poniedziałek, 1 kwietnia 2024

Uderz w stół, nożyce się odezwą

Mówi się, że należy uważać czego się życzy i co się mówi. Nie bez kozery wymyślono to powiedzenie. Bardzo często bywają takie osoby, które z różnych powodów czują się winne nawet wtedy, gdy to, o czym się mówi akurat tym razem ich nie dotyczy. Bywa również i tak, że ktoś coś powie lub napisze bez zastanowienia. Ot palnie bez potrzeby i bezrefleksyjnie jakieś prowokujące głupie zdanie, nie zastanawiając się, że z drugiej strony może otrzymać w kulturalnym stylu ciętą i trafną odpowiedź. A taka odpowiedź niekoniecznie i nie każdemu może się podobać. Przypomniała mi się piękna riposta Leszka z serialu "Daleko od szosy". Brzmi tak:

                           "Jak ma się taką sztukę przed sobą, to niełatwo zachować kulturę"

Lubię być kulturalna i lubię widzieć minę drugiej strony, gdy na prowokację odpowiadam w swoim stylu. Spokojnie i grzecznie, ale tak, że sztuka zapomina języka w buzi. Niestety, nie da się tej miny zobaczyć podczas wymiany komentarzy na blogu, ale wystarczy, że ktoś taki nie ma już odwagi podejmować dalszej dyskusji na moim poziomie. Zazwyczaj tacy już nie wracają, a jeżeli już, to znowu mamy do czynienia z ich jednorazowym gościnnym "występem". Poruszany w poście temat nie potrafią inaczej skomentować, jak tylko prowokując do sprzeczki. Ale nie ze mną takie numery Szanowny Panie Gościu.

Ostatni mój post to świąteczne życzenia, pod którymi nie omieszkał się "zameldować" pewien osobnik, któremu nie obce jest prowokowanie. Postanowiłam Mu odpowiedzieć na wywołany przez Niego temat nieco szerzej w postaci kolejnego posta traktującego o polskim kościele, jego władzy i pieniądzach jakimi obraca. Zarzucono mi skrajną obłudę, bo ośmielam się świętować i dzielić jajkiem, gdy jednocześnie krytykuję "osoby wierzące, kościół, kler i chrześcijaństwo". Więc pytam - a co ma jedno do drugiego? Nie miałam tematu na kolejnego posta, dzięki niespodziewanej wizycie, już go mam. Zatem zapraszam do czytelni Szanownego prowokanta.

Niech Szanowny wytęży szare komórki i spróbuje sobie wyobrazić niezliczone bogactwo polskiego kościoła. Bogactwo podawane na tacy, wciąż powiększane, a przez sam nienażarty kościół traktowane jak coś, co mu się należy. Z tego powodu można śmiało powiedzieć, że po państwie polskim jest drugim największym posiadaczem polskich ziem. Jest tego tak dużo, że sam kościół sam nie wie ile posiada. A ponieważ nie wie, nie potrafi/nie chce transparentnie przedstawić swoich finansów. Pytanie - dlaczego akurat kościół katolicki jest tak hojnie całymi latami obdarowywany przez państwo? Czym sobie zasłużył na taką atencję?

W skrócie można powiedzieć, że u podstaw takiej przychylności leżą względy wyłącznie polityczne. Innymi słowy, nasze państwo od lat ma w tym swój żywotny interes, po prostu kupuje sobie poparcie kościoła. Tyle. Ponieważ w maju 1989 roku weszła w życie m.in. uchwała o stosunku państwa do kościoła katolickiego (w PRL) i uchwała o ubezpieczeniach społecznych duchownych, otworzyły się tym samym dla tej instytucji same finansowe korzyści. Wychodzi, że polska polityka, ktokolwiek nie byłby u jej steru, zawsze ma jakiś interes, sowicie wspomagany z publicznych pieniędzy. Przypomnę, że w owym czasie rządził Jaruzelski z Rakowskim.

W maju doszło do uchwalenia ustawy, a już 4 czerwca tego samego roku doszło do słynnych wyborów. I co zrobiła polska hierarchia? Szanowny zgadnie? Tak, wzięła pieniądze od państwa i... poparła "Solidarność". Można powiedzieć, że kościół zrobił interes życia, dostał wszystko to co chciał, a i tak wypiął się na państwo. A przecież nie tak miało być. Jak to się pięknie mówi - Jaruzelski mądry po szkodzie. Ten niby prześladowany przez PRL katolicki twór, zawsze miał się dobrze. Zawsze miał, bo potrafił skrupulatnie liczyć. Dość powiedzieć, że żaden rząd po 1989 roku nie uszczęśliwił tak kościoła katolickiego jak zrobił to PRL właśnie.

I proszę sobie jeszcze wyobrazić, że ta korzystna dla kościoła katolickiego ustawa z maja 1989r. wciąż w naszej kochanej Rzeczpospolitej Polskiej obowiązuje. Czyli ubiegły słusznie miniony ustrój zrobił kościołowi dobrze wkopując kamień węgielny pod bazę finansową tego przybytku. Mało tego, przy okazji każdych następnych wyborów, kościołowi wciąż coś tam skapywało z rządowego stołu. "Solidarność" bardzo blisko bratała się z kościołem (m.in. Komorowski, Mazowiecki, sędzia Stępień, działacze przyszłej Platformy Obywatelskiej), a jej członkowie robili po 1989r. szybkie i wręcz spektakularne kariery polityczne. Obejmowali stanowiska premiera, prezydenta, czy stołek sędziego Trybunały Konstytucyjnego.

Obejmowali stanowiska nie zapominając komu i co zawdzięczają. Z obu stron aż bił w oczy koniunkturalizm. Ponieważ kościół jest posiadaczem przeogromnej infrastruktury w tym medialnej, z każdego takiego miejsca, jak z ambony, szedł do ludu głos politycznej propagandy. To naprawdę niezła siła. Doceniając ją każda władza chciała mieć w kościele przyjaciela. Jak się ma teraz dla Hołowni i jego Trzeciej Drogi taka kościelna pomoc? Ma się dobrze, wszak chodzi o "utopienie" ustawy o aborcji. Niestety, może się to marszałkowi udać. Ale przed Hołownią była przecież ośmioletnia władza PiS, która jakże hojną łopatą uszczuplała kasę państwa na korzyść kasy kościoła.

Milionowe darowizny jakie płynęły szeroką strugą szczególnie do pana Rydzyka, o czym wszem i wobec wiadomo, praktycznie utrzymywały jego imperium i pomagały w dalszym jego rozwoju. Obecnie, gdy koryto wyschło, widzimy w jak szybkim tempie oblepiają tego pana kłopoty finansowe. Bez zasilania państwową kasą (czytaj: publiczną), pan Rydzyk może sobie nie poradzić, obiektom może grozić nieszczęście czyżby... upadłości? Stąd mam pytanie - co z tym fantem zrobi Koalicja 15 października? Na razie już obserwujemy znaczne ograniczenia finansowe, takie spoza wpływów ustawą chronionych. Co będzie dalej, zobaczymy.

Gdyby pokusić się na przykład na oszacowanie, jakiej wielkości kwoty wpływają na konta kościoła katolickiego w Polsce, to podobno, nikt nie był w stanie tego zrobić. Nie wiadomo, ile kasy za darmo przytula kościół. Czyli co? Nikt tego nie liczy? Kiedyś podobno podliczono kwotę (2011r. Newsweek), która miała obsłużyć instytucje kościelne w postaci np. nauczycieli religii w salkach katechetycznych przy instytucjach publicznych. Suma jak na owe czasy zawrotna, wynosić miała 1 800 mld. złotych(słownie: jeden miliard osiemset milionów zł.). Wtedy telewizja publiczna nawet nie marzyła o takiej dotacji. Porównując do teraźniejszości i tak taka kasa robi dzisiaj wrażenie na przeciętnym zjadaczu chleba.

Gdy poprzedniej władzy zadawano pytania, ile państwo daje na kościół, pytający nigdy nie otrzymywał odpowiedzi. Jakiejkolwiek bądź. Uznawano, że to informacja niejawna. Jak to niejawna, skoro kościół jest instytucją publiczną finansowaną z naszych pieniędzy? Obywatelom należy się raport jak zupa psu. Tak, czy nie? Tak! Jak najbardziej tak! Oprócz tego ogólnego finansowania w grę wchodzi jeszcze coś takiego, jak Fundusz kościelny, na który w ubiegłym roku popłynęły pieniądze w kwocie 216 mln. złotych. Ptaszki zaćwierkały, że Koalicja 15 października ma ten Fundusz zlikwidować. Jeśli ktoś nie pamięta to przypomnę, że owa instytucja istnieje praktycznie nietknięta od 1950 roku. 

Ciekawostką jest fakt, że od zawsze Fundusz kościelny opierał się na uznaniowej dotacji z budżetu państwa. Nie do uwierzenia, że milionowe kwoty przez dziesiątki lat brane były z głowy. Żadna władza nie widziała potrzeby, by porządnie oszacować nakłady zasilające kościół. Kolejna oficjalna ciekawostka to taka, że za czasów Gomułki kościół cieszył się posiadaniem podobno 36 tys. hektarów gruntów w skali całego kraju. A wiadomo o tym, ponieważ od takiej to ilości gruntów płacono wówczas podatek rolny. Mimo to nie było politycznej woli, by chcieć oszacować bogactwo kościoła, traktując te 36 tys. hektarów jako bazę wyjściową do przyszłych obliczeń.

I jeszcze jedna ciekawostka - władza komunistyczna traktowała Fundusz kościelny jako narzędzie nie tylko do opłacania składek ubezpieczeniowych, ale też do korumpowania polskiego kościoła i duchowieństwa i do finansowania środowisk laickich walczących z kościołem z powodów światopoglądowych. Za czasów premiera J. Buzka, a potem premiera L. Millera pogmerano trochę w ustawach ubezpieczeniowych m.in. dla części duchownych, skutkiem czego zdecydowano dofinansowywać ich składki ubezpieczeniowe. A więc kolejny prezent od państwa dla polskiego kleru. Przypomnę, to wszystko finansowane jest z 216 mln. złotych polskich przyznanych w ubiegłym roku. 

Katecheci, za katechizację (czytaj: propagandę religijną) dostają od państwa swoje dwa miliardy. Za katechizację, nie za naukę religii, która za czasów gdy była przekazywana w salkach przykościelnych, miała jeszcze jako taką wartość. Teraz ta wiedza przekazywana na terenie szkół, jest bezwartościowa. W 2007 r. Minister Giertych wprowadził zasadę wliczania ocen z religii do średniej ocen na świadectwie. Potem dochodzi do takich wtop, jak ta, że rząd centro-lewicowy (SLD-PSL, Miller, Oleksy, Cimoszewicz, Kwaśniewski), z niewiadomych dotąd powodów ośmielał się finansować prywatne kościelne uczelnie. Za sprawą papieża Benedykta XVI, czyli uznaniowo, w 2008 r. uczelnie te zaczęły być całościowo finansowane.

Kościół katolicki w Polsce to pijawka na państwowym ciele. To nie nażarty pasożyt wiecznie żerujący na żywej tkance. Żerujący tak długo, aż nie padnie żywiciel. Co ciekawe, ten żywiciel jakim jest państwo, świadomie pozwala na sobie żerować, wręcz sam się pcha w łapy polskiej hierarchii. Zatem dlaczego nie ma ona skorzystać? Skoro dają to się bierze, prawda? Problem jednak w tym, że kościół bierze bez umiaru i żadna władza nie jest w stanie tego trendu zatrzymać. Znamy takie nazwiska jak ks. Jankowski, arcyważniak Głódź czy pan Rydzyk i znamy ich nieposkromiony apetyt na cudze. Znamy innych przedstawicieli pazernej na wszystko polskiej hierarchii.

Znamy również ciężkie grzechy czarną magmą oblepiające sumienie kościoła katolickiego, z której to magmy nie jest się w stanie wydobyć. Ciężar przewinień jest zbyt duży. Wciąż słyszymy o dawnych i aktualnych przestępstwach będących udziałem ludzi kościoła. Niektórzy bywają skazywani, ale to kropla w morzu. Niektórych wyeliminowała z naszego życia biologia, inni ukrywani są pod płaszczem ochronnym przełożonych. Wielu chodzi jeszcze wolno i poucza wiernych z ambon, sowicie opłacanych przez państwo. Przeciętny zjadacz chleba latający co niedzielę do swojego kościoła, nie zastanawia się, że i jeszcze on dokłada się prywatnie do pomyślności kościelnej.

Nie zastanawia się, że jest wspólnikiem państwa w utrzymywaniu tego pasożyta. Gorliwy, lojalny i hojny po grób. Nie da złego słowa powiedzieć na pana księdza mimo, że ten molestuje jego dzieci. Robi za Rejtana w jego obronie mimo, że ten wykorzystuje słabość i niemoc nieletnich. Wypiera się złej wiedzy o swoim kościele i nie dopuszcza do siebie jakiejkolwiek jego krytyki. W niektórych regionach Polski ksiądz traktowany jest przez wiernych jak ktoś lepszy od nich. Jest on nietykalny i z marszu traktowany jak bóstwo, któremu wszystko wolno. Występuje tu chroniczny brak zdrowego rozsądku, za to króluje zamierzona ślepota. 

Sumując, polskie pieniądze wydawane są na polski kościół katolicki bez żadnego trybu, wydawane są w zaciszu gabinetów rządowych i w taki sposób, by nikt nie wiedział ile, dokładnie komu i dokładnie co dzieje się dalej z tymi pieniędzmi. I o ile nie dziwię się władzy PiS, to dziwię się innym rządom, które nie mniej chętnie od PiS  dbały o dobrostan kościoła. Rozmach jaki był i wciąż jest czyniony na coraz większą skalę, zdumiewa mnie. I zastanawiam się, czy ludzie kościoła zasługują na takie przywileje? Wszak nie są nadludźmi. Są tacy sami jak my. Z krwi i kości. Dlaczego zatem ich posługa nie jest traktowana jak każda inna dobrze opłacana praca z wszelkimi tego konsekwencjami?

Na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci było kilka okazji, by ukrócić te nienależne przywileje, ale żaden rząd nic z tym nie zrobił. I zauważcie z jakim ewenementem/zjawiskiem mamy do czynienia, partie i rządy odchodzą, a kościół katolicki trwa. Ponieważ aktualna władza otrzymała od polskich wyborców ogromny mandat do rządzenia, myślę, że powinien on zobligować  Koalicję do pierwszych konkretnych ruchów zmierzających do wprowadzenia zmian w tym zakresie, choćby dlatego, że zmieniły się okoliczności polityczne w Polsce. Choćby dlatego, że kościół nigdy nie był sojusznikiem w pełni tego słowa znaczeniu dla jakiejkolwiek władzy. 

Kościół katolicki zawsze potrafił tylko jedno, brać i nic nie dawać w zamian. Skoro nie spełniał i nadal nie spełnia oczekiwań, źródełko powinno wyschnąć raz na zawsze. Rząd mógłby jednostronnie rozwiązać umowy i podziękować panom w sukienkach. I na to co ciekawe, nie potrzeba zgody samego kościoła. Czyli ostatnie słowo należy do państwa polskiego. Na co więc czekamy? Czekamy na wolę polityczną tej ekipy. Czekamy, aby wreszcie została doceniona wartość polskiego pieniądza, Racja Stanu Rzeczpospolitej i żywotny interes Polaków płacących podatki. 


Chyba uczciwiej byłoby, gdyby na kościół, który miałby się jednak uchować, płacili sami katolicy, skoro chcą utrzymywać przy życiu tę pijawkę.

Obrazy: *Internet 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz