Patrząc na rząd Donalda Tuska mam wrażenie, że już kiedyś przerabialiśmy niemal dokładnie to samo. To znaczy sposób/styl rządzenia, sposób podchodzenia do spraw państwa i spraw obywateli i sposób ich rozwiązywania, sposób unikania/odkładania na później rozwiązywania trudniejszych problemów. Wystarczyło 10 miesięcy, by utwierdzić się w tym przekonaniu. Wystarczyła obserwacja poszczególnych ministrów i samego Donalda Tuska, by wróciło do mnie to samo wrażenie sprzed lat. Za pierwszych rządów (2007-2015) koalicji Platformy Obywatelskiej z Polskim Stronnictwem Ludowym, Donald Tusk doświadczał jak to jest być premierem, osobą, która była odpowiedzialna za wszystko, co robili jego ministrowie i czego nie robili. Ma więc za sobą próbkę współpracy z niedobranymi ministrami i próbkę mierzenia się z ich brakiem kompetencji.
Stąd pytanie - dlaczego znowu przerabia to samo? Dlaczego postawił na wieloletnią znajomość z kolegami z ławy sejmowej, zamiast postawić na kompetencję i sprawczość? Podejmując takie a nie inne decyzje, dotyczące obsadzenia Rady Ministrów, sam wpadł we własną pułapkę. Pozwalając na szarogęszenie się na stanowiskach mało kompetentnych przedstawicieli koalicyjnych, sprowokował kłopoty, którym teraz sam w pojedynkę musi stawiać czoła. Brak reakcji na ich nieudolne zarządzanie resortami stawia go w niedobrym świetle. Tym bardziej, że społeczne emocje i nadzieja na prawdziwe zmiany, utonęły w tym ich marazmie/oportunizmie. Na dodatek, cokolwiek się zdarza, starym zwyczajem wina spada na premiera. Aż chce się powiedzieć - "widziały gały co brały". Nawet media krytykujące poprzednią władzę nie zachwycają się tym, co widzą. A PiS sondażowo depcze po piętach.
Realia są takie, że PSL wręcz pazurami woli trzymać się swoich zobowiązań wobec kościoła, stawiając dopiero na drugim/trzecim miejscu sprawy państwa. Lewica uporczywie tkwi przy swoich starych hasłach nie odstępując od nich ani o pół kroku. Partyjka kanapowa Razem ostatecznie stanęła okoniem do całej Koalicji 15X mimo, że wyłącznie dzięki niej weszła do Sejmu. Takie małe "coś", a wierzga kopytami jakby było rasowym koniem i rży do tego bezwstydnie w kierunku PiS. Dzieje się w środku Koalicji, trzeszczy aż wióry lecą i wygląda, że Donald Tusk sam MUSI zmagać się z tym ważnym problemem. A przecież ma jeszcze na głowie m.in. bezpieczeństwo państwa. Ma na głowie zbliżające się wybory na urząd Prezydenta RP i związane z tym zachcianki nad ambitnych koalicjantów. Nie do pozazdroszczenia sytuacja. A PiS nie śpi.
Na to wszystko sam wsadził kij w moralne mrowisko, ogłaszając tymczasowe zawieszenie prawa do azylu. Niezły gnat do rozgryzienia, dla opozycji niezły prezent i pretekst do czynienia dalszej rozróby, a dziennikarze by swoje ugrać, z obowiązku temu wszystkiemu wtórują, jakby mało było zamieszania z podsumowaniem roku rządów Koalicji 15X. Co jeszcze bardziej podkręca atmosferę niezadowolenia społecznego. Na tle tego politycznego kociokwiku jednak nie możemy zapominać, w jakich warunkach powstawała Koalicja. Było zagrożenie utrzymania się PiS przy władzy na trzecią kadencję, co miało skutkować całkowitym zagarnięciem państwa, dokończeniem niszczenia Trybunału Konstytucyjnego, Konstytucji RP, Sądów, całego wymiaru sprawiedliwości. Nie obejrzelibyśmy się, a demokracja ległaby w gruzach.
Nie obejrzelibyśmy się, jak zamiast państwa demokratycznego mielibyśmy do czynienia z państwem PiS. To groziło Polsce i Polakom. I na pewno doszłoby do tego za sprawą niewytłumaczalnego i niezrozumiałego uporu jednego człowieka. Zatem Koalicja 15X urodziła się z potrzeby ratowania państwa. Została zorganizowana na chybcika i zbudowana z marnych/słabowitych cegiełek. Nie chcę tłumaczyć Donalda Tuska, ale to na co się zgodził, było żywotną potrzebą w owym czasie na TU i TERAZ. Bo nad nowym ewentualnym rządem wisiało państwo bezprawia i chaos pozostawiony przez pisowskich harcowników. A z bezprawiem i chaosem rozpętanym na taką skalę, nie da się zmagać zgodnie z czystą Literą Prawa. Należy stosować podobne metody, czasami na granicy Prawa, by ten chaos posprzątać, by wszystko wróciło do normy jaką znamy.
Mimo tej wiedzy, sprawy naprawy państwa toczą się w niezwykle ślimaczym tempie. Takie jest odczucie społeczne. Polacy odnoszą wrażenie, że aktualna ekipa boi się rozliczyć PiS do dna, tak jak obiecała to zrobić. Polacy widzą na własne oczy Obajtka na wolności, Morawieckiego na wolności, Kaczyńskiego podnoszącego bezwstydnie łeb jak hydra, widzę te całe ceregiele z aroganckim coraz bardziej Romanowskim, widzą Ziobro zachowującego się jakby był co najmniej nietykalnym nadczłowiekiem, a o dwóch wieżach Kaczyńskiego zwanych "Bliźniakami" nie wspomnę. A o innych "grubych" aferach szkoda gadać. Polacy tracą nadzieję na rozliczenie, osądzenie głównych aferzystów i ujrzenie ich za kratami. Tracą nadzieję, że powtórzę. Na otarcie łez mamy za to kilka, może w porywach kilkanaście płotek i jakieś wyroki w zawieszeniu.
Nic takiego. Nic. Zupełnie nic. Wychodzi, że starym niepisanym zwyczajem, kolega z ławy sejmowej nie posadzi za kraty drugiego kolegi. I na to premier Donald Tusk nic nie poradzi. Musi grać według zasad. To widać, słychać i czuć. Po co więc te całe obiecanki rozliczeniowe? Skoro z góry wiadomo, że się ich nie dotrzyma? By uspokoić tłumy, a w kuluarach koledzy upewniają się, że więź władzy działa. W tym duchu zarządza się państwem. W tym duchu zarządza się społeczeństwem. A społeczeństwo w większości pobuczy, a potem rozchodzi się do swoich domostw. Pośród swoich pomruków, przynajmniej część zaczyna akceptować władzę taką, jaka jest. Bo, że kradnie na potęgę, to trudno, ale się dzieli. Dla tych zatwardziałych i dla tych żelaznych, argument nie do podważenia. Kasa misiu, to kasa.
Dlatego Jarosław Kaczyński jest górą, bo tylko on jeden zainteresował się "ciemnym ludem". Taka jest prawda. A na dodatek wciąż ma karnych i lojalnych żołnierzy, z którymi planuje ponowne zdobycie władzy. I nie owija w bawełnę. Wierzę w zapędy prezesa i wierzę, że wciąż jest zdolny do jeszcze gorszych czynów, by tylko tę władzę odzyskać. Donald Tusk również wie o tym dobrze. Wie na co stać Kaczyńskiego, a mimo to świadomie toleruje podrygi swoich koalicjantów, lub ich brak. Boleśnie to wygląda, bo wszystko na co liczyli Polacy, zostało odsunięte w czasie. To, co teraz zawiedzeni wyborcy odczuwają, wyrażają głośno i wyraźnie. Może już nie z nadzieją, ale z nieukrywanym gniewem i niecierpliwością oczekują zmian, bo jako obywatele i wyborcy, mają do nich święte i niezbywalne prawo. Nie jest dobrze. Tymczasem PiS zwiera szeregi.
Słowo "ciamciaramcia", które kiedyś wyrzucił z siebie Roman Giertych i słowo "fujary", które tak niedawno wyrzucił z siebie Z. Ziobro, niestety są adekwatne.
Jednakże mimo to, uczciwie trzeba przyznać, że gdyby nie Donald T U S K, Polska i Polacy nie byliby w tym miejscu, gdzie dzisiaj jesteśmy. Co nie znaczy, że sytuacja może się zmienić. Póki co jednak, karty są w rękach premiera i pytanie, co z nimi dalej zrobi? Czy wykorzysta okazję i szansę na wprowadzenie zmian jakich oczekujemy? Czy da radę okiełznać, powiem ostro, nienażartych koalicjantów? Czy ci koalicjanci oprzytomnieją wreszcie i zauważą, że to nie oni są w centrum uwagi? Że to nie ich interesy są w tej rozgrywce najważniejsze? Pytania... pytania... pytania. I obawa, że mimo starań premiera Donalda Tuska skończymy w głębokiej dziurze. Na razie odrzucam te czarne myśli, a właściwie odkładam je do szuflady, ponieważ w otoczeniu premiera zauważam kilku posłów i ministrów chętnych, by mu pomóc w odbudowie Polski.
Są to jednak jednostki. I szkoda, że sama Platforma Obywatelska jako partia jest takim słabeuszem. Jest Donald Tusk, parę kroków za nim jest Radosław Sikorski i... długo długo nic. Za plecami premiera kryje się za to długi szereg politycznych cherlaków, za wyjątkiem Romana Giertycha nieustającego w rozliczaniu PiS, na których to cherlaków właściwie nie może liczyć. Nie może również liczyć na zagranicznych sojuszników, jak hamletyzujące Niemcy, bo jest to tylko papierowy sojusz. Donald Tusk jest sam. Nie mamy lepszego od niego. Jest sam i rządzi w ramach możliwości nagle zaistniałych. Bez zmian ustaw i zmieniając co się da. Rządzi, mając do dyspozycji ministerialny personalny zasób taki, jaki ma. Co teraz Polacy z tym zrobią? Schowają się do mysiej nory, bo tak jest najwygodniej i najbezpieczniej?
Czy ruszą w przyszłym roku do wyborów, by demokratycznie wybrać prezydenta?
Prezydenta wszystkich Polaków, a nie tylko jednej partii.
Nie chcę już przeżywać żadnego deja vu. Chcę u steru państwa widzieć kompetentnych polityków, fajterów, nie bojących się być skutecznymi. Czy to jest tylko moje pobożne życzenie?
Obraz: *Internet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz