piątek, 21 marca 2025

G R Y wojenne



 Putin rozgrywa geopolitycznie świat tak, jak chce. Robi to, bo może, A może, bo wreszcie trafił mu się taki gość, jak prezydent USA Donald Trump, któremu zamarzyło się zostać dozgonnym władcą tylu włości, ilu się da. Niestety, w tych bardzo ważnych rozgrywkach geopolitycznych nie dorasta Putinowi do pięt. I co najgorsze, nie zauważa, że się do tej roboty nie nadaje. A nie nadaje się, bo do tej roboty trzeba mieć big cojones panie prezydencie. Trzeba mieć doświadczenie. I trzeba się w polityce czuć jak ryba w wodzie, nie przymierzając jak rekin. Pan biznesmen Donald Trump nie jest rekinem nawet w biznesie (wielokrotnie bankrutował), a więc tym bardziej w polityce. Zabawiając się z Putinem w wielką politykę, na oczach całego świata łamie sobie na niej zęby, szkodząc przede wszystkim własnemu krajowi, sobie, Europie i UKRAINIE.

Aktualna sytuacja geopolityczna jest bardzo, ale to bardzo groźna, o czym wiadomo wszędzie, gdzie dociera jakakolwiek bądź medialna informacja. Wiadomo zatem, że zapowiadana rozmowa Trumpa z Putinem, oprócz Putinowi, nie przyniosła korzyści pozostałym zainteresowanym. Nie przyniosła chwały Trumpowi, o którą to chwałę nieustająco i wciąż zabiega. Zatem ostatecznie, nie ma mowy o całkowitym zawieszeniu broni, jest tylko propozycja Putina o ewentualnym "trzydziestodniowym zaprzestaniu ataków na infrastrukturę energetyczną". Jednak i ta propozycja to tylko element gry wojennej stosowany przez doświadczonego zawodnika, który ma gdzieś szkolne wysiłki Trumpa. Czyli kolejna wtopa zarozumiałego prezydenta i kolejne jego upokorzenie.

Ostatecznie zamiast ciszy na ukraińskim niebie i spokoju, mamy wzajemne ataki, Rosji na Ukrainę i w odwecie Ukrainy na Rosję. Boleśnie ucierpieli cywile i infrastruktura energetyczna właśnie. Nie ma mowy o przełomie, na którym niby zależy Trumpowi, nie ma mowy o jakimkolwiek porozumieniu, ponieważ świat ma do czynienia z Putinem, zbrodniarzem wojennym, który przekroczył już wiele czerwonych granic i który nie zamierza się zatrzymać. Tak przynajmniej mówią znawcy tematu. A mówią różnie. Jedni lekceważąco odnoszą się do imperialnych zapędów prezydenta Rosji, drudzy przestrzegają przed nim i starają się całość oceniać na bieżąco, stosownie do sytuacji. Jeszcze inni gdybają co się stanie gdy to... tamto... czy owo. 

Cywil śledzący sytuację może się w tym gąszczu informacji pogubić. Jednak gdyby się tak bliżej przyjrzeć, gdyby tak wziąć na tapetę historię Rosji, mentalność samych Rosjan, z czeluści wyłania się niebezpieczny obraz. Który to obraz ma poparcie w dzisiejszych wydarzeniach. Niby Putin nie jest jeszcze gotowy na to, co od dawna chodzi mu po głowie, niby jego armia jest na to za słaba, jednak nie należy tego zbytnio traktować jako prawdę. Nigdy, ale to przenigdy nie należy lekceważyć przeciwnika, szczególnie, gdy tym przeciwnikiem jest nienażarta Rosja. Teraz to co się dzieje, to tylko gry wojenne prowadzone tylko dlatego, by kupić sobie czas na przygotowania do przeprowadzenia konkretniejszych, bardziej bolesnych dla świata działań.

Putin rozmawiając z Trumpem tylko udaje zainteresowanie. Pokazuje twarz zatroskanego człowieka, któremu wcale nie zależy na rozpętaniu wojny światowej. W rzeczywistości, twardo i metodycznie ogrywa zdziecinniałego i rozkapryszonego bachora Trumpa, ukrywając swoją prawdziwą twarz. Twarz człowieka żądnego wszechwładzy, żądnego wprowadzenia całkowitego chaosu i panowania nad nim. Widać wyraźnie, że stronie rosyjskiej wcale nie zależy na pokoju i na zatrzymaniu tej rozpędzającej się wojennej machiny. A jeżeli już, to wyłącznie na własnych ekstremalnych warunkach. Putin próbuje złożyć drugiej stronie konfliktu propozycję nie do odrzucenia, a Trump udaje, że tego nie widzi. Jednak Europa i Ukraina to widzą. słyszą i czują.

Widzą, słyszą i czują i nie chcą tego zaakceptować. I słusznie. Ciekawe co by się stało, gdyby Trump został zignorowany? Gdyby negocjacje z Rosją w całości przejęła Europa? Dlaczego pytam? Pytam, ponieważ jak do tej pory, działania Trumpa nic nie przyniosły szczególnie poszkodowanej stronie (Ukrainie). Nie zapominajmy, że pierwotną przyczyną konfliktu, jest żądanie Rosji całkowitej "likwidacji niepodległej Ukrainy z jej prozachodnią orientacją". Cały czas chodzi mu o bezwarunkową kapitulację Ukrainy. To jest główny CEL Putina w tej rozgrywce. On sam ciągle to od dawna powtarza. Nie kryje się z prawdziwymi swoimi planami. Chce zrobić z Rosji wielkie imperium i... kropka! A po nim choćby potop. 

"Ukraina miałaby ogłosić neutralność, rozbroić się, nie otrzymywać dalszej pomocy wojskowej i wywiadowczej z Zachodu, wyrzec się na zawsze członkostwa w NATO."

Na bazie historycznych doświadczeń Polski, łatwo jest sobie wyobrazić, że ZNOWU ze strony Rosji Putina może nas spotkać wszystko co najgorsze. I tym razem chyba nieodwracalnie. Już obserwujemy jak szybko zmienia się geopolityka. Koło się rozpędziło i nie widać nikogo, kto chciałby je zatrzymać. Jedno odbieram na plus, to, że mimo wysiłków Putina, Europa stara się mówić jednym głosem. Stara się, jednak stara się za mało i za wolno. Europa dalej traci czas mimo ogromnego zagrożenia. Europa wciąż się zastanawia, czy uderzyć w Rosję jeszcze bardziej boleśnie. A Rosja ma to gdzieś. Pokazuje nam środkowy palec i głośno się śmieje. A Trump i jego kolesie w rządzie dbają tylko o własny interes.

Jakby doprowadzenie do resetu z Rosją miało zakończyć ten konflikt. Nie zakończy, bo do żadnego resetu nie dojdzie. A nie dojdzie, bo Trump dla Putina jest za słabym zawodnikiem, bo Europa dopiero teraz (po trzech latach wojny) dojrzewa do tego, by się zbroić. Co miałoby przebiegać w ciągu najbliższych pięciu lat. Stanowczo za późno. Ale pocieszając się, niby lepiej później niż wcale. Zatem Rosja od chwili napadu na Ukrainę, ma nad Europą przewagę pod niemal każdym względem. Tak to widzę. Mimo to cieszy fakt, że wolny świat nie siedzi z założonymi rękami i że nie czeka na cud. Cieszy mnie, że wreszcie działa, że w tym chaosie politycznym próbuje jednak utrzymać wspólnotowe działania. Szkoda tylko, że armia europejska wciąż nie ma jednomyślnego poparcia.

"Ukraińcy zgodzili się na bezwarunkowe zawieszenie ognia na lądzie, morzu i w powietrzu, a Putin je odrzucił."

Trump jako rozjemca nie zdaje egzaminu, końca tej bezsensownej wojny nie widać, a na rodzimym politycznym podwórku wrze, jak w kotle ze smołą. Nie ma się z czego cieszyć. Polska prawica w europejskim i polskim parlamencie dała popis jakże szkodliwej głupoty i zwyczajnego nie chciejstwa w myśl zasady, że na złość mamusi odmrozi sobie uszy. A zachowuje się tak tylko dlatego, że rządzi teraz ich śmiertelny wróg, premier Donald Tusk. Co za małostkowość. Mogą sobie z Trumpem ręce podać. Niestety, to wszystko ma na nas bezpośredni wpływ. Polska jest podzielona, trwale. Jej zła prawa strona chce przegranej Ukrainy. Taka postawa to ciężki błąd. To ciężka zdrada. W żadnym wypadku nie leży w naszym interesie.

Polskę ratuje pełne partnerstwo i pełne pojednanie z Ukrainą. 

Przeszłe historyczne już rozrachunki między nami, ta nasza niezrozumiała w tej sytuacji wyższość, kładzie się cieniem na naszej przyszłości. Prawa strona polskiej polityki zapomina, że wrogiem, wspólnym wrogiem, jest Rosja Putina. Dopóki więc, pierwsze skrzypce w tym konflikcie będą grać ludzie pokroju Trumpa, czyli tak zwani krótkowzroczni pożyteczni idioci, nie będzie o czym mówić. Ponieważ ktoś taki jak Trump, pokój jako cel, odsuwa w czasie. A to tylko umacnia i legitymizuje ruski reżim.


Obraz: *Internet

niedziela, 16 marca 2025

JAK TO BYŁO?


Agnieszka Pomaska doniosła na portalu X, że "Parlament Europejski uznał polski projekt Tarcza Wschód za flagowy dla wspólnego bezpieczeństwa UE. Rezolucję poparła nawet znaczna część grupy Europejskich Konserwatystów, ale nie było wśród nich posłów PiS!!

Lista europosłów, którzy głosowali przeciwko Polsce:

- Bielan

- Bocheński

- Brudziński

- Buda

- Dworczyk

- Gosiewska

- Jaki

- Kamiński

- Maląg

- Mularczyk

- Muller

- Obajtek

- Ozdoba

- Rzońca

- Szydło

- Tarczyński

- Wąsik

- Wiśniewska

- Zalewska

- Złotowski"

To tak zwana lista hańby, którą ogłoszono we wszystkich mediach społecznościowych ku pamięci.

Poniżej historia przyjęcia Polski do NATO. Jak to było.


"Wódka, dyplomacja i przeciwnicy wejścia Polski do NATO

Borys Jelcyn był pod takim wrażeniem polskiej gościnności, że zgodził się, iż akcesja Polski do NATO “nie jest sprzeczna z interesem Rosji”. Taka treść, po burzliwych, nocnych negocjacjach ze sztabem Jelcyna, znalazła się we wspólnym oświadczeniu. Ale następnego dnia Jelcyn wrócił do Moskwy (i wytrzeźwiał). 

Mija właśnie 26 lat Polski w NATO.

Bogusław M. Majewski 12 marca 2025

Działania Rosji w latach 90., by powstrzymać historyczny proces poszerzenia Sojuszu Północnoatlantyckiego po upadku ZSRR, zakończyły się niepowodzeniem. W Moskwie trauma z tym związana została żywa, czemu dał wyraz Putin w 2021 r., twierdząc, że upadek ZSRR był “historyczną tragedią” dla Rosji. Dzisiaj rosyjskie argumenty przeciwko istnieniu i poszerzeniu NATO wróciły ze zdwojoną mocą. Tym razem jednak płyną one zarówno z Moskwy, jak i z Waszyngtonu.

Kieliszki wódki w równej odległości od siebie

12 marca 1999 r. Polska przystąpiła do najsilniejszego na świecie paktu wojskowego. W mieście Independence, w amerykańskim stanie Missouri, polski minister spraw zagranicznych, prof. Bronisław Geremek przekazał na ręce sekretarz stanu USA Madeleine Albright Akt Przystąpienia.

Cztery dni później przed siedzibą Kwatery Głównej NATO w Brukseli wciągnięta została na maszt polska flaga.

Tym samym zakończyła się jedna z najbardziej intensywnych kampanii dyplomatycznych III RP, rozpoczęta w marcu 1992 r. oświadczeniem Sekretarza Generalnego NATO Manfreda Woernera, że “drzwi do NATO są otwarte”.

O procesie, który trwał siedem lat, napisano już wszystko. Warto jednak przywołać działania, które miały go powstrzymać. Ten kontekst nabiera szczególnego wymiaru w świetle wydarzeń ostatnich tygodni. Działania Donalda Trumpa są dla dyplomatów, którzy byli zaangażowani w przekonywanie elit USA do poszerzenia NATO na wschód, swoistym deja vu. Nie jest bowiem wykluczone, że przyjdzie nam ponownie uruchomić działania przekonujące elity amerykańskie, że NATO — z przewodnią rolą USA — jest jedynym, doskonałym i niezastępowalnym mechanizmem gwarantującym bezpieczeństwo USA i Europy. Teraz będzie się to odbywało w warunkach wojny, którą Rosja toczy przy granicach Sojuszu.

Prawdziwa batalia zaczęła się we wrześniu 1993 r., kiedy Lech Wałęsa poinformował sekretarza generalnego NATO, że członkostwo stało się priorytetem polskiej polityki zagranicznej.

Miesiąc wcześniej, w nocy z 24 na 25 sierpnia 1993 r., oficjalną wizytę w Warszawie złożył prezydent Rosji Borys Jelcyn. Szczegóły tych rozmów — zarówno na szczeblu ministrów spraw zagranicznych, jak i samego Wałęsy z Jelcynem — owiane są pewnym pomrokiem. Wiadome jest, że stosunek Rosji do polskiego członkostwa w NATO został wówczas symbolicznie przedstawiony przez rosyjską delegację, poprzez ustawienie kieliszków wódki na stole — w równej odległości od siebie. Miało to symbolizować stosowny dystans NATO do Rosji i byłych państw Układu Warszawskiego.

Na koniec wieczoru Jelcyn był jednak pod takim wrażeniem polskiej gościnności, że zgodził się, iż akcesja Polski do NATO “nie jest sprzeczna z interesem Rosji”. Taka treść, po burzliwych, nocnych negocjacjach ze sztabem Jelcyna, znalazła się we wspólnym oświadczeniu. Następnego dnia, gdy Jelcyn wrócił do Moskwy (i wytrzeźwiał), wymuszono na nim odwrócenie sytuacji. Rosja rozpoczęła aktywną kampanię ukierunkowaną na elity polityczne w USA i kluczowych członków Sojuszu, a zmierzającą do zniweczenia dążeń Polski, Węgier, Czech na rzecz członkostwa w NATO.


Poczucie winy

W Waszyngtonie dominował wówczas sceptycyzm wobec oczekiwań Polski. Nagła zmiana nastawienia nastąpiła kwietniu 1993 r. — niedługo po wprowadzeniu się Billa Clintona do Białego Domu. Doszło wówczas do szczególnego wydarzenia — uroczystości otwarcia Muzeum Pamięci o Holokauście. Wśród gości był Lech Wałęsa, który wykorzystał zaproszenie do Białego Domu, żeby wpłynąć na Clintona. 22 kwietnia — jak ujawnili po latach bliscy współpracownicy amerykańskiego prezydenta — dokonało się u niego gruntowne przewartościowanie podejścia do kwestii poszerzenia NATO o nowe państwa Europy Wschodniej (o używanie wobec nas terminu “Europa Środkowa” musieliśmy jeszcze długo zabiegać).

Dzień wcześniej w Białym Domu odbyła się narada przygotowująca spotkania — szczególnie te z Wałęsą i Vaclavem Havlem. Depesze z Warszawy i Pragi nie pozostawiały złudzeń, że obaj prezydenci poruszą kwestię bezpieczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej i członkostwa w NATO. Na tym spotkaniu obecny był także specjalny doradca ds. polityki zagranicznej Strobe Talbott — z którego zdaniem Clinton bardzo się liczył. Talbott jednoznacznie opowiedział się przeciwko jakimkolwiek sugestiom, że USA gotowe są podjąć dialog ws. poszerzenia NATO. Argument był niezmiennie taki sam. Stanom Zjednoczonym, które odcinały kupony od zakończenia zimnej wojny i upadku muru berlińskiego, nie opłacało się antagonizować Rosji. Głównym interesem Ameryki, jak argumentował Talbott, miało być budowanie nowych, przyjaznych relacji z Moskwą.

Rano 22 kwietnia 1993 r. Clinton zapewne obudził się z podobnym nastawieniem. To, co wydarzyło się później, diametralnie zmieniło jego punkt widzenia. Nikt z doradców nie przewidział i nie docenił wpływu, jaki miała na Clintona opowiedziana wielokrotnie tego deszczowego i zimnego dnia historia Europy, a szczególnie Polski. Wystąpienia Eli Wiesela i zaproszonych przywódców, odnoszące się do tragicznych wydarzeń drugiej wojny światowej, wspominania ofiar Holokaustu.

Nastrój tego dnia publicysta “The Washington Post” Jim Hoagland nazwał “guilt tripping” (wywoływanie poczucia winy) w wykonaniu Havla i Wałęsy. Były to emocje, które poruszyły Clintona na tyle głęboko, że poczuł moralną potrzebę “zadośćuczynienia” za grzechy Zachodu, które doprowadziły do porzucenia Polski i Czech na pastwę Związku Radzieckiego. Antony Lake, doradca Clintona ds. bezpieczeństwa, napisał o tamtym dniu: “ten zimny, deszczowy dzień spotęgował zarówno moment moralnego obowiązku, jak i strategicznej szansy”.

Te wydarzenia pokazały, jak ważne w polityce są symbole i gesty. Jak istotne w dyplomacji są emocje, osobiste kontakty i wyczucie chwili.

Dla Clintona była to jednak trudna próba Realpolitik. Strategia polityki zagranicznej USA balansowała wówczas między budowaniem nowych relacji z Moskwą — dzisiaj nazwalibyśmy to “resetem” — i przeprowadzeniem ekspansji Sojuszu. Szybko okazało się, że są to obszary nie do pogodzenia.


Wkurzony Clinton

Zmiana nastawienia USA spotkała się z natychmiastową reakcją Moskwy, która rozpoczęła intensywną kampanię dyplomatyczną przeciwko poszerzeniu NATO. Frontalny atak nastąpił 5 grudnia 1994 r. w Budapeszcie, podczas szczytu głów państw OBWE.

W wystąpieniu Jelcyn zarzucił USA “ponowne dzielenie kontynentu i próbę dominacji, na którą Rosja się nie zgodzi”. Clinton nie spodziewał się takich słów. Był nimi “zszokowany”. N. Burns (doradca ds. Rosji) w tajnym memo napisał wtedy, że Clinton był “really pissed off” (niezwykle wkurzony). Lądując w Budapeszcie, Clinton był bowiem pewien, że jego wysiłki, by przekonać Jelcyna, odnosiły pozytywny skutek. Od kilku miesięcy dyplomacja amerykańska tłumaczyła, że rozszerzenie NATO “będzie powolne i inkluzywne, uwzględniające interesy Moskwy”. Miała temu służyć koncepcja “Partnerstwa dla Pokoju”, oferta powolnego procesu integracji z NATO, uwzględniająca także Rosję.

Pomysł był chybiony i nie spotkał się z ciepłym przyjęciem w Warszawie, która zintensyfikowała działania lobbyingowe, obejmując ich zakresem Kongres, środowiska politologiczne oraz szeroko rozumianą opinię publiczną. Intensywność kampanii na rzecz szybkiego poszerzenia NATO, której głównym moderatorem była Polska, zaskoczyła w równym stopniu Moskwę, jak i amerykańską administrację.

Ujawnione depesze Thomasa Pickeringa, amerykańskiego ambasadora w Moskwie, ukazują jednak ogromną, narastającą presję, pod jaką znalazł się Jelcyn, krytykowany wewnętrznie za “nadmierne uleganie” USA. W Moskwie narastało przekonanie — słuszne, jak się okazało wkrótce — że dominujący na Kapitolu Republikanie opowiedzą się jednoznacznie za poszerzeniem Sojuszu, nie biorąc pod uwagę stanowiska Rosji.

Clinton podjął jeszcze jedną próbę przekonania Jelcyna. Zgodził się na udział w uroczystościach 50-lecia zakończenia drugiej wojny światowej w maju 1995 r. (co było znaczącym krokiem, uwzględniając wydarzenia wewnątrz Rosji, w tym krwawą wojnę w Czeczenii). Jelcyn powitał go słowami: “poszerzenie NATO będzie krokiem poniżającym dla Rosji, zgoda na zbliżenie się Sojuszu do naszych granic będzie zdradą moich obywateli”.

Clinton miał jednak mocny argument, na który Jelcyn musiał zareagować. Zaoferował, w zamian za poparcie i współudział Moskwy w programie “Partnerstwo dla Pokoju”, wsparcie Jelcyna w czasie nadchodzących w Rosji wyborów. To dla Jelcyna było najważniejsze.

W tym czasie rosyjska dyplomacja i służby specjalne pracowały już na najwyższych obrotach, prowadząc na dużą skalę kampanię, która miała powstrzymać proces poszerzania Sojuszu. Koncentrowali się przede wszystkim na Demokratach. Do Republikańskich senatorów próbowali dotrzeć poprzez zaprzyjaźnione think-tanki i business, który miał plany inwestycyjne w Rosji.

Przykładem są działania dwóch demokratycznych senatorów. Tom Harkin i Paul Wellstone w końcu głosowali przeciwko poszerzeniu NATO, a w czerwcu 1997 r. skierowali do Clintona dwustronicowy list z “krytycznymi pytaniami” odnoszącymi się do poszerzenia. W liście zwrócili m.in. uwagę na koszty, jakie poniosą Stany Zjednoczone i na “rozdrobnienie” międzynarodowych zobowiązań USA w obszarze bezpieczeństwa.

Do Białego Domu dotarł też list 40 dawnych, wpływowych dyplomatów i urzędników, wzywających do zatrzymania procesu. Użyto wówczas zdania o “błędzie o historycznych proporcjach”. Do grona tego dołączyła także wpływowa — szczególnie w gronie Republikanów — wnuczka prezydenta Dwighta Eisenhowera. Susan Eisenhower publicznie wezwała Clintona do ponownej analizy “skutków regionalnych” decyzji o poszerzeniu NATO.

Wtórował jej Jack Matlock, znany i bardzo szanowany w Waszyngtonie były ambasador USA w ZSRR, który napisał wprost, że rozszerzenie osłabi NATO, “które utraci możliwość wypełnienia swojej oryginalnej misji”. Argumentował, że osłabiona rozpadem ZSRR Rosja nie stanowi zagrożenia dla Zachodu.

Inna wpływowa postać w Waszyngtonie, Michael Mandelbaum, ceniony za analizy byłego obszaru postradzieckiego, oceniał publicznie, że włączenie do NATO byłych republik bałtyckich ZSRR “grozi zniszczeniem” Sojuszu i będzie przez Moskwę nie do zaakceptowania.

W tym samym czasie opiniotwórczy Brookings Institution opublikował argumenty przeciwko poszerzeniu NATO:

- osłabi ono siłę artykułu 5. Paktu, zmieniając Sojusz z paktu obronnego w “deklaratywny klub polityczny”;

- bez uwzględnienia interesów państw byłego ZSRR (a te — jak Ukraina i kraje bałtyckie — mają realne powody do obaw przed Rosją) zaowocuje obniżeniem w nich poczucia bezpieczeństwa;

- ogromne koszty poszerzenia obciążą przede wszystkim amerykańskiego podatnika;

- po co w ogóle poszerzać NATO, skoro Partnerstwo dla Pokoju jest “właściwym narzędziem budowania środków zaufania w regionie”;

- poszerzenie nieuchronnie wywoła wrogie działania Moskwy, które “doprowadzą do ponownego podzielenia Europy”.

Wszystkie te argumenty wróciły w wystąpieniu Putina 10 lat później w Monachium. Teraz zaś mamy do czynienia z realnym zagrożeniem, bo nie poprzestał na słowach i atakując Ukrainę, rozpętał wojnę w Europie.


Dziwna koalicja

Proces poszerzenia NATO jest gotowym scenariuszem wieloodcinkowego serialu sensacyjnego. Przykładem — chyba także na desperację i bezsilność Moskwy — są m.in. wydarzenia z 1998 r., w samej końcówce kampanii na rzecz poszerzenia, na tydzień przed historycznym głosowaniem w Senacie USA.

Z dnia na dzień powstała wówczas koalicja zrzeszająca nieznanego producenta płyt Rhino Records, zabawek Hasbro Inc. oraz lodów Ben&Jerry’s Ice Cream. Koalicja, wspierana przez ultrakonserwatywny CATO Institute, uruchomiła kampanię last minute, by powstrzymać proces poszerzenia NATO. Jej hasłem było “Hey, let’s scare the Russians”, co miało wywołać strach przed reakcją Moskwy.

Ta zagadkowa - choć zapewne nie dla jej animatorów w Moskwie — i dziwna koalicja niewiele wskórała. Nieprzypadkowo, gdy idzie o Ben&Jerry’s, kampania zbiegła się w czasie z wchodzeniem lodów na rynek w Rosji. Warto ten fakt przypomnieć, szczególnie że lody B&J’s są w Polsce dzisiaj bardzo popularne. Tymczasem projekt inwestycyjny B&J w Rosji zakończył się po kilku latach spektakularną klapą."


Obraz: *Internet

czwartek, 13 marca 2025

ZAGROŻENIE wciąż jest realne - wywiad

 "Gen. Leon Komornicki: Rosjanie przygotowują się do nowej wojny


- Ukraina nie ma szans wygrać. Trzeba kończyć wojnę, podpisywać pokój i dać sobie pauzę strategiczną. Europa i USA dostaną czas, ale Kreml ma go nieustannie. Na zapleczu buduje masową armię. Jeśli nie dojdzie do zawarcia pokoju, a rozłam w NATO będzie postępował, Rosja zaatakuje kraje bałtyckie. To może stać się pod koniec tego roku albo na początku przyszłego. Inwazja jest w ich planie - mówi Interii gen. Leon Komornicki, były zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.

* * *

Jakub Szczepański, Interia: Jakie widzi pan szanse na powodzenie rozmów pokojowych między Ukrainą i Rosją, w formule, którą dotychczas proponują Stany Zjednoczone?

Gen. Leon Komornicki, były zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego: - Trudno do końca definiować amerykańską strategię. Stary Kontynent, politycznie, jest na kursie kolizyjnym ze Stanami Zjednoczonymi i podejmuje wysiłki, które niewiele zmienią. To oczywiście ważne, żeby Europa się mobilizowała, ale do usamodzielnienia się od USA daleka droga. Mówimy o jakiejś dekadzie. Polityka niepoparta siłą, w rywalizacji globalnej, jest karłowata.

Jeśli chodzi o zdolności bojowe NATO, Europa to 20 proc., a Stany Zjednoczone 80 proc. Czy w tej sytuacji, biorąc pod uwagę działania Donalda Trumpa, jesteśmy w stanie pośrednio prowadzić wojnę z Rosją?

- Jeśli weźmiemy pod uwagę liczby, nie ma tu równowagi, a co mówić o przewadze. Europa nie ma siły. Nieprzypadkowo Donald Trump ostrzega przed dalszą wojną, opiera się o najbardziej wiarygodne dane wywiadu amerykańskiego. Amerykanie wiedzą, co dzieje się w Rosji, jakie są jej dalsze plany. Stany Zjednoczone mają świadomość, że nie są gotowe na podjęcie wojny z Moskwą.

Skoro nie są gotowi na wojnę z Kremlem, mają prawo do szantażu wobec Europy?

- Nie szantażują tylko pokazują miejsce! "Jeśli jesteście gotowi nas zastąpić, zróbcie to: negocjujcie z Rosją, dostarczajcie sprzęt walczącej Ukrainie" - mówią. A przez ostatnie trzy lata wojny nie ma żadnej większej refleksji na Starym Kontynencie. Nie wyprodukujemy amunicji potrzebnej Ukrainie, gdzie są samoloty? Ukraińcy rozwijają własne zdolności, ale nie osiągną tego, co posiada Rosja. Trzeba zauważyć, że za naszą wschodnią granicą walczy tylko rosyjski kontyngent. Główne siły sposobią się do nowej wojny.

I ta nowa wojna wybuchnie, jeśli konflikt z Ukrainą potrwa dłużej?

- Jeśli trwającą konfrontacja będzie się przedłużać, a relacje europejsko-amerykańskie osłabną, art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego nie zadziała. Stany Zjednoczone, jako państwo odgrywające główną rolę w sojuszu, nie zagłosują za. Amerykanie, w obecnej sytuacji, nie są zainteresowani wojnami, które ich tylko osłabiają. Tymczasem Europa przekazała swój sprzęt Ukrainie, braków nie uzupełniono. Nie jesteśmy zdolni chociażby do odparcia zmasowanego ataku powietrznorakietowego Rosji, jaki znamy z Ukrainy.

W razie ataku na Europę, Stany Zjednoczone nie uruchomią art. 5?

- Nie będą za. Nie są zainteresowani wojną.

Nie mają zobowiązań sojuszniczych, bo nie są zainteresowani wojną?

- Stawia pan pytania, które są podobne do stanowiska Europy w całej tej dyskusji. Stany Zjednoczone to jakaś Matka Teresa?

Traktaty sojusznicze nie obowiązują Stanów Zjednoczonych za Donalda Trumpa?

- Jako prezydent Stanów Zjednoczonych nie działałbym wbrew interesom Stanów Zjednoczonych. Ich sytuacja, w relacji z Chinami, jest dramatyczna. To dla nich problem. Weźmy pod uwagę, że USA uczestniczyły w odparciu ataków rakietowych Iranu na Izrael. Wyczerpali w ten sposób 50 proc. stanu systemu rakietowego Patriot. Ich przemysł zbrojeniowy nie pracuje w trybie wojennym jak w Rosji, nie przestawią się. Władimir Putin tylko czeka na pogorszenie relacji USA-Unia Europejska. Przecież przyszły kancelarz Niemiec, Friedrich Merz z CDU mówi już teraz, że NATO jest niepotrzebne.

Friedrich Merz powiedział jedynie, że Stany Zjednoczone nie udzielą pomocy w trybie art. 5 Sojuszu Północnoatlantyckiego, więc NATO przestaje mieć rację bytu. To chyba nie znaczy, że NATO jest niepotrzebne?

- Zaraz, zaraz... Tak mówi przywódca partii, który chce zapobiec katastrofie? Taka wypowiedź świadczy o kursie przeciwstawnym ze Stanami Zjednoczonymi. W najczarniejszym scenariuszu Amerykanie będą chcieli odejść z NATO. Nie mówię, że tak będzie, ale nie robimy nic, żeby to się nie wydarzyło.

"Jeśli trwającą konfrontacja będzie się przedłużać, a relacje europejsko-amerykańskie osłabną, art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego nie zadziała. Stany Zjednoczone, jako państwo odgrywające główną rolę w sojuszu, nie zagłosują za." - Gen. Leon Komornicki

Na ten moment europejscy politycy deklarują, że wydamy 800 mln euro na zbrojenia w ramach europejskiego planu zbrojenia. Po konferencji monachijskiej zaczynamy się budzić. Donald Trump to uwzględnia, skoro jego wypowiedzi się nie zmieniają?

- Pieniądze to nie zdolność bojowa. Rozmawiamy o tym, co jest dzisiaj, nie za dekadę. Kwestia, jak zbudować zaplecze. Kto się nim zajmie? Czy górę weźmie francuski czy niemiecki przemysł zbrojeniowy? Co z polskim przemysłem? Dlaczego Kanada zrezygnowała z F-35? Bo jeśli wejdą w posiadanie tych samolotów, mogą stracić dostęp do kodów źródłowych, którymi dysponują Amerykanie.

Obserwowaliśmy publiczną sprzeczkę między Elonem Muskiem i Radosławem Sikorskim odnośnie Starlinków. Czy ze względu na argumenty siłowe po stronie amerykańskiej, o których pan mówi, powinniśmy trzymać gębę na kłódkę?

- Milczenie to najgorsze, co może być. Mamy ogromną szansę, żeby wiele wygrać. Warunek: nie możemy przyjmować narracji europejskiej i prowadzić polityki sprzecznej ze Stanami Zjednoczonymi. Powinniśmy popierać to, co robi Europa, ale nie oglądając się na nią. Przy uwzględnieniu, że sojusz z USA jest kluczowy. Jako Polska mamy reprezentować interesy wschodniej flanki NATO. Trzeba konsolidować, pracować z Bałtami, Rumunią, Skandynawią i Turcją. W ślad za wypracowaniem strategii, zdefiniować nasze oczekiwania. W pyskówce Musk - Sikorski nie ma grama przypadku.

Co to znaczy?

- Elon Musk mówił o Starlinkach dotyczących Ukrainy, ale nie o nas. My je finansujemy, ale to trochę na zasadzie "uderz w stół, a nożyce się odezwą". Na słowa Amerykanina powinien zareagować szef ukraińskiego MSZ, czy premier. Jako Polska powinniśmy reagować, ale nie wchodzić w nic nie wartą pyskówkę, tylko używać dyplomacji. Więcej zastanowienia nad słowami. Nie mamy sił na zderzenie ze Stanami Zjednoczonymi. Tu, z góry, jesteśmy na przegranej pozycji. Oby to wszystko nie przełożyło się na realny stosunek USA do Polski.

Ukraina ma szanse na wygraną z Rosją?

- Nie, to iluzja. Rosja nie przegrywa, wciąż ma strategiczną przewagę w przestrzeni powietrznej. Kreml chce świadomie eksterminować ukraińskiego żołnierza, a nie zdobywać teren. Trzeba kończyć wojnę, podpisywać pokój i dać sobie pauzę strategiczną. Europa i Stany Zjednoczone dostaną czas, ale Kreml ma go nieustannie, bo na zapleczu buduje masową armię. Jeśli nie dojdzie do zawarcia pokoju, a rozłam w NATO będzie postępował, Rosja zaatakuje kraje bałtyckie. To może stać się pod koniec tego roku, albo na początku przyszłego. Inwazja jest w ich planie.

I nikt nie obroni Bałtów?

- Kiedy w Londynie Wielka Brytania organizowała spotkanie, dziwnym przypadkiem nie zaproszono krajów bałtyckich. To oczywiste, że europejscy przywódcy myślą o scenariuszach, w których Rosja atakuje Litwę, Łotwę i Estonię. Czy Europa, bez uruchomienia art. 5 ze strony Stanów Zjednoczonych, pomoże sojusznikom? Niech każdy sam, logicznie myśląc, odpowie sobie na to pytanie.

"Kiedy w Londynie Wielka Brytania organizowała spotkanie, dziwnym przypadkiem nie zaproszono krajów bałtyckich. To oczywiste, że europejscy przywódcy myślą o scenariuszach, w których Rosja atakuje Litwę, Łotwę i Estonię." - Gen. Leon Komornicki

Donald Trump stwierdził, że Ukraina może nie przetrwać, niezależnie od amerykańskiego wsparcia. Mówił również o niesprecyzowanych słabościach Stanów Zjednoczonych względem Kremla. Co pan na to?

- Możemy o tym dyskutować na pewnym poziomie abstrakcji. Stany Zjednoczone straciły prymat, nie mają sił, co potwierdzają dane wywiadu. Chiny tylko czekają, żeby Amerykanie dali się wplątać w awanturę. Wtedy mają spokój na Pacyfiku, robią, co chcą z Tajwanem. Czeka też Iran. To wszystko naczynia połączone. Dlatego Amerykanie chcą szybko wygaszać wszystkie konflikty, skoncentrować się na Pacyfiku i sprawach wewnętrznych. Pamiętajmy, że w XXI w. wojna trwa w przestrzeni informacyjnej.

Informacja jest tu cenniejsza niż karabin?

- Chodzi o zarządzanie świadomością społeczeństw. Bo ludzie są filarami systemów obronnych państw. Europejczycy są słabi, spolaryzowani, starzejemy się. Brakuje personelu, dlatego trzeba pracować chociażby nad uzbrojeniem.

Co ma pan na myśli?

- Dlaczego czołg nie miałby być jednoosobowy, jak samolot? Jeden operator, zamiast czteroosobowej załogi. Mamy deficyt ludzi, postawy się zmieniają. Drony lądowe, automatyzacja, robotyzacja to perspektywa. Na to trzeba ogromnych pieniędzy, ale to odbije się na społeczeństwach. Europa zbroi się z kredytu, trochę na zasadzie hulaj dusza, piekła nie ma. Jesteśmy gotowi żyć biednej, żeby prowadzić bezsensowną wojnę? Nie sądzę.

Mówi pan o bezsensowności wojny, ale to Kreml jest agresorem, a od 2022 r. walki trwają. To wina złego zarządzania i kiepskiej pomocy Zachodu?

- Za czasów Joe Bidena to Stany Zjednoczone zarządzały eskalacją wojny. Problemy, które obserwujemy obecnie na Ukrainie, to zasługa jego ekipy. Stan zastany. Przypomnijmy, początkowo Niemcy wysyłali zardzewiałe hełmy. Amerykanie zgodzili się na użycie HIMARS-ów i ataki w głąb terytorium Rosji dopiero w listopadzie 2024 roku! Dlatego, że wojna miała trwać, a nie zostać wygrana. Jako Europejczycy właśnie na to się zgadzaliśmy, jesteśmy hipokrytami.

Wydaje się, że po amerykańsko-ukraińskich rozmowach w Arabii Saudyjskiej mamy przełom. Amerykanie wznawiają wsparcie militarne i wywiadowcze, mówi się o zawieszeniu broni. To dobry znak?

- Oczywiście. Ani Ukrainie, ani Stanom Zjednoczonym, ani Europie trwająca wojna jest niepotrzebna. Ona nic nie daje tylko rozbudza nadzieje wśród Ukraińców na zwycięstwo, realizację celów politycznych oraz wyniszcza potencjał Zachodu, USA, a także Ukrainy. Jeżeli mamy pieniądze, sprawniejsze zarządzanie i zdolności, wykorzystamy pięć lat i zbudujemy adekwatny potencjał odstraszający. Wtedy Rosja nie waży się zaatakować. W razie zamrożenia wojny, będziemy obserwować wyścig z czasem, dojdzie do kolejnej zimnej wojny. To wtedy Stany Zjednoczone zagwarantują bezpieczeństwo Europie i krajom wschodniej flanki NATO."

Jakub Szczepański

Widmo rosyjskiej inwazji napędza wyobraźnię milionów ludzi w Europie. Zwłaszcza w krajach graniczących z Federacją, doświadczonych już skutkami rosyjskiego imperializmu. Strach narasta w ostatnich tygodniach, po tym jak Donald Trump zdaje się "zwąchiwać" z Władimirem Putinem, a Stany Zjednoczone dążyć do resetu z Rosją.


Obraz: *Internet