu na Forum Ekonomicznym w Krynicy, gdzie na wzmiankę premiera o "walczącej demokracji" odpowiedział, że tak naprawdę Donald Tusk "usprawiedliwia łamanie standardów konstytucyjnych, prawa, wszelkich zasad praworządności w sposób absolutnie skrajny". Jak widać, nie gryzie się w język.
Takich "wpadek" Duda ma na swoim koncie całą listę, a ostatnie jego wystąpienie w polskim Sejmie, tylko dowodzi, że przekraczanie granic to dla niego pestka. Nie ustaje w staraniach w dyskredytowaniu premiera i jego rządu. Spotyka się z odwołanymi ambasadorami, dokonuje kolejnych mianowań "swoich" sędziów, bojkotuje przeciwne mu sędziowskie środowisko, kieruje do Trybunału J. Przyłębskiej ustawy, przez co utrudnia działania rządu. Wyjeżdża na spotkania z proputinowskimi przywódcami, jak premierami Słowacji czy Węgier. Bywa, by być zauważonym, a poprzez to swoje bywanie, chce zadbać o swoją polityczną przyszłość. Wielu komentatorów spekuluje, że Duda liczy na karierę poza granicami kraju. Jeżeli tak, to chwyci się każdego sposobu, mniej lub bardziej nagannego, by ugrać swoje.
Z każdym mijającym dniem prezydentura tego człowieka nieubłaganie dla niego kończy się. Swoim zachowaniem i tym co mówi, daje do zrozumienia, że nie ułatwi życia Donaldowi Tuskowi. Narażając się na śmieszność, pogłębiając wizerunek infantylnego/dziecinnego człowieka, narażając tym samym na szwank wizerunek Polski, A. Duda nie ma zamiaru spuścić z tonu. Kontynuuje farsę samej prezydentury, wypaczając jej sens i konstytucyjne znaczenie, nie zwracając uwagi na to, że sam łamie prawo. Dając w Pałacu Namiestnikowskim schronienie dla Kamińskiego i Wąsika, skazanych i pozbawionych immunitetu byłych posłów na Sejm (teraz europosłów), zbeszcześcił miejsce urzędowania prezydenta RP. Nie jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Nigdy nią nie był.
Nawet nie chce poprawić swojego wizerunku in plus, mimo, że mijające miesiące są ostatnimi, kończącymi jego urzędowanie. Stara się za wszelką cenę wygrawerować grubym dłutem swoje nazwisko na polskiej polityce. Stara się utrzymać tę nieszczęśliwą kohabitację między dużym i małym pałacem, nie myśląc, że to co robi, rząd Koalicji 15X jest w stanie przeczekać. A czas im krótszy, tym szybciej biegnie. Lato 2025 roku zbliża się szybko i wielkimi krokami. A Andrzej Duda nie wnosząc nic do swojej lichej prezydentury, niszczy póki może potencjał rządzących. Jednak mimo, że jest głową państwa, nie za wiele może, ponieważ jest ograniczany prerogatywami i zapisami Konstytucji. Środowiska "jego" dyplomatów i "jego" sędziów, żeby nie wiem jak się starał, nie wrócą na swoje miejsca.
Mając w swoich rękach narzędzia pt. veto i odsyłanie ustaw do Trybunału, może i paraliżuje legislację rządową, jednak poprzez wymianę lokatora w Pałacu, zostanie to w stosownym czasie zatrzymane. Nie przeszkadza mu to i podnosi głowę coraz wyżej. Nie przeszkadza mu chwalenie się przed ludem, kim jest. W tym chwaleniu się nie zauważa, że posiada wykształcenie, które w kwestii poziomu jest oceniane jako ponad poziom jego własnej inteligencji. I mówi, że: "Prezydent jest najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej, a to oznacza, że samą swoją osobą uosabia państwo polskie. Że wszędzie, gdzie jest, po prostu to tak, jakby Polska była obecna, i wszędzie, gdzie jest i mówi oficjalnie, mówi zarazem w imieniu Rzeczypospolitej. (…) Z punktu widzenia obywateli i istoty ustroju prezydent mógłby sam wskazywać sędziów na zasadzie ten się nadaje, ten się nadaje, ten się nadaje".
Między wierszami można zauważyć jego zwyżkującą ambicję, można wyczytać chęć porównania się z królami, co zakrawa co najmniej na groteskę. Niech się bawi, jednak to nie zabawa jest i będzie w przyszłości oceniana przez Polaków i przez polityczne międzynarodowe gremia. Którym to gremiom sam jako doktor praw wystawia się na tacy, a którego z racji urzędu powinnością jest stać na straży konstytucji. Zamotał się i zakiwał. Zapędził w kozi róg. Niczego nie może już cofnąć. I to zostanie mu zapamiętane. Nie może wycofać się z poprzednich decyzji choćby chciał, bo zaprzeczyłby swoim poprzednim decyzjom, które podjął licząc od 2015 roku. Przyznałby się, że to za jego sprawą doszło do arcy głębokiego kryzysu w państwie i chaosu w wymiarze sprawiedliwości. Gdyby to zrobił, gdyby się przyznał, zamknąłby sobie tym samym drzwi do dalszego życia politycznego po prezydenturze.
Jest za młody, by zamykać się w czterech ścianach prezydenckiej emerytury. Niektórzy wieszczą, że zawalczy o przywództwo na prawicy, czemu gorliwie zaprzecza pałacowa kancelaria. Gdyby tak przyjrzeć się dokładniej temu, co przez lata robił i czego nie robił A. Duda, można wywnioskować, że wiele razy tracił szansę na choćby próbę pokazania, że jest mocniejszym zawodnikiem niż ktokolwiek sądził inaczej. Nie wysilił się ani razu, nie spróbował nawet wybić się na niezależność, wyrwać się z macek Kaczyńskiego, tylko potulnie spełniał rozkazy z Nowogrodzkiej, skąd płynęła w jego kierunku wyłącznie pogarda. Kończy się jego przygoda z prezydenturą, z której nic dla siebie samego nie wyniesie. Tak jak był sam mimo otaczających go ludzi, tak zostanie sam. Sam i dla nikogo nic nie wart.
Wyciśnięty jak cytryna, skompromitowany do kości, bardziej przedmiot kpin niż liczący się w polityce podmiot. Zgrany, spłukany, bez determinacji i jak zawsze niesamodzielny, w polskiej polityce nie ma czego szukać. Jak ostatecznie będzie, zobaczymy za kilka miesięcy. Przypuszczam, że nikt nie będzie go żałował.
Obraz: *Internet