poniedziałek, 19 maja 2025

Lekkość polskiej anormalności


II  TURA  WYBORÓW PREZYDENCKICH 1 CZERWCA 2025 ROKU


Właśnie zobaczyłam na co było stać Polaków, odnośnie I tury wyborów prezydenckich. Ubrali się ładnie, jakby szli na mszę do kościoła, poszli i zagłosowali. I kolejny raz potraktowali wybory nie jak święto demokracji, a jak igrzyska. Dosłownie. Zobaczyłam w tej polskiej postawie chęć utrzymania za wszelką cenę igrzysk właśnie. Nieważne, że tym ruchem są na granicy oddania instytucji prezydenta w nieodpowiednie łapy. Teraz w polityce nie jest modna poprawność, przyzwoitość, kompetencja, albo np. znajomość języków. Wyborców fascynuje raczej ring, mordobicie i to, kto ma więcej na sumieniu. Nie razi fakt oszukańczego zagarnięcia mieszkania starszemu człowiekowi. Właściwie to już nic nie razi. 

Taki jest dzisiaj polityczny g u s t Polaków. 

Przed nami II tura i wiele niedobrego jeszcze może się zdarzyć. Albo wygra szemrany gość o bogatej przeszłości, albo jego rywal. Swoją drogą jak można świadomie komuś takiemu oddawać stery państwa? Nigdy tego nie zrozumiem. Co postanowią Polacy 1 czerwca? Tego nikt jeszcze nie wie. Patrząc na wypełzające z najciemniejszych zakamarków nasze najgorsze cechy charakteru, spodziewać się można wszystkiego, a to na pewno odbije się na przyszłości nas samych. A stanie się tak, gdy wybrany zostanie na prezydenta RP kandydat PiS K. Nawrocki. Czy ostatecznie można taki wariant wykluczyć? Ha... wszystko można. I to jest najgorsze, bo niestety, dokonując wyborów kierujemy się wyłącznie szaleństwem, skłonnością do nienormatywnych zachowań. 

Ulegamy złym podszeptom. Nie lubimy zastanawiać się. Ot... skreślamy krzyżyk przy nazwisku podniecając się skutkami, jakie ten krzyżyk wywoła. Aby tylko coś się zadziało. Czy część Polaków cierpi na mgłę mózgową? Czy nie czuje ciężaru dotkliwych konsekwencji, jakie ściągają na siebie i innych nieprzemyślaną decyzją? Jesteśmy straszliwie podzieleni. Co widać, słychać i czuć. Toczymy wciąż między sobą niekończący się "śmiertelny polityczny bój" p.t. "wojna polsko - polska". Wygląda na to, że to, jak bardzo jesteśmy wybitni w tym całym szaleństwie, jak bardzo chcemy sobie nawzajem dokopać, jak bardzo jesteśmy nieustępliwi i niekompatybilni z otoczeniem, wcale to nam nie przeszkadza.

 Zapomnieliśmy JUŻ jak to jest żyć spokojnie i normalnie. Zawdzięczamy to rządom PiS.

Cokolwiek robimy w życiu, traktujemy to jako walkę. Bez tego nie możemy żyć. Musimy walczyć, mimo, że jest pokój a nie wojna (jak w Ukrainie i gdzie indziej). Musimy mieszać, jątrzyć, emocjonować się. Musimy mieć c h a o s. Inaczej nie potrafimy. Że przy tym się spalamy, nikt nie zwraca uwagi. Normalność i zwykłość JUŻ nas uwiera, kłuje nas w oczy. Nie jesteśmy JUŻ do normalności zdolni. Nie potrafimy JUŻ doceniać spokojnej szarej rzeczywistości i nie potrafimy cieszyć się z jej niezwykłości. Co takiego stało się z nami, że nie stać nas na zwykłość i normalność? Co takiego się stało, że w kilka lat stały się one dla nas nieznośnym ciężarem? Gdzie podziały się nasze dobre cechy charakteru?

Przed wyborami była nadzieja na kontynuowanie demokracji.

Za niespełna dwa tygodnie czeka nas znowu wyborcza niedziela (1 czerwca). W związku z tym chciałabym, by wszyscy głosujący Polacy mieli na względzie fakt, jak bardzo ważne, jak bardzo fundamentalnie ważne są te wybory. Czy trzeba to każdemu z osobna tłumaczyć? Te wybory to rozstrzygnięcie, w którą stronę będzie Polska zmierzała. 

Czy dalej w kierunku spokoju, normalności, umiaru i odpowiedzialności, czy w kierunku niepotrzebnego c h a o s u? Wybór wydaje się łatwy. Mamy mieć Polskę silną i odważną, ambitną i rozwijającą się, cieszącą się przychylnością partnerów i przyjaciół. Jest to możliwe, ale zależy to jednak od naszej determinacji. 

Chciałabym w takiej Polsce żyć. Być z Niej dumna. Dlatego za taką Polską 1 czerwca znowu zagłosuję.

Anormalność, złe emocje, kłótnie, brak rozsądku i wyobraźni, niech znikną. Niech wróci spokój!

Tego Polakom życzę.

niedziela, 11 maja 2025

IVAN KRASTEW bułgarski politolog światowej sławy

 "Zrozumienie jakiegokolwiek wydarzenia globalnego oznacza najpierw spojrzenie na mapy, a dopiero potem przeczytanie Szekspira. I to jest właśnie to. Chodzi o geografię i naturę ludzką, ambicje, zazdrość, zawiść i tak dalej. Mówię to, ponieważ Polska ma obecnie dość duży wpływ na politykę europejską" - Robert Kaplan amerykański dziennikarz


                           foto: Małgorzata Kujawka/Agencja Wyborcza.pl/

"Świat gwałtownie przyspieszył. Wszystko wskazuje na to, że państwo, które nie nadąży za kulą, którą wprawił w ruch Donald Trump, czeka bolesne zderzenie z nową rzeczywistością. — Znajdujemy się w bardzo rzadkim momencie historii, w którym niemal wszystko jest możliwe — mówi Iwan Krastew w rozmowie z Onetem. Wybitny bułgarski politolog, z którego zdaniem liczą się prestiżowe ośrodki analityczne na całym świecie, mówi wprost o "wielkim przeprogramowaniu", w którym istotną rolę odegra Polska.

- Kamil Turecki (ONET): Jak będzie wyglądał świat za rok?

Iwan Krastew*: Bardzo trudno jest przewidzieć przyszłość w tych czasach, ale wiemy za to, jak świat na pewno nie będzie wyglądał.

- Co to konkretnie znaczy?

Nie będzie taki jak wczoraj. Na poziomie handlu, niezależnie od tego, jakie umowy zostaną zawarte, będziemy obserwować tendencję do większego protekcjonizmu — niekoniecznie na poziomie państw narodowych, ale w znacznie większym stopniu na poziomie regionów. Co więcej, sojusze polityczne z czasów zimnej wojny ujawnią swoje słabości i to bez względu na to, co tak naprawdę się wydarzy.

- To bezwzględna ocena. Z czego wynika?

Z tempa zmian. Sojusze tego nie wytrzymają. Już wiemy, że zmiany będą następować bardzo szybko. Nie wiemy, w którym kierunku będziemy zmierzać. Właśnie z tego wynika nasza niepewność. I tu domyślam się, o co chciałby pan zapytać.

- Proszę bardzo. O co?

O to, kto za rok będzie miał silniejszą pozycję: USA czy Chiny.

- Czyli jednak pan jest profetą…

Chciałbym, ale niestety nie ma na to gotowej odpowiedzi. Wszystko będzie zależało od podejmowanych ważnych decyzji. Dziś trudno powiedzieć, czy Europa będzie miała silniejszą pozycję, czy nie. Najistotniejsze w tej chwili jest to, że prawie wszystko jest w ruchu. A różnice między poszczególnymi krajami będą widoczne w podejściu. Niektóre stolice mogą mieć wręcz obsesję na punkcie ryzyka wynikającego ze zmian, inne będą widzieć dla siebie szansę. I to jest dla mnie nawet ciekawsze.

- Porozmawiajmy zatem o tych możliwościach. Jak Europa powinna zareagować na globalne wstrząsy w tych trudnych dla niej czasach, bo jej czujność został przecież uśpiona przez parasol ochronny Stanów Zjednoczonych?

Po pierwsze, Europa była najbardziej konserwatywnym graczem na arenie międzynarodowej w ciągu ostatnich pięciu lat i to z ważnych powodów. Była bowiem największym zwycięzcą okresu po zimnej wojnie — przynajmniej biorąc pod uwagę wydatki na obronność. Był to przecież pewien sposób na życie europejskich społeczeństw. Pod względem wydajności od 15 lat zaczęliśmy znacznie przegrywać z Amerykanami.

- Tyle że przymykaliśmy na to oko, bo był parasol bezpieczeństwa?

Ostatnie wydarzenia są dla nas szokiem. Zaczęliśmy dostrzegać ryzyko zmian – ryzyko wystąpienia wojen handlowych, ryzyko wycofania się Amerykanów z Europy, ryzyko destabilizacji politycznej w Europie. Tyle że zwłaszcza partie głównego nurtu odkryły, że wpływ Trumpa na politykę skutkuje — jednej strony — prawdopodobnie normalizacją pozycji skrajnej prawicy. Z drugiej strony otwiera pole dla liberalnego nacjonalizmu głównego nurtu. W znacznie większym stopniu niż wcześniej odwołuje się bowiem do idei interesu narodowego i godności narodowej. To zaczyna się opłacać.

- Klasycznym przykładem na świecie w ostatnim czasie jest Kanada.

Szczerze mówiąc, jedyną osobą, której Mark Carney może za to podziękować, jest Donald Trump. A Europa musi dziś walczyć ze swoimi długoterminowymi uzależnieniami.

- Jakie mamy słabości?

Po pierwsze, mówimy o uzależnieniu energetycznym, które zostało w znacznym stopniu zmniejszone w wyniku wojny Rosji w Ukrainie. Po drugie, mówimy tu także o uzależnieniu technologicznym od Stanów Zjednoczonych, a teraz także uzależnieniu od bezpieczeństwa zapewnianego przez USA.

- Co zamierzamy z tym zrobić?

Spójrzmy na Niemcy. Już zaczynają dostrzegać, że duże wydatki na obronność to konieczność. To jest poważna zmiana. Kluczowe jest tu też stanowisko Amerykanów w sprawie Ukrainy i to, co zasadniczo oferują Rosji. Można odnieść wrażenie, że Niemcy i Stany Zjednoczone mogą zamienić się miejscami. Wcześniej głównym polem konfrontacji byli Amerykanie i Rosjanie, a Niemcy starali się grać rolę pośrednika, wykorzystując zachęty ekonomiczne jako główny argument i występując w roli dobrego policjanta. A teraz spójrzmy, co się dzieje. Niemcy inwestują w przemysł obronny prawie tyle samo, ile zainwestowali w zjednoczenie kraju. Obecnie Rheinmetall jest prawdopodobnie najcenniejszą niemiecką firmą jako największy producent sprzętu obronnego.

- Z drugiej strony Amerykanie oferują Rosjanom uznanie Krymu.

I wspólne zarządzanie elektrownią jądrową w Zaporożu oraz zniesienie sankcji. Zwykle ustępstw oczekuje się od Niemiec, a zaostrzenia stanowiska od Stanów Zjednoczonych, prawda?

- Czeka nas zatem efekt domina? Co się za tym kryje?

"Na naszych oczach świat zostanie przeprogramowany. Czeka nas pokaz ambicji średnich mocarstw i małych krajów. Wiele krajów będzie zmieniać swoją politykę w różnych kwestiach".

Spójrzmy na przykład na to, co dzieje się ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, Saudyjczykami i Katarczykami. Dziś dosłownie wszędzie pośredniczą.

- Saudowie dają platformę do rozmów o zakończeniu wojny Rosji w Ukrainie.

Wcześniej Rosjanie i Amerykanie robili to w Wiedniu czy Szwajcarii, dziś w Katarze, Arabii Saudyjskiej czy ZEA. Te miejsca nie są przypadkowe. To przecież Azja. Dziś na ten obszar patrzy cały świat. Widzimy rodzące się poważne napięcia między USA a Chinami natury gospodarczej i politycznej.

- Mówił pan, że na pytanie o to, kto będzie miał silniejszą pozycję, czy będą to Stany Zjednoczone, czy Chiny, nie mamy gotowej odpowiedzi.

Nie wiemy przecież, w jakim stopniu Trump wykorzystuje swoją politykę celną jako sposób na wywarcie presji na Chiny, aby je powstrzymać, lub w jakim stopniu naprawdę dąży do zawarcia wielkiej umowy i wynegocjowania korzystnych warunków z Pekinem.

Możemy próbować przewidywać i mówić, że świat będzie wyglądał tak, a nie inaczej. Ale w momencie, gdy dokonujesz takiej prognozy, ludzie zaczynają wierzyć, że sprawy potoczą się właśnie w tym kierunku.

"Moim zdaniem znajdujemy się w bardzo rzadkim momencie historii, w którym niemal wszystko jest możliwe".

- To też moment prezydenta Trumpa, który ma przyjaciół i przeciwników, ale nie ma sojuszników?

I należy to potraktować bardzo poważnie. Po pierwsze, on naprawdę wierzy, że polityka, podobnie jak handel, jest grą o sumie zerowej. Jego zdaniem wielkie kłamstwo liberałów polega na tym, że wszyscy wygrywają; że w końcu wszyscy zyskują; że w handlu wszyscy wygrywają i że w polityce wszyscy będą mieli lepiej niż wcześniej. Jedyna różnica polega na tym, że niektórzy znajdą się w lepszej sytuacji wcześniej niż inni. Trump się po prostu z tym nie zgadza. Jest bardzo stanowczy w tej kwestii. Zresztą, zawsze taki był.

Po drugie, w praktyce wierzy, że sojusznicy są prawdziwym "głębokim państwem", ponieważ ograniczają Stany Zjednoczone. Naprawdę uważam, że tak myśli. Jest szczery. Kiedy mówi o swoim strachu przed III wojną światową, nie wierzę, że jest to tylko propaganda. Dla niego strach przed III wojną światową nie jest tak bardzo związany z lekcją, którą wynieśliśmy z II wojny światowej.

W wojnach handlowych i celnych nie chodzi mu bowiem o charakter reżimu. Trump myśli wg zasady: "nie obchodzi mnie, kim jesteś, demokratą czy autokratą. Jedyne, co mnie interesuje, to deficyt handlowy". Pamiętajmy też, że zmiana globalnego porządku gospodarczego nie była tylko programem Trumpa. Biden miał podobny program, ale realizował go poprzez sojusze. Ogólnie rzecz biorąc, wierzył, że może wykorzystać wojnę Rosji w Ukrainie na swoją korzyść.

- I w tym świecie Trumpa, wybudzona ze snu Europa musi działać. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen stwierdziła w rozmowie z POLITICO, że wiele krajów zwraca się obecnie do Brukseli jako do wiarygodnego partnera. I, tu cytuję, "nie zmieni ona [Europa] zdania z dnia na dzień, tak jak robi to pan Trump". Blef? Pokerowa zagrywka?

Trump próbuje osłabić Brukselę i w pewien sposób ją rozbić. Mówi o tym bardzo otwarcie. Jedną z jego zalet jest to, że nie trzeba zgadywać, co myśli. Opisując prezydenta USA, nawet Putin powiedział, że Amerykanin nie tylko mówi to, co myśli, ale także to, czego chce. Z tego punktu widzenia gra z UE. To ta sama polityka, którą Rosjanie stosują od dawna, polegająca na rozmowach z państwami członkowskimi i unikaniu Brukseli. Z tego punktu widzenia UE ma uzasadnione powody, by postrzegać Trumpa jako zagrożenie. Po pierwszych stu dniach prezydentury Trumpa w Brukseli panuje, moim zdaniem, przekonanie, że Trump jest słabszy, niż się spodziewaliśmy.

- Na jakiej podstawie?

Polityka nie zadziałała tak, jak się spodziewał. Po drugie, wywołał wiele emocji, ale do tej pory nie odniósł ani jednego sukcesu.

- Dlaczego tak się spieszy?

Dla niego liczy się tempo, np. negocjacji w sprawie Ukrainy. Nie ma planu, ale miał termin. Wierzy, że radykalna zmiana tempa działania pozwoli mu stworzyć asymetryczne relacje. Unia Europejska jest dużym zwierzęciem, szczególnie w kwestiach handlowych, ale nie jest szczególnie szybkim zwierzęciem. Uważa więc, że zasadniczo wprowadzając nowe inicjatywy polityczne co trzy dni, zdoła wytrącić z równowagi swoich przeciwników, czyli Chiny, UE i inne kraje. Ale wtedy cena wysokiej niepewności i nieprzewidywalności jest wysoka, a to, co mówi von der Leyen, jest w takiej chwili prawdziwe.

- Wszyscy szukają planu B.

Dotyczy to Europy, ale z pewnością też innych graczy. Chińczycy są z pewnością znacznie bardziej zainteresowani Europą niż byli dzień przed wejściem Trumpa do Białego Domu. Prowadzili swoje rozmowy, a tu nagle Stary Kontynent zaczyna wykorzystywać możliwości, które wcześniej nie istniały – np. dąży do zawarcia umów o wolnym handlu w Ameryce Łacińskiej czy umowy handlowej z Japonią i Indiami.

"Nikt się z tym dotąd nie spieszył, a teraz praktycznie wszyscy postrzegają to jako polisę ubezpieczeniową przed nieprzewidywalnością amerykańskiej polityki handlowej. Europa odkryła swoje handlowe atuty".

- A Trump postawił wszystko na jedną kartę i przegrał?

Stanowisko Trumpa brzmiało: "Zrobicie to, co wam każę. W przeciwnym razie was zniszczę". A Europa odpowiada: "Naprawdę możesz to zrobić?". Podobnie zachowują się Chiny, ale i inne kraje. Jeszcze kilka miesięcy temu Europa była postrzegana jako ten młodszy brat, który w zbyt dużym swetrze nieporadnie próbuje nadążyć za USA.

Dziś europejskie stolice odkrywają pewien poziom elastyczności, którego wcześniej nie zauważały. Ryzyko polega jednak na tym, że sukces lub porażka zależą od nastrojów poszczególnych państw członkowskich UE, ich mobilizacji, solidarności i jedności. Na razie sobie z tym radzą, ale jesteśmy na wczesnym etapie, by dokonać oceny. Z drugiej strony Europa nadal jest w dużym stopniu zależna od amerykańskiego wywiadu, od amerykańskich struktur dowodzenia i innych. Europa po prostu spanikowała, a mogła rozwijać swoje zdolności.

- Jaka jest rola Polski w tym konkurencyjnym świecie, o którym teraz mówimy?

Zawsze wierzyłem, że Polska jest ważnym i poważnym krajem. Po pierwsze, według europejskich standardów jesteście wystarczająco duzi. Po drugie, strategicznie jesteście położeni w miejscu, które obecnie ma największe znaczenie i jest najbardziej narażone z punktu widzenia UE. Ale są jeszcze dwie inne rzeczy, których nie należy lekceważyć. Polska jest krajem ambitnym. Problem Europy tkwi w tym, że wiele jej krajów zachowuje się jak emeryci — nie chcą zajmować się problemami świata. W Polsce jest zupełnie inaczej.

Polska była najlepiej prosperującą gospodarką europejską w ciągu ostatnich 30 lat. Nie ma co do tego wątpliwości. W rezultacie uważam, że polskie przedsiębiorstwa osiągnęły poziom, który pozwala prowadzić handel z całym światem, a nie tylko z Europą. Takie też wrażenie odniosłem podczas Impactu w Poznaniu w ubiegłym roku. Zauważyłem odwagę i dojrzałość polskich przedsiębiorców.

- Europa dwóch prędkości? I nie mam tu na myśli rozwoju gospodarczego.

Większość państw członkowskich Unii Europejskiej, nawet po 2022 r., postrzega świat, a zwłaszcza Europę, jako miejsce powojenne. Tymczasem Polska, wraz z krajami bałtyckimi i prawdopodobnie nordyckimi, postrzega nasz kontynent jako miejsce przedwojenne. I nie chodzi tu tylko o budżety obronne. Tak właśnie ludzie postrzegają świat. I z tego punktu widzenia geografia naprawdę ma znaczenie.

"Trafnie to swego czasu ujął amerykański dziennikarz Robert Kaplan. Mówił, że zrozumienie jakiegokolwiek wydarzenia globalnego oznacza najpierw spojrzenie na mapy, a dopiero potem przeczytanie Szekspira. I to jest właśnie to. Chodzi o geografię i naturę ludzką, ambicje, zazdrość, zawiść i tak dalej. Mówię to, ponieważ Polska ma obecnie dość duży wpływ na politykę europejską".

- Mówi pan o krajach skandynawskich, krajach bałtyckich i niektórych innych krajach, i nie powinniśmy lekceważyć znaczenia geografii. Po pierwsze, Emmanuel Macron w jakiś sposób wykorzystuje obecną sytuację, aby zdobyć przyjaciół i zostać liderem Europy. Po drugie, czy dostrzega, być może nawet w ramach NATO, że kraje nordyckie, bałtyckie, Polska, a może nawet Turcja lub Wielka Brytania tworzą coś w rodzaju nowej, być może militarnej grupy, która będzie się wzajemnie wspierać w razie niebezpieczeństwa?

To bardzo ważne pytanie. Po pierwsze, Macron nie był szczególnie biegły w tworzeniu koalicji zarówno w kraju, jak i za granicą. Ale jeśli chodzi o wizję polityczną, miał rację. I to jest ważne, aby to powiedzieć. Prawdopodobnie był europejskim przywódcą najlepiej przygotowanym do świata, w którym obecnie żyjemy. Dobrze odczytał świat, ale nie odczytał nastrojów francuskich wyborców.

Nawet fakt, że zasadniczo pozostały mu tylko dwa lata kadencji, teraz mu pomaga, ponieważ pozwala mu nie myśleć o reelekcji, ale o szerszej perspektywie. Ponadto, ze względu na zmianę rządu w Wielkiej Brytanii, widać również, że Wielka Brytania próbuje określić swoją rolę w Europie, szczególnie w kwestiach bezpieczeństwa.

Ma pan też całkowitą rację co do Turcji. Byłem tam miesiąc temu i rozmawiałem z kilkoma tureckimi przywódcami, zarówno rządowymi, jak i opozycyjnymi, i ciekawie było zobaczyć, jak ważna stała się dla nich ponownie Europa, ponieważ, jak powiedział nam jeden z nich, Turcja dostrzega szansę w świecie Trumpa. Cytuję: "Nie boimy się. Po drugie, Europejczycy są rozczarowani Stanami Zjednoczonymi". Turcy mówią, że wojnie zastępczej między Rosją a Zachodem zdecydowanie są po stronie Ukrainy.

- To niezwykłe, ponieważ Ankara od lat balansuje między Wschodem a Zachodem.

Teraz bardzo obawiają się, że jeśli Rosjanie odniosą zwycięstwo w Ukrainie, Moskwa zwróci się ku Kaukazowi i Azji Środkowej, czyli tam, gdzie Turcja ma duże interesy. Dlatego Unia Europejska ma więc do odegrania rolę, współpracując z Wielką Brytanią i Turcją. Chodzi o ekonomię i bezpieczeństwo. Te kraje muszą być przy stole. Inaczej Europa będzie na przegranej pozycji".


*Iwan Krastew – bułgarski politolog, filozof polityki, współzałożyciel think tanku Europejska Rada Spraw Zagranicznych (ang. European Council on Foreign Relations) i jeden z najwybitniejszych obecnie analityków spraw międzynarodowych na świecie


*Obraz: *Onet

niedziela, 4 maja 2025

TO CO JEST


Polska scena polityczna drażni mnie od bardzo dawna. Szczególnie nie mogę zaakceptować bezczelności polityków PiS z ich prezesem na czele. Wydawało się, że gdy wreszcie stracą władzę po swoich bezwzględnych rządach, to chociażby z tego powodu spuszczą łby i przystopują. Tak było, spuścili łby i pochowali się po kątach zestrachani wiszącą nad nimi karą za grzechy jakich się dopuścili. Wszak tę karę, to ich rozliczenie, obiecał im sam Donald Tusk, który tuż przed wyborami parlamentarnymi publicznie to ogłosił. Mijały tygodnie, mijały miesiące, a rozliczenie jakiego Polacy chcieli, jakoś nie następowało. Notowaliśmy wprawdzie ruchy robaczkowe Prokuratury Adama Bodnara i jego prawej ręki Dariusza Korneluka, ale nic więcej znaczącego się nie działo.

Opinia publiczna wściekała się, a ludzie poprzedniej władzy widząc, że tak naprawdę nic im nie grozi, zaczęli być coraz śmielsi. Wróciła bezczelność, mowa nienawiści, prowokacje, wsadzanie kija w koalicyjne mrowisko. Wróciła dobrze nam znana ich czarno-biała bezczelność. I to na każdym polu. Na przykład zachowanie Z. Ziobry w kontekście komisji śledczej ds. Pegasusa (nie stawianie się na tej komisji w wyznaczonych terminach) jest tego przykładem. Oburza mnie jego zachowanie i zachowanie jego ludzi. Nie mają szacunku do nikogo i do niczego. Żadna świętość nie miała dla nich żadnego znaczenia. Ani Konstytucja, ani Prawo, przy pomocy których powinien być realizowany interes publiczny, dla których to instytucji mieli jedynie pogardę. 

Bezczelność i pogardę, która przez osiem lat ich rządów była wyjątkowo widoczna. A przecież składali przysięgę. Na oczach choćby swoich własnych wyborców. Dla społeczeństwa wartości te, czyli przestrzeganie praw Konstytucji i polskiego Prawa było i jest ważne, dla Ziobry i jego pomagierów nie były ważne. Łamali prawa i ustawy nawet te, tworzone przez siebie. Kolejnym tego przykładem niech będzie postawa J. Kaczyńskiego, który w bezczelny sposób lansował swój ból, dając Polakom do zrozumienia, że jego ból jest większy od naszego. To się wtedy w głowie nie mieściło, i nie mieści się teraz. Nie mieści, bo znowu wracają do swoich dawnych bezczelnych zachowań.

To wydarzenie z Kaczyńskim  miało miejsce w czasie pandemii, gdy nikomu nie można było wejść na cmentarze. Polakom nie można było, a Kaczyński wszedł. Okazało się, że jest od nas równiejszy. Normy i zasady określone dla wszystkich obywateli, nie obowiązywały tych równiejszych. Kaczyński marzył o zmianie Konstytucji, Ziobro marzył o zmianie polskiego Kodeksu prawnego. Według własnych reguł. Chcieli obaj płynnie przejść z III Rzeczpospolitej do IV Rzeczpospolitej. Nie udało się. Ich wizja nowego państwa przestraszyła Polaków na tyle, że przy najbliższych wyborach nie dali im mandatu. NIE DALI IM MANDATU, że powtórzę. Nie dali pozwolenia na tę hucpę.

Zauważam bardzo dużą zmianę. Dzisiaj nikt nie traktuje tak sędziów, jak traktowała ich poprzednia władza. Dzisiejsza władza nie grozi sędziom i nie straszy dyscyplinarkami za wyroki jakie wydają. Nikt nie wysyła sędziów na odległe delegacje. Nikt ich nie degraduje za to, że ośmielają się mieć inne zdanie niż władza. Donald Tusk jako premier wyjątkowo tego pilnuje. Jednak Ziobro i ludzie PiS znowu grożą. Znowu próbują Polakom wcisnąć swoje propagandowe racje. Komisja śledcza ds. Pegasusa stała się głośna za sprawą zachowania Z. Ziobry. Nie stawia się na wezwania komisji, ale pędzi do TV Republika, by tam bezczelnie atakować politycznego wroga. Tak pokazuje swoją pogardę, tak kpi z państwa polskiego.

Pierwsze nieobecności na komisji usprawiedliwiał, ostatnie już nie, ponieważ uważa, że ta komisja jest nielegalna. A jest nielegalna, bo tak postanowił Trybunał J. Przyłębskiej. Nie miał racji oczywiście, ale kogo to obchodziło? Jego na pewno nie. Posunął się nawet do grożenia sędzi. Robiąc z całej sprawy kabaret, próbował ugrać swój interes. Ugrać go bezprawnymi metodami. Bombardując opinię publiczną kłamstwami i wymyślonymi tezami, próbował ograniczyć perspektywę, przy pomocy której patrzy się na wszelkie sprawy. Te jego wystąpienia były i są tylko jednostronnym komunikowaniem się z opinią.  Sam coś powie, a potem nie dopuszcza do szerszej dyskusji, do zadawania pytań. Ucieka.

Wolał pójść do telewizji niż otwarcie i uczciwie podyskutować z opinią publiczną. Tak okazywał brak szacunku. Tak okazywał i nadal okazuje swoją wyższość. Jego e g o chyba prześcignęło już Himalaje. Te pretensje do komisji śledczej, że nie poczekała na niego, że zakończyła obrady. Przecież się spóźnił, tak? Od razu poszedł do dziennikarzy i skupił uwagę na sobie samym. Nie na tym, co ważne. A ważne przecież było, że to Ziobro traktuje komisję bez szacunku i że ją lekceważy, a nie odwrotnie. Jednak przekaz już poszedł. I taką konkluzję właśnie miała przyjąć opinia publiczna. Jej (konkluzji) skrzywiony nieprawdziwy obraz. Obraz przedstawiający Ziobro jako ofiarę. Ojojoj... . 

Co ciekawe część odbiorców przyjęła tę interpretację wydarzeń. Co, myśleć się nie chciało? Zapamiętajmy raz na zawsze - to Pegasus został zakupiony przez Ziobro i jego ludzi po to, by inwigilować nim przeciwników politycznych, co zostało udowodnione. Kropka. To inwigilowani i opinia publiczna są ofiarami całej afery, a nie biedaczek Ziobro. Czy dzisiaj ktoś jeszcze o tym rozmawia? Mało kto, bo to odgrzewany kotlet. Ostała się tylko jedna myśl, że Ziobro jest atakowany przez komisję i rząd Tuska. Tyle. Wiele brzydkich afer poprzedniej władzy ujrzało światło dzienne i boleśnie dotknęło Polskę, ale czy ten fakt jest akurat najważniejszy dla Polaków?

Chyba nie jest, ponieważ mało kto patrzy na to wszystko z szerszego punktu widzenia. Polski obywatel, z reguły, lubi igrzyska, lubi chaos, lubi jak coś się dzieje. Nie chce mu się zastanawiać, kto ma rację, po czyjej stronie leży prawda. Co stało się z naszą wrażliwością? Co stało się z naszym poczuciem sprawiedliwości? Co z nami jest nie tak? Ano dotknęło nas uwstecznienie. Pod niemal każdym względem. Nie potrafimy już myśleć bardziej ogólnymi kategoriami. Nasze umysły karłowacieją. Stały się ociężałe, rozleniwione. Jeżeli niechlujnie podchodzimy do spraw codziennych, to nie dziwi brak właściwego/trzeźwego podejścia do polityki. Nie dziwi brak zdolności do wyciągania właściwych wniosków. 

A skoro tak, to i nasza percepcja jak nie upadła, to przynajmniej zubożała. To konsekwencja bezwarunkowego poddania się mediom społecznościowym. Doprowadziło to nas do tolerowania i hołubienia polityków lekceważących władzę i Literę Prawa. Doprowadziło to nas do odbierania polityki i polityków przez krzywe zwierciadło. Do diaska, w jakim my kraju żyjemy? Nie rozumiem, dlaczego społeczeństwo nie jest oburzone. Dlaczego nie reaguje. Przykład Ziobry, przykład pisowskiej władzy, to odciśnięte piętno na żywej społecznej tkance Polski. To co widzę, to obraz nierzeczywisty. To jakaś szalona rzeczywistość, w której nie tylko polityczna szajba, odbija już chyba każdemu. 

To rzeczywistość, gdzie nie spotkasz szacunku, uprzejmości, kultury. A o kindersztubie to już zapomnij. Pamiętacie jak sam Ziobro mówił, że "w Polsce nie ma świętych krów"? Zapomniał jak to mówił i każe się traktować wyjątkowo, jakby był tą świętą krową. A faktem jest przecież to, że czy jesteś przeciętnym zjadaczem chleba, czy byłym ministrem sprawiedliwości, masz się stawić na komisji. I już! Doszło do absurdu, bo nierówność w Polsce okazała się być normą. Cała ta sytuacja to wina ośmioletnich rządów PiS. Niestety. Każdy obywatel będący posłem na Sejm powinien świecić przykładem w oddawaniu szacunku władzy. Każdy. Bez wyjątku. Jednak to, czego jesteśmy świadkami, to sytuacja nienormalna. Nienormalna.

Nie chcę takiej sytuacji. Nie chcę mieć we własnym kraju takich bezczelnych polityków. Nie chcę, żeby Polacy byli tacy jacy są. Nie tylko gdy chodzi o politykę. W życiu codziennym też. Szkoda, że propagandowe media są w Polsce tolerowane. Szkoda, że Polacy są tak mało odporni na nie. Że nie mają własnego zdania. Że nie bronią własnego interesu. Ziobro to nie jedyny naganny przykład. Takich osobników jest bardzo dużo. Skoro ryba śmierdzi od głowy, ten niczym nie skrępowany smród przelewa się na niższe poziomy. Jest tam adoptowany i hołubiony. Doszło do tego, że pogarda i bezczelność mają się u nas dobrze. Mowa o szacunku i kulturze raczej nie jest mile widziana.

W dzisiejszym świecie bardzo łatwo kierować się emocjami. Bardzo łatwo zwracać uwagę na sprawy będące problemem. To podbija niezdrową atmosferę i utrzymuje nas w niezdrowym stresie. Jednym słowem, mamy do czynienia z szaleństwem, nad którym chyba już nikt nie panuje. To mamy. A mamy jak koń, klapki na oczach. Ułatwia to wszelkiej maści manipulantom prowadzenie nas na swojej propagandowej smyczy. Mamy Ziobro, który daje do zrozumienia, że jest ważniejszy od polskiego Prawa i chce, żeby to bezdyskusyjnie zaakceptować. Hola panie Ziobro, że zakrzyknę, póki co mamy jeszcze w Polsce demokrację, i chociażby z tego powodu mamy prawo do własnego zdania. Nie ma, że twoja prawda jest twojsza od mojej. 

Na szczęście nie jestem zatruta pisowską/ziobrową propagandą. Mam swój rozum i potrafię zadawać pytania, potrafię wyciągać wnioski. Tuż przed wyborami prezydenckimi, chciałam to dobitnie powiedzieć.

"PRAWDA JEST RZECZĄ ŚWIETNĄ. PRAWDA JEST RZECZĄ WIELKĄ, ALE JESZCZE ŚWIETNIEJSZĄ, JESZCZE WIĘKSZĄ Z PRAKTYCZNEGO PUNKTU WIDZENIA RZECZĄ, JEST MILCZENIE O PRAWDZIE" - A. Huxley "Nowy wspaniały świat"


Obraz: *Internet