poniedziałek, 14 kwietnia 2025

D O B R O wspólne


Po piątkowej debacie kandydatów na prezydenta kurz jeszcze nie opadł. Świadczą o tym wciąż publikowane tu i ówdzie opinie ekspertów i sondaże, typujące zwycięzców i przegranych. Mocno zastanawiałam się czy obejrzeć tę debatę, ponieważ nie spodziewałam się po niej cudów. I nie myliłam się. Przed nią jednak śledziłam wystąpienia kandydatów, którzy odbębniali swoje tour polityczne po Polsce, przedstawiając wyborcom swoje przemyślenia odnośnie przyszłej ich prezydentury i składając im mnóstwo obietnic bez pokrycia. Spektakl odbywał się jak zwykle, na bardzo przeciętnym poziomie, a postawy i zachowania, słowa padające w przestrzeń, świadczyły niestety o słabym przygotowaniu głównych aktorów, o ich nieznajomości wielu tematów i lekceważeniu samych wyborców, którzy mieli w ciemno przyjąć to, co słyszeli.

Zastanawia tylko jedno, że każdy z ubiegających się o prezydencki stołek nie zadał sobie większego trudu, by uhonorować święto demokracji, jakim są wybory. Słowem - odfajkowali swoje wystąpienia. Wszyscy bez wyjątku. Odpowiedzi na zadawane pytania, były słabe. Kandydaci bardziej skupiali się na tym, jak w prostacki sposób dowalić rywalowi zostawiając merytorykę w kącie. Piątkowa debata była kolejną, która nie powaliła, nie zaskoczyła pozytywnie. A mogło być lepiej. Mogło być profesjonalnie. Szczególnie, że czasy niespokojne. Jesteśmy zagrożeni wojną, zatem politykom, kandydatom na prezydenta, powinno zależeć na dobru wspólnym, jakim jest Polska i nasze spokojne, ustabilizowane życie. 

Obserwując kandydatów, z niesmakiem, przekonałam się nie tylko, że nasi politycy nie dorośli do swoich ról, ale też o tym, że wciąż z uporem maniaka wolą lansować polityczne igrzyska, jakże w złym guście. Zamiast poważnie podejść do wyzwania, jakim to wyzwaniem jest bronić dobrych standardów polskiej sceny politycznej i przynajmniej starać się udowodnić, że poważnie traktują reprezentowanie naszych spraw, na siłę i nieporadnie udowodnili tylko jedno, że nie nadają się na naszych reprezentantów, że wciąż nie rozumieją, na czym to reprezentowanie polega. Każdy z nich widział wyłącznie czubek własnego nosa. Każdy z nich wykorzystał tę debatę, jako kolejną okazję do zaprezentowania siebie, do ugrania swojego interesu. 

Jakie to egoistyczne, jakie to krótkowzroczne, jakie niegodne naśladowania. Zachowawczo zachował się tylko jeden kandydat - Rafał Trzaskowski, po którym jednak wszyscy mieliśmy prawo  spodziewać się czegoś więcej, niż nudnej poprawności politycznej. Nie błysnął. A szkoda. To wydarzenie pokazało, jaki Polska ma deficyt dobrych, zaangażowanych i zorientowanych w temacie mówców. Mogło to wydarzenie być świetniejsze, mogło zapisać się większymi literami w polskiej polityce. Nie było ani świetne, ani nie zapisało się na żadnej karcie. Wyborcy otrzymali swoje igrzyska zaprawione obietnicą chleba, a kandydaci rozjechali się zadowoleni, że wykonali swoje zadania. Nie mamy się czym pochwalić. 

Poziom polskich debat zamiast wskoczyć na kolejny szczebel, obniża loty. A część wyborców wciąż to kupuje. Aż chce się powiedzieć, że mamy taki poziom, na jaki sami zasługujemy. Żal. Według mnie wyróżnił się jeden z kandydatów - Szymon Hołownia, jakże medialnie nam marszałkujący. Pamiętam jak zaczynał przygodę z polityką. Ten jego zapał, zaangażowanie, chęć mówienia ludziom prawdy, ten jego słowotwórczy talent. Zachwycił wielu. Jako tzw. wtedy "świeża krew" w polskiej polityce, porwał za sobą na tyle wystarczającą grupę zwolenników, że w ostatecznym rozrachunku znalazł się w Sejmie i został marszałkiem RP, drugą osobą w państwie. I co? Zamiast wykorzystać mądrze taką okazję do zrobienia politycznej kariery, zmarnował ją. 

Zmarnował, bo za szybko chciał osiągnąć wszystko, co było do osiągnięcia. Zmarnował poparcie dane mu przez samego Donalda Tuska, który nie bacząc na sondażowe wyniki, poprosił wyborców, by zagłosowali na Trzecią Drogę. Hołownia tego nie docenił, co widać teraz na każdym niemal jego wystąpieniu. Na spotkaniach z wyborcami mówi do nich to, co chcą usłyszeć. Prowokuje słowem, manipuluje, poddaje się wspaniałości swoich występów i unosi na skrzydłach własnej erudycji. Zapatrzony tylko w siebie i z siebie zachwycony, że w pojedynku na słowa nikt z nim nie wygra. To co wyprawia, wcale nie świadczy, że obchodzi go dobro wspólne. Niestety, obchodzi go wyłącznie jego własna kariera. Ma być większa i wspanialsza, im większe i wspanialsze są jego e g o, jego ambicja.

Z obiecującego i medialnie doświadczonego jak inny człowieka, stał się groteską. Stał się kolejnym przykładem, co polityka robi z człowieka. Już wie, że zawiódł. I robi wszystko, żeby zmyć z siebie tę życiową porażkę. Za późno. Nie odrobi strat, a na domiar złego, chyba już bezpowrotnie stracił zaufanie i szacunek wyborców. Stracił, bo ponad wszystko inne postawił na własne dobra osobiste. Czy mnie tym zaskoczył? NIE. Akurat po nim spodziewałam się takiej właśnie postawy, ponieważ nigdy wcześniej nie wyróżniał się i teraz nie wyróżnia się jako ktoś wyjątkowy. Nie jest wyjątkowy i nigdy nie był. Okazał się przeciętniakiem, który chciał za wszelką cenę osiągnąć szczyt. Prezydentura to byłoby dla niego "coś". Byłby to osobisty sukces. Byłby.

Zamiast wzorowym kandydatem na prezydenta, stał się symbolem hipokryzji przez bardzo duże "H" i symbolem zdrady przez bardzo duże "Z". A wyborcy takimi pogardzają. Nie zazdroszczę. Czkawka go nie ominie. Miał sporo czasu, by się opamiętać. By przetasować priorytety. Nie skorzystał. Wygrało e g o i wygrała nadmierna ambicja. Nie pierwszy on i nie ostatni, któremu grozi polityczny śmietnik. Kilku jego poprzedników skończyło nieciekawie. Dlaczego Hołownia znalazł się na tej destrukcyjnej ścieżce? Bo świadomie popełnił grzech śmiertelny, jakim jest atakowanie własnego koalicjanta. Które to ataki, z jakąż to łatwością, powtarzał potem z uporem maniaka. Ze spotkania wyborczego na spotkanie szło mu w tym dziele jak z górki.

Co ciekawe, robi to nadal. A zaznaczyć należy, że sam nie jest przecież atakowany przez swoich koalicjantów, którzy w milczeniu znoszą jego arogancję. Hołownia zapomniał, co znaczy lojalność wobec politycznych partnerów i wobec wyborców. Zapomniał, że to lojalność właśnie jest kluczem do zaufania. Zapomniał, że wyborcy są pamiętliwi i nie darują braku lojalności, kłamstw i niewytłumaczalnego egoizmu. Szymon Hołownia może sobie teraz nawet stawać na głowie, nie odbuduje już tego co stracił. Wielu ekspertów wytypowało go jako wygranego piątkowej debaty. Nie zgadzam się z tą opinią. Choćby z jednego powodu - to własnym wyborcom obiecywał, że będzie obrońcą dobra wspólnego. Skłamał. Wrednie ich okłamał.

A kłamstwo prędzej czy później zawsze kończy się porażką. Zawsze! Zatem, może dojść do tego, że pan marszałek będzie zmuszony zabrać swoje "zabawki" i odejść do dalszego szeregu. Z własnej winy. Na własne życzenie. Bo tak naprawdę, nikt mu nie kazał "dojeżdżać" własnych koalicjantów, dzięki którym dostał się do Sejmu. Nikt mu nie kazał obrażać ich wyborców. Pokazał na co go stać. A więc, skoro jest wina, musi być kara. Czy bogatszy o tak bolesne doświadczenie, zdobędzie się na odwagę, by na własny użytek dokonać poprawnego rachunku sumienia? Mimo tak rozbuchanego e g o? Jedynymi, którzy cieszą się z takiego obrotu sprawy, są "przyjaciele" z PiS i Konfederacji, którzy jawnie biją Hołowni brawo.

Ciężko patrzeć na człowieka przegranego, jakim jest marszałek Sejmu. Tym bardziej ciężko, że przecież zaufała mu niemała grupa polskich wyborców, zaufali mu koalicjanci, którym z uśmiechem na twarzy wbił nóż w plecy. Ciężko jest pisać te słowa, ale trzeba, ku przestrodze i ku pamięci. Wybory jeszcze się nie skończyły. Podróże kandydatów po Polsce trwają. Spodziewać się należy kolejnych nagannych incydentów, bo na nic innego nie stać przecież polskiej klasy politycznej.

PS - ciekawa jestem, czy Szymon Hołownia odda swoje głosy na Rafała Trzaskowskiego?


Obraz: *Internet 

środa, 9 kwietnia 2025

Kilka pytań do pana Nawrockiego



Gdyby w najbliższy piątek (11 kwietnia 2025r. godz.20:00) doszło jednak do prezydenckiej debaty między prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim, a prezesem IPN Karolem Nawrockim, to ciekawa jestem, czy pan kandydat PiS odpowiedziałby uczciwie na poniższe i szereg innych pytań? Czy kręciłby i kłamał, czy ślizgałby się jak piskorz, by jakoś wyjść z tej ciężkiej dla siebie opresji? Czy na oczach wszystkich Polaków odpowiadałby uczciwie na pytania zadawane przez rywala, prezydenta Rafała Trzaskowskiego? 


Oto pytania, które moim zdaniem, powinny zostać zadane:


1. Dlaczego po ośmiu latach PiS wciąż jest reprezentowany w Prokuraturach mimo, że w tychże wciąż są sprawy dotyczące ogromnego złodziejstwa dokonanego podczas sprawowania władzy?

2. Dlaczego umożliwiono ucieczkę na Węgry panu Romanowskiemu?

3. Dlaczego partia PiS zmieniła się w partię PZPR?

4. Dlaczego PiS zniszczył polski wywiad, kontrwywiad, polską armię i dlaczego kompletnie nie przygotował obrony Polski przed Rosją, mimo wojny na Ukrainie?

5. Dlaczego Polska wciąż nie ma fabryki amunicji, mimo obietnic Mariusza Błaszczaka, że fabryka taka powstanie już w 2022 roku?

6. Dlaczego PiS i pan, panie Nawrocki, popieracie działania prezydenta USA D. Trumpa? Chodzi o działania, które mogą wpłynąć bezpośrednio na zubożenie Polaków, na zniszczenie polskiej gospodarki, na zwiększenie bezrobocia, poprzez narzucenie wysokich ceł.

7. Dlaczego nie wyjaśnia pan Polakom jako kandydat na prezydenta RP, że Donald Trump może sprzedać Putinowi Polskę, tak jak sprzedał Ukrainę?

8. Dlaczego płacimy najwięcej w Europie za energię?


To tylko mały wycinek z bardzo wielu zagadnień, interesujących Polaków. Jestem ciekawa, na co w ostatecznym rozrachunku postawi Karol Nawrocki, na uczciwość czy na kłamstwo? Co dla niego będzie wtedy najważniejsze, uratowanie przyszłości politycznej partii PiS i prezesa Kaczyńskiego, czy wybierze własną przyszłość? 


Obraz: *Internet 

poniedziałek, 7 kwietnia 2025

TO SIĘ NIE UDA

Obserwując od lat polską scenę polityczną, zauważam brak zmian na tak zwane obiecane "lepsze". Dalej nie ma tak długo oczekiwanej stabilności, stabilności pod każdym względem. Trudno w Polsce doczekać się tego, by wreszcie znikła bylejakość, która w zasadzie dawno już wrosła w nasze DNA i ten jakże znamienny brak odpowiedzialności za wszystko. Dosłownie, za wszystko. Mówiąc, że ryba śmierdzi od głowy, potwierdzamy tylko stan faktyczny. Potwierdzamy i nic z tym nie robimy. Świadczy o tym zalew afer, jakie toczyły i nadal toczą nasze państwo. Afer nie wyjaśnionych, albo umorzonych, albo ledwo tkniętych przez organa śledcze, prokuratorskie i sądowe. Afer było i wciąż jest tyle, że społeczeństwo polskie już zdążyło się do nich przyzwyczaiło.

Społeczeństwo polskie znieczuliło się na nie. Ba, myślę, że dla wielu dzień w Polsce bez afery, to dzień stracony. Każdego dnia dostajemy na to niezbite dowody. Podobno tych afer, których generatorem było szczególnie państwo PiS, jest już ponad 1 300. 1 300... . I wciąż na światło dzienne wychodzą kolejne. I co ciekawe, na połowie narodu polskiego nie robi ten fakt wrażenia. Nie robi, bo chociaż kradli, to się trochę dzielili. I tyle. Tyle wystarczyło, by zaćmić ludzkie umysły, by znieczulić naród na tyle, by tolerował hucpę smoleńską, by nie reagował na tragedię pandemii (o której już zapomniano). Nie robią na Polakach wrażenia np. kardynalne błędy wojska, a raczej generałów i ministrów. 

Nie robi wrażenia wydawanie miliardów przez polityków na elektrownię atomową, której budowa jakimś dziwnym trafem w końcu nie doszła do skutku. Słaby wydźwięk na opinii publicznej miała historia wyborów kopertowych, lekceważenie przez polityków procedur i lansowanie przez nich bylejakości, łamanie każdego dnia przepisów, nonszalanckie podchodzenie do Prawa przez prawie każdego Polaka.  Nie odcisnęła na politykach swojego piętna ani tragedia smoleńska, ani tragedia śmigłowca, który rozbił się przed laty z polskimi generałami na pokładzie. Rozbił się, bo skąd inąd dorosłych wydawało się ludzi, zgubiła zwyczajna głupota i brak wyobraźni. 

Nie wyciągnięto z tych lekcji żadnych wniosków. Żadnych wniosków. Historia wciąż się powtarza i niczego nas nie uczy. Bidula trafiła na twardy i oporny grunt. Głupota i brak wyobraźni wciąż mają się u nas dobrze. Tyle się nagadano na ten temat, napisano tyle mądrych artykułów. I nic. Religia smoleńska żyje, Macierewicz kwitnący, zwolennicy PiS zadowoleni i nadal lojalni. Aż dziw bierze. Niestety, wciąż w narodzie brakuje jakiejkolwiek refleksji. Politycy obojętnie z jakiej formacji, popełniają wciąż te same błędy. Dorwawszy się do władzy, bardziej zajmują się własnymi interesami niż interesami Polaków. Każda administracja, od najmniejszego sołectwa po ministerstwo, traktuje swoje poletko jak własne.

Dla samych Polaków nie wynika z tego nic dobrego. Jakim więc cudem ten WÓZ wciąż się toczy? Jakim cudem nasze PAŃSTWO wciąż się trzyma? A przecież jak swego czasu wyjaśniał minister Sienkiewicz - "Państwo jest całością, a nie fragmentami. To, na co cierpi wiele państwowości, w różnym stopniu oczywiście, polega na tym, że każdy z ministrów, każda administracja danego ministerstwa reprezentuje swoje własne interesy bardziej niż ogółu. Czyli państwa właśnie. A dobra polityka powinna polegać na tym, że interes państwa jest realizowany poprzez wiele różnych instrumentów". Czysta prawda wynikająca chociażby z polskiej Konstytucji. Łatwo o tym czytać, łatwo pisać, trudniej wprowadzić w czyn.

Na pogłębienie się i na zakorzenienie się w nas tego zjawiska (bylejakość, niedasizm, brak odpowiedzialności, znieczulica) miały przemożny wpływ ośmioletnie rządy PiS. Taki, że zamiast obiecanej dobrej zmiany, poczęstowano Polaków mentalną stagnacją. Do wręcz nadnormatywnego stopnia. Utknęliśmy w tym swoim dziwacznym mentalu i tkwimy, bo tak jest nam wygodnie, bo czujemy się w nim bezpiecznie. Sami jesteśmy sobie winni. Część z nas, bo uwierzyła w pisowską propagandę, a część z nas, bo nic z tym nie robiła. Każda ze stron ukryła się w swoim mateczniku i udawała że jej nie ma, wmawiała sobie, że jej to nie dotyczy. A przecież polityka dotyczy każdego z nas. Bezpośrednio.

Czy kiedykolwiek jakakolwiek ekipa rządowa doprowadziła do konkretnych i stabilnych zmian? Czy kiedykolwiek polscy politycy rządzili zgodnie z literą Prawa? NIE! Albo, jak poprzednia władza, prowadzili interesy z cichociemnym handlarzem bronią, albo umieszczali swoich pociotków na intratnych posadkach, albo generowali kolejne afery, na których państwo traciło miliardy. W mediach nie ma mowy o ochronie zdrowia Polaków, nie słyszymy o skutecznym wprowadzaniu zmian takich, by żyło się nam lepiej. Mowa tylko o aferach, o tym, co kto komu powiedział, jak go zwyzywał i co mu zrobi gdy ponownie dojdzie do władzy. Taki obrazek do nas dociera każdego dnia. Żal za serce ściska.

Żadna afera, nawet ta o największym ciężarze, nie zmusiła Polaków do zmiany myślenia. Szczególnie zwolenników PiS. Skoro tak, to rodzi się pytanie - czy cokolwiek wpłynie na nasz ogląd sytuacji w jakiej się znajdujemy? Czy ktoś pamięta jeszcze zabójstwo prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza i to, jak do niego doszło? Zanurzyliśmy się w hejcie i taplamy się w nim bez końca. Bezdusznie i bezmyślnie. Czy od tamtego wydarzenia przyszło komuś do głowy, by coś z tym hejtem zrobić? By skutecznie przeciw niemu zareagować? Niestety jest tak, że bylejakość, znieczulica, niedasizm, odporność na zło, stały się normą w publicznym życiu. Chyba już nieodwracalną. Jest źle. Jest z nami bardzo źle. 

Nie obchodzi nas, w jakim stanie zostawimy ten świat naszym wnukom. Nie obchodzi nas, że nasze wnuki odziedziczą po nas wszystko to, co najgorsze. Dzisiaj nie przejmujemy się przyszłą katastrofą klimatyczną, na którą zdane są kolejne pokolenia. Nie przejmujemy się, że jest nas w Polsce coraz mniej. Od hejtowania nie przybędzie nam żłobków, przedszkoli i nie rozwiążemy palących problemów. Ale za to niektórzy z nas będą czuć się lepiej. Bo komuś dowalili, a co. Nie przyjdzie takim do głowy, że skutki złych rządów dotkną również ich samych. Widać, że na wyobraźnię zabrakło już miejsca. Doszło do tego, że politycy nawet nie udają już, że rządzą. Bo to co robią, w końcu trudno nazwać rządzeniem.

A nie rządzą państwem, ponieważ tego nie potrafią robić. 

Politycy wypaczyli system, zepsuli Prawo. Już otwarcie zajmują się tylko sobą. Za naszym przyzwoleniem. Niestety. Pogarsza się stan państwa, społeczeństwa, gospodarki, ekonomii, finansów i.t.p. I nikogo to nie obchodzi. Pełno wokół wymądrzających się tzw. ekspertów od wszystkiego. Pełno krytykantów. Brak rozwiązań i odpowiedzi. Króluje populizm ile wlezie i wiara, że jakoś to będzie. Żyjemy obok siebie jakby w dwóch światach - politycy w swoim, społeczeństwo w swoim. Władza udaje, że coś chce zrobić, ale tylko pogarsza sytuację. Czy te wszystkie partie polityczne mają jeszcze jakiś sens? Czy polityka ma sens?

 Doszliśmy do ściany i tylko należy zapytać, czy TU i TERAZ dostosować się i dalej siłą inercji brnąć w nieznane mając cichą nadzieję na lepsze jutro? A może jest jeszcze nadzieja, że nasi następcy będą potrafili wymusić na politykach przeprowadzenie życiowych reform, bo my tego nie zrobiliśmy? Oby nie popełniali naszych błędów zaniechania. Oby ze swoich błędów wyciągali wnioski, oby się na nich uczyli. Oby radzili sobie lepiej od nas. 

Ot taka to powyżej moja garść refleksji tuż przed wyborami na urząd Prezydenta Rzeczpospolitej.


Obraz: *Internet