… pana redaktora ONETU, który uznał, że:
"Tusk jest sceptyczny. Boi się o wybory prezydenckie.
Nie będzie jednego kandydata koalicji na prezydenta. A zatem kandydatka Lewicy wkrótce skoczy do gardła reprezentantowi Trzeciej Drogi, który będzie się odcinał od faworyta z Platformy.
Donald Tusk nie zakłada, że wybory to formalność i kandydat Koalicji Obywatelskiej w cuglach pokona wybrańca Jarosława Kaczyńskiego. Na pierwszy rzut oka jest faworytem, bo dziś sytuacja jest drastycznie odmienna od 2020 r., gdy PiS kontrolowało całe państwo i wszelkimi metodami wspomagało w kampanii Andrzeja Dudę.
Przede wszystkim PiS już nie ma we władaniu TVP, przez co siła propagandy płynącej z Nowogrodzkiej znacznie osłabła. Po wtóre, PiS nie ma dobrego kandydata, a prezesowska selekcja jest coraz bardziej desperacka. Po trzecie wreszcie, w wyniku decyzji Państwowej Komisji Wyborczej na kampanię PiS nie będzie mieć pieniędzy – a potrzeba, lekko licząc 40 mln zł.
Czemu zatem Tusk jest sceptyczny? Badania zamówione przez otoczenie premiera pokazują, że zwolennicy obecnej władzy są rozgoryczeni niezrealizowanymi obietnicami, brakiem skutecznych rozliczeń PiS oraz kłótniami w koalicji. W tej sytuacji mobilizować ich może głównie strach przed “Kaczorem” – a to wciąż w nich żywe. Prezydent Kaczyńskiego na pewno na początku kadencji byłby dla rządu znacznie gorszym przeciwnikiem niż kończący swe urzędowanie Andrzej Duda.
Ale Tusk ma także merytoryczne argumenty, by zachować ostrożność. Brak TVP? Przez lata PiS rozbudowało sieć internetowych trollowni, a kampania w internecie będzie równie ważna, jeśli nie ważniejsza, od telewizyjnej. Brak kandydata? Wyznawcy PiS, a prawie wszyscy wyborcy PiS to wyznawcy, bezkrytycznie i z entuzjazmem zagłosują za każdym kandydatem prezesa, nawet takim, którego dziś nie znają.
Tusk i sztabowcy KO zakładają, że Kaczyński postawi na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej Karola Nawrockiego. Zanosi się na głębokie grzebanie w jego życiorysie i poszukiwanie związków z szemranymi środowiskami – bo pan prezes ma zdumiewającą słabość do gangusów. Ale trudno sobie wyobrazić coś, co zablokuje wejście kandydata PiS do drugiej tury. A druga tura to zupełnie nowa sytuacja – skrajna polaryzacja plus przepływy wyborców od przegranych w turze pierwszej.
Największy kłopot PiS to pieniądze, co przyznają politycy z wierchuszki partii. Podczas badania rozliczeń wyborczych Państwowa Komisja Wyborcza zabrała PiS część budżetowych pieniędzy jako karę za to, że w 2023 r. partia nielegalnie wykorzystywała środki z publicznych instytucji na swą kampanię.
Co więcej, PKW zapowiedziała zabranie PiS wszystkich pieniędzy przy okazji badania rozliczeń rocznych partii, które zaraz powinno ruszyć. Tusk i jego otoczenie są jednak przekonani, że PiS tak wiele pieniędzy przekazało prawicowym i kościelnym organizacjom oraz zaprzyjaźnionym biznesmenom, że to dobro teraz wróci.
Poza tym w PKW doszło do konfliktu i odebranie PiS wszystkich pieniędzy nie jest już takie pewne. Ba, nawet pierwsza decyzja o odebraniu części pieniędzy może się nie utrzymać, bo PiS zaskarżyło ją do Izby Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego, gdzie zasiadają neosędziowie, z których część wspiera ekipę Kaczyńskiego. Co się stanie, jeśli Izba Kontroli wyrzuci decyzję PKW do kosza?
Do tej pory w obozie władzy panowała wstępna zgoda, że minister finansów Andrzej Domański – zaufany Tuska – przypomni wówczas, że wedle orzeczeń europejskich sądów Izba Kontroli jest nielegalna, więc jej decyzji władza nie uznaje i pieniędzy nie wypłaca. Ale teraz premier już nie jest taki zdecydowany. Chce uniknąć wrażenia, że wschodnim zwyczajem chce zagłodzić opozycję, a tak to będzie wyglądać z perspektywy Brukseli, a nade wszystko Waszyngtonu.
Władza miałaby większe szanse, gdyby wystawiła jednego kandydata. Tyle że moi rozmówcy na szczycie koalicji twierdzą, że to nigdy nie było możliwe. Głównym hamulcowym jest Szymon Hołownia, który byłby gotów negocjować wystawienie wspólnego kandydata przy nienegocjowalnym założeniu, że tym kandydatem jest on sam. Otoczenie Tuska jest przekonane, że Hołownia wystartuje bez względu na wszystko. W tej sytuacji Lewica także wystawi swoją kandydatkę. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk wie, że nie ma szans, ale start traktuje jako początek operacji przejęcia władzy na Lewicy po Włodzimierzu Czarzastym i Robercie Biedroniu.
Wygląda na to, że kandydatem Koalicji Obywatelskiej będzie jednak Rafał Trzaskowski. Kandydowanie Tuska – jak słyszę – nie wchodzi w grę. Badania mają pokazywać, że premier mógłby przegrać z kandydatem PiS w drugiej turze – a nie może sobie na to pozwolić.
Inna rzecz, że Tusk po prostu uznał, że bez niego cały ten koalicyjny kram po prostu się rozsypie".
Obraz: *Internet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz